Poezja


Go to content

Kenneth Rexroth

FENIKS i ŻÓŁW

Marznę zawinięty w moim kocu,
Wtulony w ziemię z blasku księżyca.
Świerszcze wołają w krzepnącym mrozie;
A polne myszy biegają po mnie;
Przymrozek narasta, a noc mija.
Na północy leży miasto mściwe
I głupie śpiące w cieniu swoich dział;
Jego szczurze ambicje wymyte
Do ścieków a niezbyt zdrowe sny
Za plecami pół-sennych strażników.
Blask księżyca przez zamarznięte szkło -
Pada na podłogi niezliczonych
Korytarzy symboli mistycznych
Biurokratów, które odwrócone-
Jak w zwierciadle, a Leonardo
Dzierżył diagram gorączki człowieka .
Dwie Ptaha, dwie Mahometa trumny,
Płyniemy w nieograniczonej
Operacji księżyca, odcięci
Od siebie i od obrotów ziemi;
Nieruchomi, mróz na naszych twarzach;
Oczy raz żywe, ciemne w ciemności.
Państwo jest organizacją podłych
Instynktów całej ludzkości.
Historia zaś jest karą płaconą
Za popełniony grzech pierworodny.
W konflikcie chęci i pożądania
Człowiek ostatecznie przegrywa
Chyba, że technologia wyboru
Mniejszego zła zgniecie go lub wszechświat.
Tam gdzie gwiazdy po swych torach płyną
Do kresów swoich możliwości
Rozpuszczają go w swych składnikach.
Nie może on wygrać przy tym stole.
Świat, Ciało i Demon Kusiciel -
Proponował Chrystusowi władzę
Nad trzema władzy instytucjami,
Chrzestnymi wszelakiego zniszczenia -
"Cudem, Tajemnicą, Panowaniem" -
Klasyfikacja wyboru pragnienia
Aby osiągać pożądanie
Poprzez gromadzenie wszystkiego.
Historia nieustannie wykrwawia
Się na śmierć poprzez milion skrytych ran
Ran banalnego głodu i strachu.
A Jej udziałowców osobiste
Nieszczęścia maleją w katastrofie.
Wojna jest zdrowiem Państwa? Zapewne!
Wojna jest Państwem. Wszelkie prywatne
Antypaństwowe myśli, idee
Muszą być wypalone w każdym .
Pokoleniu. Jeśli zaś przetrwają
W masowej świadomości ludu
I przejmą je wnuki, historia stanie.
"Jako rzecze Filozof,"
Człowiek to zwierzę społeczne;
Czyli pan krainy niewolniczej.
Wszystkie te tak szlachetne umysły
Podziwiały Spartę całkiem słusznie.
Z pewnością jest to rzecz dyskusyjna
Czy da się wątpić w Platona myśli.
Człowiek Sprawiedliwy to Obywatel.
Wojny opiekują się ludźmi.
Gatunki nie cierpią mutantów.
Barmanka z Syrii, jej włosy w
Greckim turbanie, biodra falują
I drżą płynnie i tak umiejętnie
W rytmie bardzo głośnych kastanietów,
Pijana, wygina się lubieżnie
W pełnej dymu tawernie...
Co nas łączy i stapia tutaj
W taką przypadkową jedność
Zakręconej nocy i mnie też?
Mówi się, że historia określa,
Odpowiedzialność na warunkach
Przedmiotowego kontinuum,
Ogranicza, a zarazem tworzy,
Swych uczestników, a oni mówią
Że rozumne istnienie jest to
W gruncie rzeczy harmonijny wybór.
Odrzucając „jest to” te pięć słów
Odpowiada sobie, spór zakończony.
Cogito i Ergo i Sum jak skok
Żabi-fakt-zdarzenie-zdarzenie-fakt -
Pomiędzy moim śpiącym ciałem , a
Galaktyką w której homeryccy
Herosi walczą o me ramiona?
[...]
Rozległa wiedza rzeczywistości:
Wszechświat oraz galaktyki, system
Słoneczny i Ziemia oraz Życie,
Ludzkich istot życie , ich związki
Oraz ludzie i każdy człowiek. . .
Historia sącząca się z kapsuły
Do kapsuły, z peryferiów do
Centrum, a potem znowu na zewnątrz . . .
Skrzące się kwanty wydarzeń oraz,
Pulsowanie fali, ruch wartości . . .
Marks. Kropotkin. Adams. Acton.
Spengler, Toynbee. Imperia z niczego
Z kilku monet znalezionych w piwnicy . . .
Historia...cena którą płacimy
Za pierwsze nieposłuszeństwo ludzi . . .
Św. Jan z Patmos, filozof historii,
Ciało stłoczone na wirującej
Ziemi, nurzając się po powierzchni snu
Jak ważki zapładniające wodę
Życiem. Które jest pół-zapomniane
W hipnogogii czasu;
Nieusuwalne bity melodii;
Nikas w odwrocie z Syrakuz;
Kardynał Wolsey dumny na Polu
Namiotów Złotych; Więcej przed sądem;
Abelard płaczący za dziewczyną;
"Więcej niż mój brat Jonathanie,
Jednej duszy ze mną,
Cóż za grzech, co za zbeszczeszczenie,
Rozerwało trzewia na strzępy."
Wypalone ognie straży Modeny;
Lub Febe jasna-miłość, świt oraz lęk
Przed zdradziecką śmiercią;wyczerpana
Melodia, przyćmiona krawędź snu;
Archidiakon Stuck już na McKinleyu
Śpiewa tam, "Te Deum laudamus . . ."
W lodowatym zimnie tego szczytu;
Umierające ciało Lawrenca,
Purpurowy płonie w mrocznym mózgu;
Konflikt biegu zdarzeń ze zmianami.
[...]
Miękko i samotnie krzyczy sowa
W moim śnie. Budzę się i odwracam
Głowę, ale tam jest tylko księżyc
Zanurzony w wczesnym świcie. Sowy
Nigdy nie krzyczą nad oceanem.
Nocne samoloty powracają
Matowe na tle księżyca tarczy.
"Sowa Minerwy," powiada Hegel,
"Wznosi się do lotu wieczorem."
Straszne jest kłamstwo obok
Mej żony poczwarek obrazów,
Patrząc na niedostrzegalne
Przygotowania do poranka,
I dumać, że nie jest to być może
Ten wieczór historyczny w nas;
Budząc się o świcie jak pijacy
Skłopotani, lecz nikczemni;
Świt insekta oświeconego,
Spokojny, wydolny, jakiś mrówczy.
[...]
Czy nie byłoby lepiej spać dalej
I śnić zamiast patrzeć jak noc mija
I wolno księżyc tonie? Żona śpi
A jej sny odmierzają godziny
Tak precyzyjnie jak moje
Medytacje w zimnej samotności.
Leżałem nie śpiąc, gdy księżyc płynął,
Wlokąc się przez poplątane drogi
Morza i splątane, krwi pełne
Żyły śpiących. Nie jestem samotny,
Przyłapany przy zmianie pór roku.
Jak światła zachodzącego księżyca
Płynące naprzeciw wschodowi dnia,
Zamrożone światło pulsuje jak
Padający śnieg. Całkiem bezwiednie,
Jestem w stanie żyć, zaplątany w sieć
Przypadkową, niezapominając
Tego księżyca, który zaciera
Się w mojej pamięci.
[...]
Światło mocniejsze i me powieki
Czarne teraz czerwone; krew płynie
Ku wschodzącemu słońcu. Wstaję i
I spoglądam na jasne, spokojne
Morze, na niebiesko-żółte klify
I na czyste, białe strzępy mgły
Ginące na czarnych graniach jodeł.
Świat jest niezmienny
I nieskalany. Rozumowanie
Dobiegło końca; to jest poranek
I w tym wyodrębnionym poranku
Mój problem zawieszony i jasny
W kryształowej szkatułce powietrza
I anioły, gdzie śpiew ptaków budzi.
[...]
Moja stopa goła w zimnej wodzie,
Falowanie powierzchni morza
Ledwo zauważalne, i piasek
Na dnie w pięknych, ostrych krawędziach
Pod stopami, brodzę po pas w wodzie
I płynę z falą ku wąskiej wyspie.
Gdzieś daleko poniżej mierzei,
Załamują się fale, a bliżej,
Jak białej piany strzęp zamrożony,
Biała czapla strzeże portu bram.
Niezmierzone gwiaździste zjawisko
Świtu koncentruje się na czapli
I wypływa, i skupia się na mnie
I odpływa w nieskończoną dal
Aby pieścić pyły galaktyki.
To jest zasadnicza rzeczywistość -
Ptak i człowiek, odrębne jednostki
Odróżnialne, samo oceniona
Rzeczywistość, operacja
Nieskończoności, wielki potencjał.
Ptaki i dusze krwawią w istnienie;
Przeszłość echem wraca, "powinienem,
Mogłem - wszystko miało być inaczej -"
Zachody na Saturnie, pustynne,
Róże deprawacja woli, jakość -
Przewidywalna przyszłość, upadek
W stan ilościowy, oraz w
Nieodwracalną przeszłość historii
Tak okrutna nieodpowiedzialność.
Ten oto minimalny warunek
Kondycji ludzkości, "Los człowieka,"
Tragiczna utrata wartości w
Jałowe nowostki, a warunek
zbawienia; samotny, niespełniony
Powstanie jednostki to kompletny
I oszczędzony - przerażające
Rozstrzygnięcie słowa "być."
Padają martwi w starych ruinach
Akropolu,uczeni walą się
Do własnych mogił, Żydzi zniszczeni
Jak dzielne robaki w polskiej zimie.
To moja wina, straszliwy termin
Słabości, uniku, odpuszczenia,
Suma małostkowej winy -
Nikogo innego. Tylko mojej.
Czy z tego wszystkiego
Mam odzyskać piękno, spokój ducha,
Cudowny dar samo poświęcenia,
Ja sam czynem, jako nieśmiertelny?
Idę z powrotem wzdłuż plaży,
Tarcza księżyca przecięta na pół,
I daleko w morzu ścieżka światła,
Skrząca się diamentami, odbita
Od wysokich stratusów i znowu
Pada na morze, a niewidzialny
Wschód słońca śle swe światło przed księżyc.
Moja żona pływa wśród grzywaczy,
Wychodzi na plażę do mnie, naga,
Błyszczy wodą i śpiewa czysto
Naprzeciw fali. Słońce opada
Za wzgórza, napełnia jej włosy
Światłem księżyca i chwałą morza
I w odległych, pustych górach topi
Śniegi Zimy i lodowce
Stare od dziesięciu tysięcy lat.
[1940-1944]

SMOK I JEDNOROŻEC

"Czymże jest miłość", powiedział Piłat
I umył swe ręce.
Przez noc długą
Pada śnieg biały na białe
Szczyty w cichej ciemności.
Gdzieś daleko pośpieszny pociąg
Pędzi przez noc, pędzi przez śnieg.
Wczesnym rankiem przez wzniesienia
Aż do Atlantyku, niebo
Jest gęste, wiosna wstaje pachnąc
Jak stare, mokre drewno, życie
Nowe w bladozielonych moczarach
Zakwita nagietkami na skraju
Zasp na góry zboczu. Wiosna
To tylko blada, zielona mgiełka
Na płaskowyżach, tylko mgiełka
I te ogrodzenia co znikają
Poza horyzontem, i tory
Kolejowe, telegraficzne
Słupy i te śpiewające druty
Brzęcząc i brzęcząc na zawsze.
Wszystko co nowe powstaje w ogniu.
Pług zanurzony w skibie, Burns,
Lub Budda, pierwsze wezwanie do
Powołania, pocięte robaki,
Zniszczone mysie gniazdo, nasienie
Cieknące z krwawego miecza.
Stukotanie kół slipingu
Naśladujące bicie serca.
Widzimy czas jako odcinek
I atom, wyrażony
Środkami mechanicznymi
W filozoficznych pojęciach ,
Systematyczna podzielność
Przez najmniejszy, wspólny dzielnik
Ruchu przez ruch,
Tak wiele tyknięć do stulecia.
Taka rzecz po prostu nie istnieje.
W istocie koncepcja czasu
Powstała ze splatania się
Razem wielkich, organicznych
Cyklów Wszechświata,
Wschód słońca i zachód, księżyc
Błysk i blednięcie, zmiana
Gwiazd i pór roku, wspinaczka
I znikanie słońca w niebiosach,
Odwieczny cykl siewu i żniw,
Oraz życie i umieranie człowieka.
Przekleństwo wierszowania -
Orfeusz pocięty w kawałki
Przez mściwość
Kobiet lub strącony do piekła
Przez zazdrość niebios.
Przekleństwo jąder -
Znana męskość Chirona
Była tak intensywna, że wszystkie
Jego dzieci były z adopcji
Zniszczone później przez bogów.
Czyn dokonany, Orestes wyjmuje
Swój stalowy penis jak wąż
Z nory. Słońce i księżyc
W Koziorożcu, Elektra,
Mała kózka, beczy i ściska,
Swego brata między biodrami,
A z jego ran wypływa krew
I woda, czerwień jej
Dziewictwa zmienia w wodę
Chrzcielną, ognistą
Mieszankę bytu i niebytu,
Artysta jest swoją własną matką.
Chicago, pociąg zanurza się w
Przestrzeń elektrycznego mroku.
Zimny wiatr, ciemności, mile
kolejowych świateł, 22 ulica
I Wentworth. Stare chińskie
Bary teraz knajpy dla turystów.
Słodki Sam gdzie kiedyś szaleliśmy
Ucząc kelnerów mówienia
Tow. Robotnik, teraz zbytek.
Ciemność gęstnieje, idę
Sobie z Wentworth, żwir pod butami.
Zapach smażonych kartofli
Sączy się przez brudne okna.
Stara dzielnica czerwonych latarń
Mocno zniszczona i pusta
Otacza tory kolei. Wiem
Co Marvell rozumiał przez sztukę
Wieczności ogromnej. Człowiek
Każdego dnia chorzeje
Ponurość ściska jego trzewia.
Na miejscu kilku wspaniałych
Historycznych burdeli
Stoi zakład produkcyjny
Time-Luce Incorporated.
Die Ausrottung der Besten.
Nie wycinaj otworu
W burcie łodzi by oznaczyć
Miejsce gdzie twój miecz upadł w wodę.
Zgodnie z doświadczeniem czas
Teraźniejszy zawiera swą przeszłość
A przyszłość też zawiera się w nim
Kiedy jednak zaczynamy
Porównywać czas jednej grupy
Faktów z inną musimy wówczas
Wyobrazić sobie wspólny czynnik,
Chwilę. Jeśli jeden czas jest
Mierzony od innego, oba

Z pewnością kłamią w nieokreślonym
Środku przekazów seryjnych
Momentów, lub też w sprzeczności z
Tłem linearnym punktów seryjnych.
Z nielicznymi wyjątkami
Filozofowie uważali
Że ten rodzaj czasu nie istnieje.
Kobiety lekkich obyczajów,
Nanda i Syata, przyszły do
Buddy przed jego pierwszym
Oświeceniem. Ambipali,
Kurwa bogatsza od księżniczek,
Przed ostatnią Nirvaną.
Jezus urodził się w grobie Racheli,
Salome Jana jego położną.
Temat dla studenta, "Czy jest
Niezgodna z prawdą teza
Iż nasz współczesny świat jest
Całkowicie zepsuty."
[...]
[Południowa Francja]
Obiad w wiejskiej oberży,
Wszyscy oglądają
Rower. "De Paris en Italie?
Incroyable! Formidable!"
Kotlet z grilla, smażone ziemniaki,
Pomidory, fasola w sosie,
Świeży ser, gruszki,wino i kawa,
I cudowny, wiejski chleb
Z Touraine. Tylko patrząc na niego,
Łkamy z radości po tym zjełczałym
Gównie z papieru mâché
Które sprzedają w Paryżu.
Żegnamy się ze wszystkimi
Pedałujemy w dół rzeki,
Kołysząc się, ciężcy od posiłku.
Obozujemy nad Loarą
Rowery pod krzakami róż
Nasze śpiwory pod akacjami,
Pochylonymi nad szybkim nurtem,
Nie mogąc się wyprostować
Płyną wraz z nim. Dwie sowy gawędzą
Pośród drzew, podczas gdy idzie świt
Lawendowy i pomarańczowy
Ponad białymi toniami wód
I jeszcze bielszymi mierzejami,
I światło gwiazd kapiące
Do rozpędzonej rzeki.
Jakkolwiek możliwości każdej
Chwili są właściwie nieskończone
Są one tylko możliwościami
Tej jednej chwili która
Wskazuje punkt triangulacyjny
W którym lokuje się osoba
W relacjach do innych osób. Ty
Możesz wyruszyć z jednego punktu.
Ta ograniczona możliwość
Jest konsekwencją tego
Co powstało w świecie Zachodu
Czyli sama koncepcja grzechu,
W świecie Wschodu zwie się Karmą.
[...]
Prawdziwa Francji stolica,
Tuluza, jak szczęśliwsze
Wolniejsze hiszpańskie miasto,
Jak Meksyk czy Los Angeles
Zanim nadeszli baptyści.
Cassoulet z ciemną gęsiną
Oraz tuluzyjska kiełbasa
Ulotny zapach szafranu
A także goździków i wspaniałych
Deserów,dobre wino z Tuluzy,
Wędzony, gorzki ser kozi z
Pirenejów, gęsta, słodka kawa
Pełna bąbelków, jak w Italii.
Miasto pełne zieleni
Aleje, bulwary i parki
I place pełne jasnych ludzi
Zabieganych, atmosfera
Tak ożywcza, jak w latach 1920
W Chicago. Jakże nieskończenie
Lepsza niż we współczesnym świecie
Czy byłaby taka gdyby Rajmund
Zwyciężył, a nie gangi papieskie
Oraz władca Isle de France.
Saint Sernin Gaudiego dziadek -
Rozszczepiona osobowość
Z katedrą jako symbolem
Podbitego miasta.
Wielki basen, gdzie pływaliśmy
Do wyczerpania naszych sił
Rowery w domu, szkarłatny
Wieczór, bladozielony księżyc
Nad budynkami z czerwonej cegły.
W tutejszym muzeum
Romańska rzeźba, kilka wykutych
Liter, bizantyjskie w stylu,
Z postaciami biblijnymi jak
Czterej Królowie u Św. Marka.
W kawiarni amerykański śpiewak-
Sentymentalne piosenki
Czarnowłose, czarnookie kurwy
Złote kolczyki, tłuste w cienkich
Prześwitujących letnich sukniach.
[...]
A teraz do Nimes, świetny styl
Rzymu widoczny tutaj, fontanny
I kolumny, bulwary oraz
Woda z tarasów, miasto całe
Nasycone świątynią rzymską
Tak klasyczną w stylu, jak w Bath
Lecz nie tak przyciągającą.
Jedno tu miejsce nie tknięte jest
Przez Normanów czy też Anglików,
Brak barbarzyńskiej mentalności -
W istocie najlepszy kościół tutaj
Jest w nowo-romańskim stylu. Mówią,
Że miasto kiedyś było kalwińskie ,
A i teraz ledwo chrześcijańskie.
Dobra kuchnia, arcydzieło
Pâté truffé które kelner
Niesie z troską zupełnie jak
Niemowlę, cepes maczane w
Oliwie i smażone perlice,
Gołębie, aubergines provençales,
Courgettes nadziewane ostrym serem,
Kluski kładzione, oraz ryż
Z szafranem, wina jak wina
Z Neapolu. Tutejsi dają lód!
[...]
Pont du Gard tak piękny
Jak zawsze. Dlaczego kultura
Ludzi interesu, inżynierów
Nie stworzy czegoś tak pięknego?
Idę mostem, potem z powrotem
Pod niewielkimi łukami, przez nie
Idylliczne obrazki Prowansji
Przepływają obok mnie i nagle
Zauważam na skale muszlę -
Z głową zawsze wypełnioną
Skamieniałościami milionów lat,
Na tym skamieniałym dziele
Rzymian, zbudowanym na równinie
Gdzie dawniej szumiało morze,
Przy klifach, gdzie jaskinie pra-ludzi-
Pół nadzy jeunesse o złotych ciałach
Podskakują w zabawie po złotych
Kamieniach, wszędzie pełno jaskółek
Kręcących się nad bystrą wodą.
[...] ITALIA
Złote płatki wieczoru
Padają płynąc nad Florencją
Krasząc twe lico czerwienią róż
I błyszczą ogniście w twoich oczach
Ponad całą Florencją jaskółki
Śmigają pomiędzy wysokimi
Dachami i pod łukami mostów,
Spiralą wysoko jak skowronki,
Nurzają się w głośnych chmurach ponad
Rzeką brązową i białym jej
Łożem. Twe wilgotne, drżące wargi
Są jak mokre, purpurowe skrzydła
Odrodzonego motyla, który
Drży na płatku różanym podczas, gdy
Życie wpływa w jego dziwne ciało.
Chodź do mnie. Daj usta kochana,
Pewnego dnia będziemy martwi.
[...]
Dla niedojrzałego serca
Wieści lub nawet widoki
Zniszczenia tysięcy istnień
Ludzkich istot tej ziemi może
Przyjąć jedynie formę
Dalekiego krzyku, przechodząc
Poprzez liczne zawiłości
Katastrofy pojedynczego
Człowieka. Nalot bombowy może
Jedynie zakłócić pisanie
Listu do ukochanej;
Klęski głodu i powodzie w Chinach
To jedynie transportowe
Trudności pomiędzy hotelami.
Jednakże, zarówno dwoistość,
Ukochanej jest znana i
Kochana bardziej jeszcze to cały
Wszechświat ludzi staje się coraz
Bardziej i bardziej realistyczny.
Ostatecznie strata lub ból
Najmniej ważnego z tych ludzi
I najbardziej odległego od
Innych, odczuwana jest przez nas
Poprzez silną rzeczywistość
Dwoistości. Nie ma innego
Sposobu by udowodnić
Istnienie człowieka jak tylko
Doświadczenie, ale przyjmujemy
Pojawienie się "istoty ludzkiej"
Jako potencjalny przejaw
Człowieka. Pomimo to
Nie można nigdy zapomnieć, że
Takie pojawienie się jest tylko
Oznaką możliwej, ukrytej
Warstwy rzeczywistości
W powielaniu pustego zbioru
Możliwości. Nie istnieje bowiem
Samoistnienie czegokolwiek
W wielorakości jako takiej.
[...] Michał Anioł z pewnością był
Hałaśliwy bardzo i okropnie
Zarozumiały. Ale przecież nic
Nie przydarzyło mu się nigdy
Czego by nie przeżył każdy z nas.
Jeśli masz pokazać tragedię
Nie możesz być pokornym sługą
Tworząc dzieło, ty dajesz im
Chleb Pański w Komunii Świętej.
"Zbyt wielu nagich w kaplicy",
Powiedział Evelyn. Ale nie sądzę
By na widok odsłoniętych piersi
Matki Bożej papież mdlał.
Arogancja, perwersja i duma
Tego sklepienia, dobrze patrzeć w dół
Na kolejne wybory papieży.
Być może artysta zamierzał
Sportretować samo papiestwo.
Ale Mojżesz był wspaniały
Tuż przed zamknięciem kaplicy
Tors jak kość słoniowa w świetle
Świec czuwających chybotliwie.
Nabożeństwo sztuki, próba
Zastąpienia religii sztuką,
Jest najbardziej ślepym przesądem
Z nich wszystkich. Niemal każde dzieło
Sztuki wielką porażką. Sukces
Zdarza się tylko raz w życiu
Nawet w czasach kwitnącej kultury;
A wówczas są prawdopodobnie
Bezpretensjonalną perfekcją
O skromnym zasięgu, wyśmienitą
Jak delikatne wino i często
Absolutnie nic więcej nie znacząca.
Lepiej do jednego wrzucić wora-
"Dobry znawca wina, kobiet, koni"-
A potem odejść w pogoni za
Absolutem w galeriach
Pięćdziesiątej Siódmej Ulicy-
Albo w Luwrze-czy też w Uffizi.
Arcydzieła Sztuki Światowej
Są zbyt częste podług Vasariego
Benjamin West, Picasso,
Lub też Diego Rivera.
[...]
La mauvaise conscience des
Bourgeois, ai-je dit, a paralys?
Tout le mouvement intellectuel
Et moral de la bourgeoisie.
Je me corrige, et je remplace
Ce mot 'paralys?' par
Cet autre: 'd?natur?'."
Tako rzecze Bakunin, a Marks
"Burżuazja zawsze i wszędzie
Przykłada swą ciężką rękę
Do likwidacji feudalnych,
Patriarchalnych i idyllicznych
Stosunków. Niszczy bezlitośnie
Rozdartą na strzępy zbieraninę
Feudalnych kajdan człowieka
Skutego z "władcą naturalnym",
I nie zostawia żadnych związków
Pomiędzy ludźmi, a jedynie
Czystą interesowność, bezduszną
Zapłatę gotówką. Zniszczyła
Większość uniesień niebiańskich
W religijnej gorączce i biegu
Do rycerskiego entuzjazmu,
Filisterskiego sentymentalizmu
Topiąc je w lodowatej wodzie
Egoistycznych kalkulacji.
Przekształciła wartości ludzkie
W walutę wymienialną oraz
W miejsce niezliczonych wolności
Przywilejów ich niezbywalnych
Ustanowiła tą jedyną
Horrendalną wolność
Wolnego handlu. W istocie dla
Brutalnego wyzysku ukrytego
Pod religią i polityką
Iluzjami, które zastępują
Bezwstydną, rabunkową, brutalną
Eksploatację".
Dla Dantego
Lichwa była ostateczną
Formą pederastii, dla której
Sodomia pragnie uczynić
Swe gówna dziedzicem.
Spełnienie seksualne zniszczono
Pozbawiając je sensu. Akt stał się
Stymulantem nerwowym a także
Relanium poza procesem
Wydajności pracy, ale nadal
Dla niego koniecznym jako czynnik
Nienasyconego i bzdurnego
Napędu bez którego walka
O abstrakcje bez znaczenia jak
Towary, zawaliłaby się.
Oto ostateczność ludzkiej
Całkowitej auto-alienacji
O tym właśnie mówi rewolucja.
W społeczeństwie rządzonym
Jedynie poprzez związki pieniężne
Wzajemne związki seksualne
Muszą być nieustanna walką
Każdej pary o bezpieczeństwo
Wzajemnie od siebie samych, rodzaj
Polisy, koncentracja wszystkich
Towarów, które nie mają
Znaczenia dla miłości, dzisiaj w
Ameryce żadnego znaczenia.
Im większa koncentracja rzeczy
Tym większe niepewności pole.
Bezpieczeństwo miłości leży
W stanie pełnego wypoczynku.
To jest jej własne zabezpieczenie.
Oto czym jest wolna miłość, wolność
Od destrukcyjnych, władczych sił
Społeczeństwa stale zmuszanego do
Pogoni za całkiem szalonymi
Celami. Zanim nauczysz się
Administrować rzeczami, które
Same nie są zorganizowane
I używane jak rzeczy nie
Będzie miłości inaczej niż przez
Szalony wysiłek przeciwko
Ogromnej presji całego świata.
Inaczej mówiąc staje się miłość
Tym czym była według gnostyków
Rodzajem uprawianego kultu.
Przeciwko niej uszeregowane
Wszelkie rozległe konsekwencje
Niekończących się rozczarowań,
Bez rozumnego współczucia lub
Litości i realnego bytu
Lecz z wielką mocą zabijania.
[...]
Czym jest Capri dla mnie lub ja dla
Capri? Niech piekło pochłonie ten
Burżuazyjny raj, rzekł Gurley do
Wielkiego Billa Haywooda. Tu na
Tyłach bramy Porta Capuana
Gdzie małoletnie prostytutki
Są zbyt biedne by kupić pończochy
Pożyczają sobie cienkie suknie
Wzajemnie przez całą dobę
A potem tarzają się na piasku
Jak dziewczyny w Nowym Orleanie.
Dwadzieścia procent chłopaków
Dzieci Neapolu nie posiada
Dachu nad głową. Ten sam procent
To dzieci chore na czynną gruźlicę.
Małe dziewczynki są cnotliwe więc
Kościół wynajduje im schronienie.
W środku gorącego kotła nędzy
Szalone twarze amerykańskich
Cover girls, okładki czasopism,
Szczególna, diaboliczna obsługa
Tego rosnącego piekła gdzie
Tylko niewinni są potępieni.
W pięknym Sorrento koronkarki
Stale w terminie pracują za
Talerz polenty w porze lunchu.
Dzieci faszeruje się proszkami
I wynajmuje się dobowo
Jak sukienki kurew dla żebraczek
Dzieci żebraczek zawsze są śpiące
I po kilku miesiącach są martwe.
Ale Kościół naucza ludzi
Płodności, kontrola urodzeń
Jest karana więzieniem. Każdy da
Żebrakom, tylko nie turyści
Albowiem Kościół jałmużnę chwali.
Lecz dla żebraków tylko kilka
Lirów dziennie, a czasami chłopcy
Na rowerach napadają na nich
I zabierają cały utarg dla
Szefów największych kanalii miasta
A oni dla arcybiskupa.
Rozmawiamy więc z najważniejszym
Teoretykiem anarchistów.
A on patriotycznie zaprzecza
Aby takie stosunki istniały.
Siedzi sobie w swym luksusowym
Biurze i wypytuje nas jak
Teoria libido Reicha
Jest przyjmowana w Ameryce.
Byłem dalej od uchwytu nocnika
Aniżeli ten sukinsyn
Od swojego kraju rodzinnego.
Niech go diabli wezmą, Muzeum
Pełne robotników w łachmanach
Tłoczą się przy greckich posągach.
Trzech podnieconych i śmierdzących
Poławiaczy krewetek kłóci się
Stojąc przed obrazem Barberiego
To portret Luca Pacioli, twarz
Jak jak prawdziwy kryształ, a jego
Kryształ jak najczystszy umysł.
Tutaj mógłbym być szczęśliwy. Jest tu
Cały świat nadal do podboju.
Ameryka jest dzisiaj narodem
Głęboko zdezorganizowanym
Dementywnym i chorym, ponieważ
Amerykanie z niewielkimi
Wyjątkami wierzą lub kiedy
Jednak wątpią są przerażeni
Że ktoś odkryje ich zwątpienie
W to, iż miłość polega w całości
Na wzajemnej wymianie towarów.
Żona daje tosta oraz kawę
Sok pomarańczowy i dwa jajka
Ten sam kolor, rozmiar oraz smak
Na śniadanie i na kolację
Piękna, kolorowa puszkowana
Trucizna chwalona na stronach
Ogłoszeń o gotowaniu w
Czasopismach dla gospodyń.

Uwagi tłumacza
Zamieszczone tutaj fragmenty dwóch wielkich poematów Kennetha Rexrotha zawierają setki najróżniejszych odniesień kulturowych, historycznych czy mitologicznych, a do tego jeszcze wykład dość nie jednoznacznej, osobistej filozofii poety. Niełatwo jest to wszystko przyswoić polskiemu czytelnikowi w nieprofesjonalnym przekładzie. Nie sposób bowiem dodawać rozliczne przypisy w tekście poematu, gdyż zaciemniałoby to głębię przekazu. Nie sposób też tłumaczyć wszystkich wtrętów w języku francuskim, niemieckim czy włoskim. One w tekście musiały pozostać, jedynie w przypadku słowa "rower" (Rexroth używa francuskiego velos) pozwoliłem sobie na zmianę dla jasności przekazu. Poeta wędrował po Anglii i Walii samotnie, potem w Paryżu dołączyła do niego jego przyszła żona Marta i już razem ruszyli rowerami po Francji. Byłoby o wiele łatwiej czytać oba poematy będące refleksjami z podróży po Europie razem z fragmentami autobiografii ich autora. Niestety autobiografia nie obejmuje okresu tej podróży, kończy się bowiem w roku 1945. Dlatego zamieszczone tu fragmenty biograficzne dotyczą wcześniejszych okresów życia Rexrotha. Podróż po Europie miała miejsce w roku 1949. W lipcu 2011 r. włączyłem do tej strony istotne fragmenty biografii Rexrotha obejmujące właśnie tą niezwykłą podróż rowerami z Martą Larsen. Z braku miejsca zamieszczam obok streszczenie, które pozwala lepiej zrozumieć powikłane życie uczuciowe poety i jego anarchistyczny stosunek do państwa i prawa. Tekst wyróżniłem innym kolorem.
Pełny tekst obu poematów w wydaniu amerykańskim ("The Collected Longer Poems") także nie zawiera żadnych przypisów, ani objaśnień, co z pewnością nie ułatwia lektury rodakom poety. Idąc za tym przykładem zamierzam ograniczyć się jedynie do kilku uwag. Dzisiaj każdy może sobie wyszukać w sieci informację, co właściwie robił archidiakon Stuck na McKinleyu i po co wspinał się na ten najwyższy szczyt Alaski. Lub w ten sam sposób przyswoić sobie osiągnięcia dyplomatyczne kardynała Wolseya na Polu Złotych Namiotów w roku 1520. Rexroth wymienia czasami seryjnie nazwiska łącząc filozofów z historykami czy anarchistami jak np. w tym fragmencie "Feniksa i Żółwia": Marks, Kropotkin, Adams, Acton, Spengler, Toynbee. Kto nie pamięta może bez problemu uzupełnić swoją wiedzę w sieci i zastanowić się nad zamysłem autora, który te historyczne postacie ustawił w jednym szeregu.
W poemacie "Smok i Jednorożec" znajdujemy m.in. odniesienia do szkockiego poety Roberta Burnsa, jak ów "pług w skibie", czy "zniszczone gniazdo myszy". To cytaty ze znanego poematu tego poety "To a Mouse: On Turning her up in her Nest with the Plough,", którego przekaz uniwersalnego cierpienia łączy się z wymienionym obok Buddą.
Uwagi dotyczące "gangów papieskich" odnoszą się do wyprawy krzyżowej z XIII wieku w czasie której wyniszczono albigensów w południowej Francji, a najważniejsze miasta tego regionu utraciły autonomię.
Bez trudno znajdziemy też w Wikipedii Vasariego, Benjamina Westa czy Diego Riverę. Pewne problemy może stwarzać cytat z Evelyna, przypuszczam że autor miał na myśli pisrza Arthura Evelyna St. John Waugha (1903-1966), ale mogę się mylić.




Francja i Meksyk

Były to czasy, kiedy pracy na morzu nie regulowały szczegółowe przepisy i było łatwo dostać pracę . W Hoboken wystarczyło wejść na statek i dać kapitanowi dwadzieścia dolarów, aby popłynąć do samego Pireusu. Zaciągnąłem się jako steward w na brudnej, zardzewiałej krypie jakich wiele pływało na liniach Ellermana. Statek kursował między portami po obu stronach kanału La Manche, potem opłynął Morze Irlandzkie i wrócił przez ocean do Baltimore. Stąd wypłynął do Buenos Aires, w którym to porcie statek był, jak sądzę, zarejestrowany. Odbyłem tą podróż tam i z powrotem i było to całe moje morskie zajęcie, którego pragnąłem poznać. Było to coś podobnego do zamknięcia na miesiąc w podrzędnym hoteliku. Nie zawinęliśmy do Liverpoolu i Belfastu w czasie tego rejsu, ale ruszyliśmy prosto do domu z Plymouth. Najdłuższy postój był w Dunkierce, gdzie za łapówkę załatwiłem sobie zejście na ląd i pojechałem do Paryża. Przez pierwsze dni goniłem, aby spotkać ludzi którzy byli bohaterami mojej wyobraźni: : Aragon, Soupault, Tzara, Cendrars, redakcja Esprit Nouveau oraz grupa Der Stijl . Wszystko to było tu w Paryżu. Wiele z moich spotkań miało miejsce na przyjęciach wydawanych przez marnej reputacji , ekscentryczną polską hrabinę w jeszcze bardziej ekscentrycznym studio na tyłach pomnika Balzaka dłuta Rodina. Myślę, że ona nadal żyje i wydaje przyjęcia dla cyganerii Montparnassu.
Nie podobało mi się to wszystko. Odnosiłem wrażenie, że wszystko to przeniknięte było słabym lecz odczuwalnym odorem oszustwa. Obecnie uważam to za kastowy manieryzm nawet najbardziej rewolucyjnie nastawionych francuskich intelektualistów. Amerykańskie życie intelektualne, przynajmniej wśród awangardy lat dwudziestych, było prawdziwie bezklasowe. Przychodzili tu ludzie z rodzin o najróżniejszym pochodzeniu, być może z lekką przewagą przedstawicieli klasy robotniczej, ale ich etyka oraz społeczna moralność wywodziła się z ruchu socjalistycznego i anarchistycznego. Nie było tu polityki lecz ściśle przestrzegane zasady wzajemnych stosunków. Upłynie jeszcze kilka lat zanim udam się w podróż do Charkowa i spotkam Francuzów , którzy nie byli w żadnym stopniu rewolucjonistami za wyjątkiem malarzy. Spotkałem pewnego popołudnia Fernanda Legera przy stoliku w Dome. Jego jednego naprawdę lubiłem. Był on w wystarczającym stopniu proletariacki, lub mówiąc dokładniej, miał mentalność uzdolnionego, francuskiego rzemieślnika, czego nie stracił aż do śmierci. Przesiadywałem przy kawiarnianych stolikach Paryża w najlepszym czasie, czyli w połowie czerwca, zastanawiając się, czy wracać na statek. Ale to nie do końca prawda. Większość czasu chodziłem do wszystkich muzeów przemierzając setki kilometrów ulicami Paryża, aż do wczesnych godzin porannych. Przez cały ten czas dojrzewała we mnie owa fundamentalna decyzja. Jednym z ludzi, którego rada była wartościowa był Alexander Berkman. Niewiele się zmienił od czasu, gdy widziałem go w latach dzieciństwa. Nie wiedziałem, że umiera na raka i że za kilka lat popełni samobójstwo. Berkman powiedział:-„Wracaj, więcej czeka na ciebie na Dalekim Zachodzie, niż tutaj. Być może mógłbyś osiągnąć tutaj sławę, ale stałbyś się kimś innym.” Wróciłem na statek i w lipcu byłem już w Billings w stanie Montana z Bobem, moim pierwszym rumakiem. [Autor pracuje kilka tygodni jako kucharz w ekipie kowbojów, a potem zajmuje się końmi w dużej jednostce straży pożarnej w Glacier National Park]
Kiedy skończyłem pracę udałem sie autostopem na południe do El Paso. Część drogi przebyłem pociągami towarowymi z uwagi na mały ruch samochodowy w tym czasie.
Na przyjeciu u Duncana Aikmana, krytyka literackiego w jednej z miejscowych gazet spotkałem człowieka, który wybierał się do Mexico City. Miał on specjalny model Forda z przednim napędem i z pełnymi oponami. W tym czasie nie było dróg od granicy amerykańskiej do Mexico City, a te najgorsze z dróg gruntowych wiodły na południe od El Paso. Przejechaliśmy przez północny Meksyk, ale musieliśmy w końcu porzucić samochód i podróżować dalej pociągiem. Rewolucja polityczna wygasała już, ale intelektualny i artystyczny Meksyk był na szczycie fali. Panowała wolność i otwartość, acz mocno awanturnicza i nieokiełznana. Nikt nie był jeszcze na tyle sławny, aby stać się niedostępnym. Najbardziej polubiłem Siqueirosa, w tym czasie był autentyczny i nie zepsuty przez politykę. Największe wrażenie wywarł na mnie Orozco , ale trudno było się z nim spotkać nie z powodu snobizmu, ale ze względu na jego samotną wielkość. Rivera był po prostu przerażający, nawet wtedy. Reszta była lepsza od ich francuskich odpowiedników, ale cierpieli oni na taki sam syndrom pochodzenia społecznego. Była tam kawiarnia w rodzaju Dome, gdzie wszystkich ich można było spotkać razem z uzbrojonymi po zęby politykami, matadorami, bandytami, prostytutkami i dziewczynami z rewii. Najbardziej znana osobą była Tina Modotti, fotograficzka, artystka, modelka, wysokiej klasy kurtyzana i Mata Hari Kominternu. Sprawczyni drastycznego zabójstwa politycznego, a jednocześnie międzynarodowa piękność, tak się to jak sądzę, zwie. Wyrosłem już z upodobania do kobiet typu Alexandry Kollontai i Modotti przerażała mnie. Zginęła w czasie Wielkiej Czystki. Umięśniona, mała dziwka, która później została aktorką, tańczyła zwykle naga na stole ubrana jedynie w imitację diamentu umocowaną w jej pępku przy dźwiękach gitar i w niesamowitym gwarze. Sądzę, że w tych latach była dziewczyną Siquirosa, w każdym razie zawsze siadywała przy jego stoliku, a po latach, kiedy była sławna i bogata popełniła samobójstwo z powodu mającego przyjść na świat nieślubnego dziecka.
Pewnego dnia do stolika przysiadła przyjaciółka Tiny Modotti -wysoka, dobrze zbudowana naturalna jasna blondynka, która wyglądała bardziej na Dunkę czy Holenderkę, a w istocie pochodziła z Austrii. Była jedną z najdroższych prostytutek tego miasta. Oświadczyła, że wybiera się na wakacje do Oaxaca. Powiedziałem, że jest to miejsce, które chciałbym zobaczyć bardziej, niż jakiekolwiek inne miasto w Meksyku. „To dlaczego nie wybierzesz się tam razem ze mną”? zapytała. „Nie mam zbyt dużo pieniędzy” odparłem. „W porządku, ja mam ich dosyć” powiedziała. „ Poza tym hotel nie będzie kosztował wiele. Prowadzi go mój przyjaciel i rodak.” Pojechaliśmy do Oaxaca i mieszkaliśmy dwa tygodnie w hotelu położonym w Paseo, starożytnym pałacu z niezwykle czystymi pokojami oraz masywnymi, ciemnymi meblami. Co najlepsze-mieli tam doskonałą kuchnię austriacką przygotowaną specjalnie dla nas. Nie cierpię kuchni meksykańskiej, która wyglądała dla mnie jak nieznaczne ulepszenie kuchni Indian z plemienia Ute. Odwiedziliśmy wszystkie zabytki i spotkaliśmy wielu ludzi. W Oaxaca trwała rewolucja i rejon ten był w praktyce niepodległym państwem. Całe noce spędzaliśmy na tańcach, a kiedy nie tańczyliśmy śpiewaliśmy pieśni i patrzyliśmy jak ludzie tańczą. Zasypialiśmy o świcie zmęczeni uprawianiem miłości, nasze głowy pełne dźwięku gitar. Kiedy upłynęły dwa tygodnie powróciłem prosto do Stanów. Nie miałem nigdy ochoty, aby powrócić do Meksyku.
[341-345]
* * *

[Andrée]

Krótko przed Bożym Narodzeniem w jasne, ciepłe, późne popołudnie, poszedłem aby wpaść do Kennetha Thorpe. Kiedy wszedłem na stopnie domu Richardsona zbudowanego z czerwonej cegły i piaskowca przy Walton Place drzwi otworzyła mi dziewczyna. Była ubrana w nieciekawy, karmazynowy płaszczyk z kołnierzem i obszyciami z szarego wilka. Miała gęste, orzechowe włosy, okrągłą twarz, bladą cerę koloru kości słoniowej, okulary w kościanej oprawie oraz brązowe oczy o czystym, anielskim spojrzeniu i powadze. Uśmiechnęła się i powiedziała: ”Czy to pan Kenneth Rexroth, przyjaciel Kepa?” Odrzekłem, że tak ledwo mogąc wydobyć głos. Powiedziała: „Nazywam się Andrée Dutcher”.
Harriet była sama w mieszkaniu Thorpa „Kim jest ta dziewczyna, która mieszka na parterze, Andrée Dutcher?” spytałem. „To młoda, zawodowa artystka” odpowiedziała „i bardzo chciała cię poznać”. „Właśnie spotkałem ją przy drzwiach” powiedziałem. „Pięknie” odrzekła Harriet. „Podobała się tobie?” spytała Harriet. „Zamierzam się z nią ożenić”, rzekłem. „Doskonale” powiedziała Harriet, „Myślę, że zaczniemy od razu. Poproszę ją, aby przyszła na kolację.”
Andrée przyszła na kolację, siedzieliśmy obok siebie gawędząc o tym i o owym. Wczesnym wieczorem wyszliśmy razem i zostałem zaproszony do jej mieszkania. Od tego momentu nie rozstaliśmy się ani na chwilę przez następne osiem lat, wyłączając załatwianie niezbędnych spraw życiowych. Krótko po świętach Bożego Narodzenia wzięliśmy ślub w Kościele Wniebowstąpienia. [...]
Większość czasu zajmowały nam niczym nie zakłócone i zachwycające rozmowy. Zgadzaliśmy się we wszystkim. Przeczytaliśmy te same książki, podziwialiśmy te same obrazy, lubiliśmy ten sam rodzaj muzyki i po raz pierwszy w życiu oboje spotkaliśmy kogoś w taki właśnie sposób. Dla Andrée stosunkowo mało znaną dziedziną była jedynie poezja i teatr klasyczny. Całe dnie spędzaliśmy czytając sobie wzajemnie na głos. Nigdy nie spotkałam kogoś tak wrażliwego. Miłosne wiersze Donne’a wprawiały ją podniecający stan zachwytu prowadzący do odrętwienia. Pewnego wieczoru przy kominku czytałem jej „Księżną Malfi” Webstera. Kiedy podniosłem oczy Andrée leżała omdlała. Przeczytałem jej proroczo „Egzekwia na Śmierć Żony” Henry’ego Kinga; była niepocieszona przez cały dzień.
Doświadczenia wzrokowe wywoływały u niej stan niezwykłego podniecenia. Pokazałem jej mały krajobraz Cazina, który bardzo mi się podobał, a także obrazy Corota z okresu rzymskiego i Pissarra mglisty wieczór na bulwarze Sewastopol. Za każdym razem odwracała się z oczami pełnymi łez i wybiegała z Muzeum Sztuki. Przypadkowe układy formy i koloru w parku czy na ulicy powodowały, że Andrée drżała. Cała ta męcząca nadwrażliwość łączyła się u niej z osiąganym bez trudu technicznym mistrzostwem. To fakt, że ona nigdy przedtem nie próbowała malować, to znaczy. nie komercyjnie i musiała się tego uczyć, ale proces nauki zaczął się u niej na etapie, na którym większość ludzi kończy edukację.
Nie było w niej ckliwości lub też nerwowości. W towarzystwie robiła wrażenie żywiołowego spokoju- co w reklamach nazywają okazem zdrowia, z lekka przykrytego jej niezłomną niewinnością. Była niestrudzonym sportowcem w tych samych konkurencjach, które i ja uprawiałem Tej zimy jeździliśmy konno i ślizgaliśmy się na łyżwach w parku Lincolna. Często byliśmy jedyni w parku i wtedy braliśmy wszystkie konie, aby sobie pobiegały. Początkowo płaciliśmy za jazdę konną, ale potem widząc nasze poświęcenie przestano nas obciążać i mogliśmy jeździć do woli. Jak tylko woda się nieco ogrzała pływaliśmy w jeziorze. Jej ulubiony dystansem była jedna mila do falochronu położonego poza Chicago, gdzie goniliśmy się po blokach wapienia, kochaliśmy się, a potem płynęliśmy z powrotem. Początkowo bardzo się bałem, że dostanie ataku w wodzie, ale w ciągu lat pływania w oceanie, chodzenia po górach i jeżdżenia na nartach nigdy nie miała ataku. Ten i inne okoliczności doprowadziły większość lekarzy do wniosku, że jej epilepsja miała podłoże psychogenetyczne. Jej matka i ciotka, a także krewni z poprzedniej generacji zmarli z powodu guza mózgu, a więc Andree była przekonana, że jej choroba jest pochodzenia organicznego i w ciągu paru lat przegra z nią. Krótko przed poznaniem mnie po wielce szczęśliwym dniu malowania i pływania próbowała popełnić samobójstwo.
Nie mam pojęcia jaki miała iloraz inteligencji; z pewnością był on bardzo wysoki. Nauczyłem ją grać w szachy i chociaż jestem niezłym graczem to już po paru tygodniach Andree zawsze ze mną wygrywała. Wkrótce potem potrafiła już rozgrywać dwie lub trzy partie symultanicznie, a także samodzielnie rozwiązywała najbardziej skomplikowane zadania szachowe.
Zaczęliśmy także pracę nad tym samym obrazem, bez żadnych sporów, jak jedna osoba. Za wyjątkiem akwareli, metody której nigdy nie lubiłem, malowaliśmy razem do końca. Andree pobrała kiedyś kilka lekcji gry na pianinie, kupiliśmy więc stary instrument i zaczęła ćwiczyć grę. To była jedyna czynność, którą Andrea wykonywała sama. Ja nigdy nie potrafiłem więcej, niż brzdąkać jednym palcem. Gdyby ktokolwiek zapytał mnie "czego najbardziej żałujesz w swoim życiu?", odpowiedziałbym, że braku umiejętności gry na pianinie. Mieliśmy różne rodzaje muzyki z biblioteki publicznej i często dyskutowaliśmy nad nutami o których mieliśmy blade pojęcie.
Od pierwszej nocy nasze stosunki płciowe miały ową oddaną, idylliczną właściwość, jaką można odnaleźć na południowych morzach, bez oporów i bez zahamowań. W czasie pierwszej nocy Andree była rozluźnioną i spełnioną kochanką, ale tuż przed ślubem oświadczyła, "Zamierzam powiedzieć tobie coś, co mam nadzieję nie zrujnuje naszego ślubu. Byłam dziewicą, kiedy ciebie spotkałam". To brzmi, jak małżeństwo doskonałe, związek uczuciowy poszukiwany przez wszystkich, a tak rzadko odnajdywany. To prawda. Tak właśnie było. Filozoficznie rzec ujmując, w politycznych czy społecznych kategoriach, Andree była niezachwianą absolutystką. Wychowana w rodzinie socjalistów przeczytała wszystkich mistrzów literatury i rewolucji, choć tego nie musiała robić. Była bowiem, jakby tu powiedzieć, fizjologicznie przygotowana do tych idei i ich etycznej prostoty.
Bez wątpienia Kropotkin ukształtował swoje poglądy w walce. Andree była nieświadoma ich zasadności, także innych idei. Nie wynikało to jakiegokolwiek programu, ona była po prostu tym, co określa się terminem "wolny duch."
[347-350]

* * *

Kiedy nadeszła wiosna rozpoczęliśmy przygotowania do wyruszenia na Wybrzeże Zachodnie.[...]
Podróż przebiegała dokładnie podług planu: leniwie mijające dni późnej wiosny w północnym Wisconsin i Minnesocie. Zboczyliśmy trochę, aby zwiedzić Badlands w Dakocie Płn. na wynajętych koniach. Tu chwyciła nas niekończąca się burza i w końcu oblepieni błotem musieliśmy zatrzymać się w Billings w Montanie. W tych czasach jedyną utwardzona drogą w tym stanie był krótki odcinek pomiędzy Butte, a Anacondą. Po tygodniowych opadach deszczu nie było możliwości, aby jechać dalej. Zatrzymaliśmy się na turystycznym kampingu oczekując na poprawę pogody.
Tutaj zaprzyjaźniliśmy się z fascynującym, twardym, zamożnym mężczyzną, który wiedział wszystko i w nic nie wierzył. Był on szczególnie dobrze zaznajomiony z teoriami rewolucji i ruchów rewolucyjnych takich, jak marksizm i inne. Wszystkimi głęboko pogardzał. Jeśli natomiast idzie o ortodyksyjną politykę i polityków, jego wzgarda sięgała niebios. Znał doskonale realia Montany, tak polityczne, jak i życie towarzyskie. Tu wiedza jego była gruntowna , sprośna i wyczerpująca. Nie miałem pojęcia w jaki sposób zarabia on na życie, aczkolwiek podejrzewałem iż może być prawnikiem. Miał dla nas mnóstwo dobrych rad oraz opinii i dlatego spędzaliśmy czas przy ogniu w obozowej kuchni często aż do północy. Pewnego razu zapytałem go "Czy nie uważasz, że mogą istnieć uczciwi, etyczni politycy? Czy nie istnieje garstka bezinteresownych polityków pragnących służyć społeczeństwu?" Nie znał takich. "A co na przykład z Burtonem Wheelerem i La Follette ?"-powiedziałem-"znasz wszystkich w Montanie. Nie podzielam ich poglądów, ale musisz przyznać że są to ludzie uczciwi i naprawdę wierzą w to, co mówią ".-"Byłeś kiedyś na meczu baseballa?"-zapytał. "Oczywiście"- powiedziałem. "No to kto stoi za łapaczem?"-"No jak, nie ma nikogo poza łapaczem za wyjątkiem sędziego". "A jednak ktoś jest, pomyśl przez chwilę". "Nic nie przychodzi mi do głowy. Są tylko loże na głównej trybunie." "A co jest pomiędzy trybuną, a łapaczem?". "Jest tam druciana siatka, backstop. Zatrzymuje piłki, których nie schwyta łapacz i wszystkie faulowe lub przypadkowe rzuty w tym kierunku tak, aby nikt na głównej trybunie nie został uderzony. To jest zadanie takich facetów, jak Follette i Wheeler i uwierz mi, oni o tym wiedzą nawet, jeśli ty nie wiesz. "
Następnego dnia drogi wyschły na tyle, że ruszyliśmy w karawanie około pięćdziesięciu samochodów, każdy wyposażony w łopaty, łańcuchy, liny oraz deski. I tak wzajemnie wykopywaliśmy się z błota przez pięć dni pomiędzy Billings, a Great Falls. Pierwszego dnia przewodziliśmy naszej karawanie jadąc w samochodzie naszego nowego przyjaciela. W końcu zakopaliśmy się w błocie i nie było szans na wydostanie się z pułapki. Poprosiliśmy o pomoc farmera, który orał pole mułami w pobliżu. Był kompletnie wystraszony. Po wydostaniu nas z błota odmówił przyjęcia 10$ napiwku. "Nie, dziękuję senatorze"-rzekł-"to zaszczyt dla mnie, o którym zawsze będę pamiętał." Naszym przyjacielem był Burton K. Wheeler. To było to, co zwie się ciężkim nokautem. Z cała pewnością tydzień z nim spędzony był znacznie bardziej pouczający, aniżeli polityczne czy ekonomiczne kursy naukowe we wszystkich amerykańskich uniwersytetach. [...]
W Seattle dowiedzieliśmy się, że rozpoczęto budowę autostrady, aż do wybrzeża Oregonu, która miała otworzyć tą jedną z najbardziej izolowanych krain dla reszty kraju. Chcieliśmy ją zwiedzić zanim to się stanie. Pojechaliśmy autostopem do Portland, potem do Astorii i ruszyliśmy brzegiem na południe.
W tamtych czasach nadbrzeżna autostrada przerywała się mniej więcej w środku stanu, lub nieco dalej na północ i nie trzymała się w bliskości oceanu przez cały czas. Maszerowaliśmy więc brzegiem oceanu i tylko czasami skręcaliśmy do miasteczek po drodze, aby kupić coś do jedzenia, żadnego autostopu. Dotarliśmy w końcu do rejonu, gdzie budowano nową autostradę. Wycinanie cedrów z Port Orford i jodeł z Douglas, spychacze i koparki toczące się przez paprocie. Były to dzikie i odludne okolice wybrzeża Pacyfiku, ostatnie już chyba za wyjątkiem Big Sur w kalifornii. Stąd ruszyliśmy przez gęsty las deszczowy, nadal najpiękniejszy w Ameryce, wzdłuż plaży i poprzez skały.
Tak pięknego wybrzeża nie ma prawie nigdzie na świecie. Może zachodnie wybrzeże Irlandii, Dalmacja- tylko te, które znam. Jest tylko jedna rzecz niedobra-w południowo-zachodniej Irlandii pada niemal bez przerwy. Tutejszy las deszczowy, jak powiedzieli mi budowniczy drogi, jest znacznie bardziej gęsty, aniżeli te w Afryce czy w Ameryce Południowej, gdzie jest stosunkowo cienka warstwa gleby jako podkładu. Uważam, że nie ma piękniejszych lasów w Ameryce Północnej. Cedry z Port Orford czy jodła z Douglas wyrosły ogromne w południowym Oregonie i są w pewnym sensie piękniejsze od kalifornijskich sekwoi. Poszycie leśne jest mniej porośnięte, aniżeli nieprzebyta dżungla w rejonie zatoki Puget Sound tak, że można widzieć coś pomiędzy drzewami. Tam, gdzie las nie dochodził do oceanu cyple pokryte były lokalną odmianą trawy, bardzo zieloną tym kolorem, który nadał Irlandii nazwę Wyspy Szmaragdowej. Różni się ona bardzo od szorstkiej, żółto-zielonej hiszpańskiej trawy, która porasta wzgórza na wybrzeżu Kaliforni. Południowy Oregon jest pokryty warstwą lawy tak, że klify i skały na lądzie mają kolor głębokiego fioletu upstrzonego pomarańczowymi i szarymi porostami. Z powodów, których pojąć nie mogę powstaje z tego wyjątkowo biały piasek plaży. Długie jej odcinki pokryte są śpiewającymi wydmami, które piszczały gdy po nich szliśmy wydając bardzo wysoki, prawie niesłyszalny dźwięk, coś jak gwizdek na psa lub wydłużony pisk nietoperza.
Las był tak zwarty i gęsty, że nocowaliśmy na plaży o ile było to możliwe. Daleko od linii przypływu w oparciu o klify, gdzie była naniesiona przez fale warstwa drewna- wielkie kłody z sąsiednich lasów oraz dziwne kształty twardego drewna, jak gdyby wyrzeźbione przez Brancusiego, przyniesione z drugiej strony Pacyfiku. Każdego wieczoru schodziliśmy w dół na plażę i obozowaliśmy w miejscu, gdzie ze wzgórz spływał strumyczek świeżej wody. A potem szukaliśmy wśród naniesionego przez fale drewna niesamowitych rzeźb i ustawialiśmy krąg z nich wokół naszego namiotu, jak Abraham obozujący wśród macew Kananejczyków. Dwa lub trzy razy wypłynęliśmy w morze. Żadne z nas nie miało doświadczenia w pływaniu w wielkim oceanie i jakimś cudem nie potopiliśmy się. Szybko nauczyliśmy się surfować z falą i wypływaliśmy pół mili nurkując pod grzywaczami, a potem wracaliśmy na szczytach fal z rozłożonymi ramionami koziołkując wielokrotnie w spienionej, pełnej piachu wodzie zwinięci jak pancerniki lub jeżozwierze. [...]
[352, 355-356, 361-362]

* * *

[San Francisco]

San Francisco nie było miastem otwartym. To jedyne miasto w Stanach, które nie zostało zasiedlone od strony lądu przez szerzącą się moralność purytańską lub fałszywie rycerską tradycję Południa w stylu Waltera Scotta. Miasto zyskało swoich mieszkańców- wbrew romantycznym opowieściom o dawnych osadnikach- składających się z hazardzistów, prostytutek, łajdaków i poszukiwaczy fortuny przybyłych tu drogą morską przez kanał lub wokół Hornu. Mieli oni swoje wady, ale nie wyznawali ideologii purytanina Cottona Mathera. Duża ilość Włochów przybyła tutaj głównie z północnej części Italii. Najwięcej imigrantów jest z rejonu Lukki. Biedacy z Sycylii czy Neapolu mogli dać wiele Ameryce, ale to właśnie z Lukki przybyli Włosi z największą świadomością swych kulturowych tradycji. W San Francisco była spółka akcyjna prowadząca Verdi Theater, gdzie grała prawdopodobnie najlepsza aktorka Ameryki, moja stara przyjaciółka Mimi Agulia. Był też French Theater, który dawał dość sztywne i amatorskie przedstawienia Racine'a, Corneille'a, Beaumarchais i Marivaux. Był to francuski teatr klasyczny. Były też trzy teatry chińskie, które grały każdego wieczoru przez cały tydzień. Kiedy Stackpole zapoznał nas z tymi teatrami już tylko to mogło nas zatrzymać w San Francisco. To było miasto prawdziwie śródziemnomorskie, nie było w nim tej grozy nędzy, którą ciągle widać w Marsylii, Genui, Barcelonie czy Neapolu, a która uniemożliwia dłuższą prace osobie wrażliwej. Z drugiej strony nie ma tutaj tandetnej turystyki, która uniemożliwia mieszkanie na Rivierze. Miasto jest jak nietknięta wioska śródziemnomorska, jak St. Tropez czy Cinque Terre w dawnych czasach. A jednocześnie jest to wielkie miasto na swój sposób nie prowincjonalne, a stołeczne dla swej własnej, nieco przestarzałej kultury.
Ocean rozpościerał się na końcu linii tramwajowej. W dole półwyspu i dalej przez Golden Gate do Gór Nadbrzeżnych były jeszcze pustkowia, a góry High Sierra były w zasięgu jednodniowej wycieczki. Co najważniejsze-nikogo tu nie obchodziło co robisz chyba, że popełniłbyś jakieś rażące przestępstwo. Zostawiali cię w spokoju i jakkolwiek mogłeś być dla nich zagadką, to szanowali się jako artystę. Przez te wszystkie lata, które przeżyłem w San Francisco spotykalem się zawsze z szacunkiem graniczącym z uwielbieniem ze strony sąsiadów, sprzedawców czy właścicielek domów. Byli oni dumni swoich związków z poetą czy artystą. Jeśli idzie o właścicielki domów w Greenwich Village czy konsjerżki na Lewym Brzegu wszystkie mity o amerykańskim kompleksie niższości pomimo wszystko nie są prawdziwe. Za rogiem naszego mieszkania był kościół anglikańsko-katolicki ścisłej reguły.
Było rzeczą oczywistą, że znaleźliśmy dla nas idealne środowisko, przynajmniej tu w Ameryce. Po trzech tygodniach poszukiwań, pobraniu pięciuset dolarów na poczcie zdecydowaliśmy się pozostać i rozwijać się wraz z miastem.
W tym właśnie czasie, w trzecim tygodniu naszego pobytu zostali straceni Sacco i Vanzetti. Wielki topór przeorał życie intelektualne Ameryki. Świat w którym Andree i ja wyrośliśmy skończył się na zawsze. Jedna księga mego życia została zamknięta, nadszedł czasy by otworzyć nową.
/W pierwotnej wersji w wydaniu pierwszym w tym miejscu kończyła się autobiografia Rexrotha. Był to rok 1927, autor miał więc tylko 22 lata. Ciąg dalszy obejmuje kolejne 20 lat biografii i dwa małżeństwa.
[...] Ludzie z którymi spotykaliśmy się byli w większości artystami. Spędzaliśmy dużo czasu malując i prowadząc korespondencję z przedstawicielami malarstwa nieprzedstawiającego w Europie. Andree korespondowała dość długo z żoną Moholy_Nagy'ego, który prezentował się raczej szczegółowo w swoich fotomontażach. Były one rzadko pokazywane na wystawach. Sądzę, że z powodu sprzeciwów drugiej żony, która nie uznawała istnienia pierwszej żony. Korespondowaliśmy też z Ozenfantem, prenumerowaliśmy "transition", "Minotauur", "Commerce", "L'Esprit Nouveau", "Blues" i inne magazyny tego rodzaju, które braliśmy niezwykle poważnie. Bardzo dużo pisałem. Część czasu zajmowało nam dekoratorstwo wnętrz, co pozwalało nam na niezłe utrzymanie. Nasze potrzeby były skromne. Prowadziliśmy prawie mnisi tryb życia, taki właśnie jaki ja wcześniej też prowadziłem poświęcając się pisaniu i malowaniu.
Nie byliśmy jeszcze zbyt długo w San Francisco, gdy zaczęliśmy doceniać zalety naturalnego środowiska. To było to, co trzymało mnie w Kalifornii przez te wszystkie lata. Środowisku ludzkiemu czegoś zdecydowanie brakowało, ale jest tylko kilka miast na świecie, które mają pewien rys kosmopolityzmu dostępny górom i morzu. Przyjechaliśmy w sierpniu i od razu zaczęliśmy pływać. W tamtych czasach miejscowi uważali ocean za krainę zakazaną. Nikt nie mieszkał w pobliżu plaży. Nie było dzielnicy Sunset, nie było niczego na całym wybrzeżu za wyjątkiem wydm i kilku pojedynczych domków plażowych krytych gontem. Większa, zewnętrzna część dzielnicy Richmond nie istniała. Na zachód od Twin Peaks nie było niczego. Samo Twin Peaks było cudownym miejscem, rozciągały się tam pastwiska dla krów, przez Larson Hill aż do dzielnicy Glen Park oraz na zboczu góry San Bruno. Góra ta była osobliwie izolowana. Chodziliśmy tam na wycieczki, ale nigdy nikogo nie spotkaliśmy. W tej okolicy była bardzo bogata flora i fauna. Pamiętam na przykład wąski wąwóz w zboczu góry, gdzie wiosną kwitły ogromne, białe trójlisty. Łodyga tego kwiatu była wysoka na cztery stopy, a trzy płatki miały po trzy lub cztery cale długości. Był to południowo-wschodni rejon miasta. Laguna de la Merced i cały rejon wokół niej był na pół dziki. Były tam jedynie gruntowe drogi, a sosnowy bór ciągnął się daleko tam, gdzie obecnie jest Stonestown i San Francisco State College. Tak więc więc w granicach obszaru miejskiego leżała cudowna, dzika kraina w porównaniu, dajmy na to, z rezerwatami leśnymi w Chicago. Chicago ocaliło swoje rezerwaty, przeskoczyło ponad nimi i obecnie zewnętrzna część miasta rozwija się w pięknym zielonym pasie porastającym głównie wzgórza morenowe i w znacznym stopniu nietkniętym.
Rada Miejska San Francisco była zawsze zdominowana przez bezwzględnych właścicieli nieruchomości i handlarzy nieruchomościami. Jeżeli nie byli oni spekulantami w chwili wyboru, to stawali się nimi niezwłocznie po wejściu do Rady Miasta. Korporacja Hearsta miała zawsze swój slogan "odlicz to od podatku". Korporacja ta sama spekulowała potężnie na rynku nieruchomości, jako rodzinka Carmona z "Chronicle" oczywiście. W tamtych czasach było wiele innych dobrych gazet i to one podnosiły wrzask przeciwko niszczeniu miasta. Sutrosowie, Spreckelowie i inne rodziny zostawili wielkie działki, na których zakładali parki. Wszystkie one zostały zniszczone. McLaren Park należący, jak sądzę, do Spreckelów, leżał na końcu ich pastwiska. Ten park oraz park Buena Vista były zaniedbane i opuszczone, pełne śmieci. Park Buena Vista, jeden z najładniejszych małych parków miejskich był jawnym miejscem spotkań homoseksualistów i sypialnią hippisów. Jest też miejscem dość niebezpiecznym. Nigdy nie wywozi się śmieci. Pełno tu papierów i puszek, kartonów po mleku i butelek. To wszystko dzieje się w okolicy, która bardzo potrzebuje parku. Powodem dla którego parki McLaren i Buena Vista są tak zaniedbane jest zalecenie komisji Zellerbacha, aby je sprzedać i przeznaczyć pod budowę mieszkań. To właśnie chciał uczynić dla miasta wielki animator kultury Harold Zellerbach, a on był przecież najbardziej cywilizowany ze wszystkich rozbójniczych baronów San Francisco. I tak to leci.
Ten fantastyczny potencjał istniejący w momencie, kiedy tam przybyłem latem 1927, został kompletnie zniszczony, a wkrótce pójdzie w te ślady dzielnica Presidio. W pewnym okresie San Francisco było jak Berlin. Miało więcej terenów zielonych, aniżeli zabudowanych, mogliśmy mieć wokoło nasze własne Grünewald. Ale odrzucono tą ideę. Skyline Boulevard był w trakcie budowy i większa część grzbietu gór Santa Cruz była dostępna jedynie pieszo. Jechaliśmy autostopem w dolinę wzdłuż starej drogi El Camino Real, a potem wędrowaliśmy po górach Santa Cruz tam, gdzie obecnie dochodzi Skyline Boulevard. Dzika przyroda została zniszczona przez autostrady i budownictwo. Plaże były piękne, gdyż życie morskie nadal kwitło. Masowe połowy ryb i spływające nawozy zakłóciły równowagę przyrody wzdłuż wybrzeża Kalifornii. Plaże San Francisco i Zatoka zostały poważnie zanieczyszczone. Np. taki Hunter's Point był kiedyś miejscem połowu krewetek. Stały tam małe chaty nad zatoczką i tam Chińczycy przerabiali niewielkie krewetki z zatoki San Francisco. Pływaliśmy tam w okresie zimowym. Wokół całej zatoki były łowiska ostryg. Obecnie już ich nie ma, a gdyby nadal żyły to smakowałyby jak wycieki z misy olejowej. I tak to leci.
[366-367, 369-371]

* * *

[Góry Kaliforni]
Wyjeżdżaliśmy w góry Sierry kiedy to tylko było możliwe nawet, jeśli główna droga do Yosemite (było to przed wybudowaniem tunelu)była zamknięta. Łapaliśmy okazję na stromej, gruntowej drodze Sand Hill. Pewnego razu w czasie gorącej kalifornijskiej jesieni spędziliśmy tydzień w dolinie Yosemite. Jakiś farmer zabrał nas na wschód od Merced, gdzie zaczynają się wzgórza i spaliśmy tam pod wielkim drzewem figowym. Jedliśmy wspaniałe, czarne figi misyjne, które były nie tylko dojrzałe, ale lekko przejrzałe, wyschnięte na drzewie opadały na ziemię. W tych czasach figi misyjne były uważane za pokarm dla świń i można je było kupić tanio świeże lub suszone.(To inna historia-tanie jedzenie na targowisku Crystal Palace. W czasach, gdy mieszkaliśmy w dzielnicy Fillmore chodziliśmy tam, aby kupować różne rzeczy, jak sałatę-sześć główek za pięć centów-i inne tanie produkty).
W rzece Merced były duże ryby, niektóre tak duże, że z dwóch ryb mieliśmy kolację dla nas. Pomimo, że wszyscy nam to odradzali wędrowaliśmy w górę do Tuolumne Meadow i dalej przez Mono Pass do Bloody Canyon. Potem schodziliśmy do Doliny, z powrotem do Lee Vining i do Bridgeport. Potem zawróciliśmy w dół do Bishop i wokół gór, przez pustynię Mohave i z powrotem do San Francisco. Oczywiście nie było betonowych autostrad, ani też dróg przez góry. Wschodnia strona Tioga Pass Road była gruntową drogą górniczą. Nie sądzę, aby było połączenie pomiędzy Tuolumne Meadows, a tą górniczą drogą w dole. W każdym razie nie schodziliśmy w dół tym szlakiem. Autostrada nr 395 nie była wówczas tym, co dzisiaj nazywamy autostradą i cały ten rejon o tej porze roku był opustoszały. Było czymś cudownym obozować ciepłą jesienią w Tuolumne Meadows na kompletnym pustkowiu. A potem przyszła burza i zacz ał padać śnieg, gdy schodziliśmy w dół Mono Pass. Zdaję sobie obecnie sprawę, że było to z naszej strony głupie i niebezpieczne dla życia. Rozważaliśmy wspinaczkę na Mt. Lyell. Gdybyśmy to zrobili gwałtowna zmiana pogody zabiłaby nas bez litości. Tym niemniej udało nam się wejść na Mt. Gabb. Nie była to pierwsza z naszych niezliczonych wypraw górskich, ale tą właśnie zapamiętałem najlepiej. Były akurat urodziny Andree, gdy byliśmy w Yosemite. Jedliśmy pstrągi oraz urodzinowe ciasto upieczone na blasze i nadziewane czarnymi figami i orzechami.
[...] Niezależnie od pory roku mogliśmy omijać główne szlaki, co nie było normalne w tamtych czasach. Pewnego jesiennego popołudniu maszerowaliśmy w dół starej drogi do wywozu drewna z naszego obozowiska w pobliżu jeziora Hume. Andree rankiem malowała, a ja zbierałem rośliny i pisałem. Na końcu drogi spotkaliśmy grupę więźniów, którzy mieszkali za doliną Hume Creek. Budowali oni drogę, która miała iść po dnie kanionu Kings, a potem w górę doliny, która bardzo przypominała dolinę Yosemite, a do której obecnie można było dotrzeć szlakami przez góry. Więźniowie przekazali nam listy do wysłania i z wdzięczności pokazali nam już wytyczony przez geodetów szlak z dna kanionu w górę. Wiódł on na górę przez Cedar Grove, gęsty, pachnący las cedrowy. Więźniowie zakryli szlak drewnem i gałęziami, tak że nikt o nim nie wiedział za wyjątkiem kilku z nich, którzy chodzili w górę łowić ryby. Poszliśmy więc tym szlakiem w górę doliny.
Ponieważ była to jesień poziom wody był niski i mogliśmy z łatwością przekraczać potok w jedną i drugą stronę. Wcześniej nie było to możliwe, gdyż wszystkie brody były niedostępne dla pieszych. Cała przestrzeń kanionu Kings była otwarta dla naszych wszelkich planów i zamiarów. Nigdy nikogo tam nie spotkaliśmy. Poruszaliśmy się zwykle poniżej poziomu wiecznego śniegu, niżej niż dolina Yosemite. Mogliśmy pozostawać tutaj do później jesieni, przynajmniej do święta Dziękczynienia.
W połowie szlaku stała chata, która należała do poszukiwacza złota, trapera i generalnie do szczura górskiego Puta Boydena. Był on odkrywcą jaskini w tym miejscu, które później stało się miejscem wycieczek w Kings Canyon National Park. Jaskinia była wtedy zamknięta potężnymi, żelaznymi wrotami, aby ludzie nie wchodzili samodzielnie i nie gubili się oraz aby zapobiec aktom wandalizmu, które były przekleństwem parków narodowych, lasów i parków miejskich.
Chata Puta Boydena była niewielkim domkiem krytym gontem z łóżkiem i piecykiem. Przed chatą było szerokie i głębokie rozlewisko rzeki, gdzie można było pływać i było pełno wielkich ryb z których największe były prawie tak duże, jak moja noga. Najmniejsza ryba ważyła blisko półtora funta. Wystarczyło zarzucić muchę, aby złowić posiłek. To pozwoliło nam na zgromadzenie zapasu protein i mogliśmy dźwigać na plecach trzytygodniowy zapas suchego prowiantu.
Niedaleko powyżej naszego obozowiska kawały drewna stworzyły zator w poprzek rzeki i powstał rodzaj mostu. Mogliśmy zatem przechodzić nim w górę doliny przez całą wiosnę podczas, gdy woda była zbyt wysoka, aby dało się przejść brodem. Było to trochę niebezpieczne, ale warto było. Kings River Valley wiosną była usiana kwiatami, był to gęsty dywan trójkolorowego łubinu. Na łąkach i w miejscach zacienionych rosły wszelkie rodzaje kwiatów występujących na tej wysokości. Zrobiliśmy z nich wielki zielnik. Kiedy nasze zapasy kończyły się wędrowałem około dwunastu mil do Hume, aby kupić trochę jedzenia i wracałem. Nikogo nie było jeszcze w tej okolicy ponieważ ciągle jeszcze leżał śnieg na tarasie prowadzącym do jeziora Hume. Mogliśmy więc mieć nasza kryjówkę tylko dla siebie. To niesamowite, że mogliśmy wówczas spędzić sześć miesięcy w Kaliforni i nie spotkać żadnego człowieka.
Ludzie podróżowali głównie konno i z jucznymi mułami. Niewielu było plecakowców tak, jak my. Schodziliśmy często ze szlaku tam, gdzie teren był stosunkowo płaski i maszerowaliśmy według geologicznych map topograficznych. Wtedy właśnie zaczął się mój zwyczaj życia pod gwiazdami, później także i w czasie zimy. Do ostatnich lat spędzałem większość czasu poza domem. Zamykaliśmy naszą małą kawalerkę w Montgomery Block lub użyczaliśmy ją komuś. Wiedzieliśmy, że wszystko jest zabezpieczone. To samo dotyczyło obozowania. W tamtych czasach mogłeś zostawić w namiocie aparat fotograficzny, sprzęt wędkarski i inne rzeczy na kampingu w parku narodowym, ale także w górach i nikt niczego nie ruszył. Góry były znacznie mniej zaludnione i zanieczyszczone niż dzisiaj. Nie było żadnych dróg w Big Sur. Muir Trail był niedokończony, nie było także drogi z Giant Forest do Muir Trail, tej zwanej High Sierra Trail. Obecnie Muir Trail wzdłuż grzbietu Sierry przypomina [dzielnicę San Francisco] Haight-Ashbury i jeśli opuścisz namiot nie będzie go, gdy powrócisz.
Nasze życie było niezwykle spokojne i uporządkowane. Później, gdy przenieśliśmy się do Santa Monica działo się podobnie. Dokładnie powyżej kanionu Santa Monica, gdzie mieszkaliśmy tereny były w pierwotnym stanie na całej długości kanionu Topanga aż do gór Malibu. Mogliśmy używać za darmo koni w zamian za ujeżdżanie ich zimą i jeździliśmy całymi dniami przez pustkowia porośnięte chaparralem. Kojoty podchodziły pod obóz szukając resztek w pustych puszkach.
Wszystko to miało ogromny wpływ na nas. Moja poezja i filozofia życiowa stała się, jak to się modnie mówi, ekologiczna. Zacząłem myśleć o sobie jak o mikrokosmosie zanurzonym w makrokosmosie, spokrewnionym z wiewiórkami i niedźwiedziami, z sosnami, gwiazdami i mgławicami, skałami i skamieniałościami jako część nieskończenie powiązanych zespołów istnienia. To wszystko utrwaliło się w mej pamięci.
[372, 375-377]
[Rexroth wykorzystał opisane tu doświadczenia do napisania nigdy nie opublikowanego przewodnika "Obozowanie w Górach Zachodnich" (1939).]

* * *

[Oddział psychiatryczny]

W czasie kiedy [podpisano pakt] w Monachium (1938) porzuciłem swoją pracę jako wydawca w WPA Writers Project i rozpocząłem pracę w charakterze sanitariusza w oddziale psychiatrycznym szpitala powiatowego w San Francisco. Łatwo było dostać to zajęcie. Było mało chętnych na ten rodzaj pracy, a poza tym było mnóstwo dobrze płatnych posad w rozwijającym się przemyśle zbrojeniowym. Aczkolwiek Maria [druga żona Rexrotha] była kierowniczką w publicznej służbie zdrowia, to poszła ponownie pracować w szpitalu. Uważała, że będzie to najlepszy rodzaj pracy dla niej, jako osoby konsekwentnie przeciwnej wojnie. Byliśmy więc tutaj we dwoje na czas wojny.[...]
W ciągu dnia oddział psychiatryczny był naprawdę domem wariatów z powodu tłumu ludzi, którzy się tu przewijali gnębiąc pacjentów. Pracownicy socjalni, psychologowie, socjologowie, studenci medycyny i pielęgniarstwa, ludzie z jakimiś kwestionariuszami i osoby piszące prace magisterskie. Od czwartej [po południu] do północy było stosunkowo spokojnie. Dość prędko przekonałem przełożoną pielęgniarzy, moją przyjaciółkę, aby podesłała mi sanitariuszy, którzy nie uznają przemocy. Miałem też kilku zaciętych przeciwników. Tylko na naszej zmianie oddział był prowadzony beż żadnych aktów przemocy. Żaden pacjent nie trafiał do izolatki chyba, że był kompletnie obłąkany, biegał wkoło i rzucał się we wszystkich kierunkach oraz atakował innych chorych. Nikt nie był przypinany pasami [do łóżka] za wyjątkiem pozbawionych przytomności chorych po wylewach lub urazach mózgu, którzy mogli spaść na podłogę i zranić się. W tych czasach wielu było takich pacjentów-wylewy, uszkodzenia mózgu, alkoholicy, delirium tremens-żaden z nich nie powinien być na oddziale psychiatrycznym. Zawsze nosiłem się na biało (sanitariusze nakładali kitle na swoje prywatne ubranie)i odzywałem się z przekonaniem.
Przed końcem dyżuru obchodziłem pacjentów, których uwolniliśmy z pasów i mówiłem im: "Słuchaj, przychodzi inna zmiana". A oni mówili: "Okej, doktorze" i układali się na swoich łóżkach pozwalając ponownie zapiąć się w pasy. Mówili wtedy: "Dzięki doktorze za rozwiązanie mnie"
W czasie długich wieczorów, gdy pacjenci przeważnie spali robiłem tłumaczenia z antologii Palatine, duże, stare wydanie Dübnera-[Biblioteka] Didota. Książka z tymi tłumaczeniami "Wiersze z Antologii Greckiej" została opublikowana przez wydawnictwo Uniwersytetu Michigan w roku 1962. Było tam także kilka łacińskich poematów, czyli tytuł nieco mylący. Siedziałem w dyżurce i robiłem moje tłumaczenia. Stażyści pytali się mnie: "Co robisz tatuśku?" tak, jak bym był śmieciem. Odpowiadałem: "Tłumaczę grecką poezję". "Och!"[...]
Przez te wszystkie lata na oddziale psychiatrycznym czegoś się nauczyłem, a szczególnie tego co nauczał Otto Rank: neurotyk jest to człowiek, którego sposób na współpracę ze światem nie działa. Próbuje on ułożyć sobie stosunki międzyludzkie w podobny sposób, jak inni ludzie, ale to mu zupełnie nie wychodzi. Neurotycy są wadliwi ponieważ można ich wykorzystać. Z drugiej strony psychotycy mają swój system dopasowania się do społeczeństwa, który działa lecz jest nierealistyczny i nikt się z nimi nie zgadza. Może on jednak zarazić innych swoją psychozą tak, jak wielu przywódców religijnych sekt. Psychotyk potrafi działać, ale jeśli miałeś do czynienia z neurotykiem masz ochotę powiedzieć mu; "Ma miłość boską wyjdź stąd i poszukaj sobie pracy. Niech coś się w twoim życiu dzieje".
Pewnego razu rozmawiałem na werandzie z dziewczyną, która przychodziła do mnie po porady. Powiedziałem jej: "Czy widzisz moją sąsiadkę pochodząca z Irlandii? Ona jest pół analfabetką, a jej mąż to alkoholik. Jeden z synów jest slaby na umyśle. Drugi syn jest tylnym strzelcem w bombowcu i lata nad Północną Afryką. Inny syn jest kanonierem u Pattona i wierzy, że po obu stronach trzeba zabić maksymalnie wielu ludzi. Jego matka jest niedołężna i rozwiązła. Gdyby te wszystkie sprawy zdarzały się tobie nie rozmawiała byś tutaj ze mną. Nie miałabyś czasu na twoją nerwicę. Coś powinno się dziać w twoim życiu". Dziewczyna dość przypadkowo zaczęła działać i w krótkim czasie wróciła do normy.
Jestem wielkim zwolennikiem metody "wyprostuj się i leć prawidłowo" w psychiatrii, którą Otto Rank określał jako "terapię woli." Uważam, że pacjenci chcą i potrzebują wskazówek jak mają postępować. Także Freud wiedział iż neurotycy oziębli uczuciowo i potrzebują bezpieczeństwa oraz zaufania ze strony kogoś, kto się o nich troszczy i gotów jest dzielić odpowiedzialność z nimi. Terapia polegająca na leżeniu na kozetce przez pięć lat, wydaniu dwudziestu tysięcy dolarów po to, aby nagle przypomnieć sobie kiedy pierwszy raz widziałeś penisa swego dziadka i powstać oświecony oraz całkowicie uzdrowiony jest bzdurna. Nikogo bardziej nie lubię, jak freudowskich psychoanalityków. Większość a nich po prostu sprzedaje pseudo-miłość zwaną przeniesieniem i kontr-przeniesieniem. Istnieje krótsze słowo niż psychoanalityk na ludzi, którzy sprzedają pozory miłości. I to jest główny powód dla którego nigdy nie wziąłem ani grosza za moje porady.
Nauczyłem się wtedy bardzo wiele o ludziach. Przekonałem się, że choroba umysłowa dotyka w większości ludzi biednych. Kiedy czyta się Freuda odnosi się wrażenie, że choroby umysłowe były domowym sportem uprawianym przez wiedeńską śmietankę towarzyską. W rzeczywistości istnieje kategoria chorób biedy takich, jak np. gruźlica. Spotykałem przeważnie ludzi biednych i miałem okazję zaglądać głęboko w ich życie. Problem polegał na tym, aby establishment nie ingerował w ich losy.
Byłem pewny, że wszyscy pacjenci przebywający na oddziale przez 48 godzin mieli do czynienia z zatruciem barbituranami. Tymczasem podawano im od razu na uspokojenie pigułki nasenne. Obecnie dzięki osiągnięciom chemioterapii nie stosuje się już barbituranów. Jednak u wszystkich pacjentów występuje farmaceutyczna leukotomia przedczołowa, a po wyjściu za szpitala zapewnia się im tylko tygodniowe wizyty psychiatrycznego pracownika socjalnego.
Powiadają -"Czy to nie cudowne? To tak, jak system belgijski, gdzie chorzy umysłowo mieszkają w domach w zupełnie zwyczajnych miasteczkach." Do diabła z tym.
Wyrzucanie umysłowo chorych napakowanych tymi nowymi lekami psychotropowymi na ulicę jest skandalem. Najdalej posunięto się w tych działaniach w Nowym Jorku, gdzie całe rejony podupadłej dzielnicy Upper West Side zapełnia się emerytami i chorymi umysłowo na stelazinie, węglanie litu i wszystkimi innymi psychotropami. Nie potrafią prawidłowo zdiagnozować pacjenta więc ładują w niego całą listę leków jednocześnie i on krąży wtedy w obłędnym transie pięknie napakowany tymi wszystkimi produktami petrochemicznymi.
Sądzę, że współczesne, drastyczne metody leczenia umysłowo chorych są znacznie gorsze, aniżeli wszystkie te horrory, które podobno istniały w Średniowieczu. Opieka psychiatryczna w Bizancjum, Bagdadzie czy w Pekinie była tak dobra, jak w obecnym Paryżu.
Kiedy ludzie pytają mnie: :"Czy jesteś za karą śmierci?", odpowiadam "Nie, a jedynie dla tych lekarzy, którzy stosują elektrowstrząsy czy lobotomię. Uważam, że trzeba ich wieszać."
[...]
Jestem pewny, że nigdzie nie nauczyłem się więcej, jak na oddziale psychiatrycznym w San Francisco. Byli więźniowie mawiają: "Nigdy nie dowiesz się jak się wszystko kręci dopóki nie posiedzisz w pudle". To więcej niż prawda, jeśli idzie o szpital psychiatryczny. Jest to perfekcyjne, masowe ogłupianie społeczeństwa, zorganizowane Społeczne Kłamstwo. Jestem zadowolony nie tylko dlatego, że wykonywałem tą pracę, ale także dlatego, że ją lubiłem. Jeśli mężczyźni mogliby pracować jako wolontariusze, podobnie jak pielęgniarki dla starszych pań, to poświęcę na ten cel jeden dzień w tygodniu. Naturalnie, jeśli mi na to pozwolą mając choćby blade pojęcie o moich poglądach.
* * *

[Streszczenie fragmentu biografii]

Z braku danych w autobiografii Rexrotha musiałem sięgnąć do jego rzetelnie opracowanej przez Lindę Hamalian biografii. W r. 1948 poeta był już znany i publikowany w USA i w Europie. Na tej podstawie otrzymał stypendium z Fundacji Guggenheima w wysokości 3000$, co umożliwiło mu wyjazd do Europy. Stosunki osobiste Rexrotha były w tym czasie dość skomplikowane. Jego małżeństwo z Marią było w fazie rozpadu, a jednocześnie rozpoczął się nowy związek z młodszą o 20 lat Martą Larsen. Ale do Europy wypłynął poeta sam 8 kwietnia 1949 roku na pokładzie parowca "The American Scout".W trakcie podróży słał listy zarówno do Marii, jak i do Marty. Zwiedzanie Anglii zaczął od Liverpoolu, poruszał się okazjami lub lokalnymi autobusami. W Londynie spotkał się z innymi autorami oraz ze swoim wydawcą. Jednym z nich był Charles Gardiner, który drukował poezje Rexrotha w swoim piśmie "Poetry Quarterly" oraz w literackim roczniku "New Road".
Jednocześnie poeta nalegał na Martę aby załatwiła sobie paszport i jak najszybciej do niego dołączyła we Francji. Sam natomiast z Gardinerem i jego żoną Cynthią wyruszył do Francji. Korzystali przy tym z samochodu, który mieli dostarczyć do Rzymu dla Marty Gellhorn . Kosztowało ich zatem tylko paliwo. W drodze do Paryża odwiedzili leżące w gruzach Amiens, ale z nienaruszoną katedrą.
W końcu przez Cannes i Niceę dotarli do Florencji. W Rzymie Rexroth miał się spotkać z Caresse Crosby, właścicielką wydawnictwa CROSBY CONTINENTAL EDITIONS, które m.in. drukowało Hemingwaya. Tam też rozstał się z Gardninerami i zamieszkał w tanim pensjonacie. Dalszą podróż powrotną do Francji odbywał już z Caresse jadąc przez Bergamo, Mediolan, a ostatni nocleg w Italii mieli w Domodossoli. Z Paryża poeta znowu słał rozpaczliwe listy do Marty, aby do niego dołączyła na planowaną podróż rowerami przez Francję. Groził, że rzuci się do Sekwany, jeśli go zawiedzie. W końcu wysłał jej 300$, gdyż nie był pewien, czy ma środki na podróż. Ale Marta też załatwiła sobie stypendium w wysokości 700$ (Szmidlapp grant), miała więc własne środki. Niestety na samym wstępie Kenneth powiadomił ją o swoich licznych romansach, więc Marta chciała natychmiast wracać do domu. Ale stypendium zobowiązywało ją do przestrzegania zaplanowanej wcześniej trasy zwiedzania Francji i Włoch. Ruszyli więc w sierpniu na rowerach kierując się na południe Francji i jadąc przez miejscowości dobrze już znane poecie. Z listów Rexrotha do jego wydawcy Laughlina wynika, że dla niego była to ogromna różnica ta nieśpieszna podróż z Martą. Wcześniejsze peregrynacje z Gardinerami go nie zachwyciły, gdyż określał ich, jako dziwaków. Pani Crosby była wg niego za stara, choć była tylko o 13 lat starsza.
Rexroth skłamał Marcie, że jest już po rozwodzie z Marią, a nawet wziął z nią ślub cywilny w Aix-en-Provence! Czyżby zapomniał, że także Marię zapraszał do Francji? Pozostawiwszy rowery w Nicei para ruszyła autobusem do Genui. Dalej zwiedzali te miasta, które Rexroth widział już wcześniej. We Florencji poeta pokazał Marcie list od Marii, która była w toku załatwiania swego wyjazdu do Francji! Biedna dziewczyna była w szoku, na dodatek jej ukochany wyznał, że rozwodu nie było. Trzeba było jednak kontynuować zwiedzania Italii, aby w końcu powrócić do Paryża. Romantyczna podróż dobiegła końca. Po pożegnalnej kolacji zorganizowanej przez dwie kochanki poety Yvonne i Leontine, Marta i Kenneth udali się pociągiem do Bordeaux, skąd odpłynęli do Nowego Jorku. Dotarli tam w grudniu 1949 roku.
W poemacie SMOK I JEDNOROŻEC z łatwością odnajdziemy fragmenty poświęcone tej podróży z Martą i wiele pięknych wersów na cześć tej o 20 lat młodszej dziewczyny. Trudno zrozumieć, dlaczego Rexroth był tak brutalnie szczery, dlaczego ranił tą wrażliwą istotę na każdym kroku. Poślubi ją zaraz po otrzymaniu rozwodu, a w czerwcu 1950 roku urodziła się ich córka Mary Delia Andree poczęta w czasie opisywanej wyprawy.




updated: July. 01, 2011 | POWRÓT

Back to content | Back to main menu