STRONA JEDENASTA ( str.273-277 oryginału)
gdzie Aleksander wyrusza z ekspedycją kolejarzy w najbardziej dzikie i niedostępne rejony Mandżurii. Po drodze trafiają do Złotej Doliny, gdzie tysiące Chińczyków wydobywają z prymitywnych kopalni cenny kruszec dla swego władcy.


Giryn-4 grudnia 1897 roku

Naczelnik pan Weber wydał rozporządzenie, aby partia ze starszym agentem Karpowem w składzie: ja, dwóch dziesiętników, felczer, 10 ruskich i 5 chińskich żołnierzy udała się w lasy, aby skontrolować chińskich przedsiębiorców, którzy rąbali puszczę na rozmaite potrzeby kolei. Na tą budowę potrzeba było przeszło 100 tysięcy drzew, a zatem należało skontrolować ile już ścięli i czy zdążą do wiosny ściąć ustaloną ilość drewna. Owe poręby lasu były położone w odległości 1000 wiorst od Girynia, a rąbali drzewa Chińczycy w 15 różnych miejscach położonych nad rozmaitymi rzeczułkami, które się łączą z dużą rzeką Sungarą, aby to wodą spławić do głównego punktu Bedune.
Otóż dnia 4 grudnia wszyscy uzbrojeni od stóp po głowy, wszyscy konno, bowiem te miejsca gdzie mieliśmy jechać znajdowały się w dzikiej głuszy i strasznych górach porośniętych dziewiczym lasem, siedliskiem hunchuzów. Cała ta prowincja była rozległa na przeszło 1000 wiorst i należy nie do rządu chińskiego, lecz do chana któremu została podarowana. Coś, jakby u nas udzielne księstwa.[1]. Otóż ów chan rządzi swoim chanatem niezależnie, ma swoich żołnierzy dla obrony swych ziem, chociaż jest i opieka rządu chińskiego w razie potrzeby.

[Jelonki]

Jechaliśmy konno cały tydzień przez nadzwyczaj dzikie okolice przedzierając sie przez nieprzebyte lasy ścieżkami wąziutkimi lub drapiąc się na sopki[2] i góry skaliste z ciemnymi przepaściami. Zmiana dzikiej dekoracji następowała jedna po drugiej, góry nadzwyczaj wysokie, bo dochodzą do trzech wiorst. przy tym strome i skaliste. Wiele zawdzięczamy naszym chińskim koniom, które wybornie potrafią wspinać się na strome góry i skały. Wąziutką ścieżką nad przepaścią głęboką na kilkaset stóp idą gęsiego opuściwszy nisko ku ziemi łby i uważnie patrzą pod nogi, bo fałszywe stąpnięcie grozi śmiercią niechybną w czarnej otchłani. Dróg żadnych nie ma oprócz wąziutki ścieżek wydeptanych przez hunchuzów i dzikie zwierzęta, ktorych tutaj jest moc. Mianowicie wspaniałe i największe na całym świecie króle puszcz tygrysy, które są znacznie większe od tygrysów bengalskich i bardziej drapieżne. Długość mandżurskiego tygrysa z głową, ale bez ogona to 1,75 sążnia, blisko dwa sążnie i waży do 12 pudów. Następnie idą lamparty, czarne, ogromne niedźwiedzie, jelenie, łosie i kozy. Tych kozic straszna ilość, na każdym niemal kroku się je napotyka. Są także dziki, a zające są zupełnie odmienne od naszych. Jest ich niewiele i są szare, lecz wielkość nie przekracza naszego królika. I tak jedziemy cały tydzień bez żadnego wypadku i przygód.
Nocowaliśmy w napotkanych chińskich fanzach przylepionych do skały lub na górze wybrawszy polanę leśną lub też na wyrąbanym i wykarczowanym kawałku lasu. Na tej ziemi sieje trochę zboża, głównie czumizę[3], rodzaj prosa lub koulan[4] podobny nieco do gryki, lecz łuski nie ma i smakiem przypomina kukurydzę. Mieszkający tam Chińczyk jest myśliwym chana i poluje dla niego. W gruncie rzeczy ten Chińczyk i ta fanza to jest przytułek dla włóczących się hunchuzów. Wewnątrz fanzy czarno, brudno, pełno dymu i sadzy. Mając własne zapasy żywności żołnierz nas w fanzie coś upitrasił, a tam często dostawaliśmy świeże mięso sarnie, jelenia lub dzika. Często sami biliśmy jadąc drogą, a raczej ścieżkami, kozy i nawet dziki, już nie mówiąc o bażantach i jarząbkach, których na polanach wielkie ilości i wcale nie boją się wystrzałów. Prześliczny to ptak taki bażant-samiec, ale się nimi przejedliśmy i nie chcieliśmy już strzelać.
Ósmego dnia wjechaliśmy w szeroką dolinę, po obu stronach wysokie góry i piramidy skalne. Dolina ta ciągnie się przeszło 40 wiorst (a chińskich 80) i nazywa się ona Czy-che-łuj. Na końcu doliny jest chińska wieś o nazwie Diau-pi-kon. Cała ta dolina jest znakomicie znana, gdyż co roku 5 000 Chińczyków kopie tu złoto, lecz pod kontrolą chana, gdyż jego to ziemia i on płaci robotnikowi 3 dian[5] tygodniowo. Na nasze pieniądze to jest 1 rubel i 50 kopiejek. Złoto zaś zabiera chan. Takich kopalni jest w Mandżurii wiele, kopią na suchym lądzie i wydobywają z rzeki. Cała ta dolina jest pokopana i przewrócona podziemnymi szychtami[6] do których myśmy włazili pierwotnym sposobem. W tych kopalniach prymitywnych Chińczycy giną setkami pod zawaloną ziemią i nikt nawet nie troszczy się, aby ich wydobyć. Doniosą tylko chanowi, że dziś zasypało, dajmy na to, 100 Chińczyków i nie trzeba dla nich liczyć zapłaty i jedzenia. Zimową porą natomiast Chińczycy się rozchodzą i zostaje bardzo mała ilość. Około 300 Chińczyków kopie złoto na własną rękę, cichaczem, rozsypani po szachtach w całej dolinie.
Jechaliśmy półtora dnia ta doliną i nareszcie dojechaliśmy do Diau-pi-kon. Cała wieś leży w tym parowie, stoją tu trzy fanzy. Jedna to niby zajazd, a dwie dla administracji kopalni złota chana. Jak zwykle, jakby z pod ziemi powyłazili Chińczycy w wielkich ilościach, aby nas ruskich oglądać. W tej oberży w której myśmy się pomieścili, brud i smród, jak w każdej chińskiej fanzie. Tu mieliśmy odpocząć dwa dni i trzeciego dnia jechać nad rzeczkę Erde-dzian około 20 wiorst od Diau-pi-kon, gdzie nad rzeką miała być pierwsza nasza poręba. Pierwszego dnia pobytu tutaj Chińczycy zaczęli szeptać, że tu niedaleko może nawet w samej wsi są hunchuzi. Nam to opowiedział nasz chiński tłumacz[7], który bardzo słabo i niezrozumiale mówił po rusku. A trzeba wiedzieć, że wzdłuż Erde-dzian nad rzeką to same siedlisko hunchuzów, którzy mają nawet swego króla. Co noc byliśmy w strachu, zasypiałem tylko nad ranem nocując w fanzach, gdzieś wśród dzikiego lasu. Co noc byli stawiani pod pełną bronią wartownicy z żołnierzy ruskich i chińskich, lecz co chwila można się było spodziewać napadu hunchuzów i naszą garstkę mogli wyciąć w pień lub spalić razem z nami fanzę. Przebywamy otoż już drugi dzień w tej oberży, a nazajutrz rano mieliśmy wyjechać nad Erde-dzian oglądać pierwszą porębę. O godzinie 10.00 wieczorem zjedlismy kolację, jak zwykle pozostowalismy pod bronią nabitą Czasowego[8], sami zaś najspokojniej położyliśmy się spać. Wkrótce wszyscy nasi pozasypiali, lecz ja jeszcze nie spałem. Kładłem się zwykle w spodniach i w kamizelce, buty zaś i rewolwer miałem pod głową,a obok mnie nabity sztucer. Chińczycy nadzwyczaj mało potrzebują snu, jak i jadła przeto niemal cała noc rozmawiają, bełkoczą jak żydzi nieustannie paląc fajki i leżąc nad zapaloną, specjalną lampką palą opium. Po chwili oszałamiają się i leżą wyciągnięci z otwartymi oczami,lecz nic nie widzą. Po upływie pól godziny przychodzi do normalnego stanu i znowuż bierze w zęby fajkę tytoniową i pali i później da kapo. Palenie opium jest tutaj ogromnie rozpowszechnione, także tytoniu, fajki długie, metalowe fajeczki o drewnianych cybuchach z czarnego drewna o długości pół arszyna. Palą tytoń od dziecka 5 letniego i nawet już młodsze dzieci już smokczą fajki. Widziałem przypadek, jak Chinka dwuletnią dziewczynkę karmiła piersią, a potem dała jej zapaloną fajkę, którą z apetytem ta dziewczynka paliła.
Była już 11.00 w nocy, nie mogłem spać od swądu dymu tytoniowego opium i innych zapachów. Szwargotanie Chińczyków na wpół się uciszyło, zacząłem już drzemać i nagle słyszę w fanzie jakiś gwar i przyśpieszone rozmowy. Coś tajemniczego w fanzie między Chińczykami czuć, jakiś niepokój, drzwi zaczęły się coraz częściej otwierać i zamykać. Nagle weszło do fanzy około 10 oberwańców w łachmanach z fuzjami starego typu pistonówki i specjalne chińskie z długimi lufami i krótkimi kolbami z knotami[9] u cyngla. Każdy miał na piersiach płócienny woreczek z których rozmawiając hałaśliwie poczęli wyjmować pozwijany w papierki proch i okrągłe kule i zaczęli nabijać swoje fuzje.

Następna-nie gotowa

Pierwsza

Poprzednia


[1]- w latach 1644-1911 panowała w Chinach mandżurska dynastia Cingów (Qing), która obaliła dynastię Ming. Kraj podzielono na 18 prowincji na czele których stał gubernator (xunfu) lub cesarski wicekról (zongdu). Taki wicekról pochodzący z panującego rodu Manchu (zwany przez autora wspomnień fonetycznie Dziun-Dziunem) stał na czele Mandżurii w opisywanym okresie, a centralistyczne państwo chińskie było w tym czasie w fazie rozkładu i nie było w stanie zapanować nad odległymi prowincjami. Mniejszej rangi lokalnych zarządców autor określa jako "chan", a ich okręgi,jako "chanstwo".
[2]- sopka, z rosyjskiego: wzgórze, góra.
[3]- zob. przypis nr 4 na stronie pierwszej.
[4]- prawdopodobnie gryka japońska (F. sagittatum var. emarginatum), którą uprawiano w północnych Indiach już w 2000 r. p.n.e. Stamtąd uprawa zawędrowała do Chin, Korei i Japonii, jednocześnie rozpowszechniając się w Azji Środkowej.
[5]- zob. przypisy dot. monet chińskich na stronie szóstej.
[6]-szachta: z rosyjskiego kopalnia. Obecnie złotą stolicą Chin jest miasto Zhaoyuan w prowincji Shandong.
[7]-w oryginale: pieriewodczyk, z ros. tłumacz
[8]-czasowoj, z ros. wartownik
[9]-knot: tu lont