STRONA DZIESIĄTA ( str.270-272 oryginału)
gdzie Aleksander wraz ze swymi towarzyszami bierze udział w przyjęciu u bogatego, chińskiego bankiera. Trudna sztuka jedzenia pałeczkami powoduje zabawne sytuacje.


Giryn-25 listopada

[pałeczki]
Zostaliśmy dziś zaproszeni na ceremonialny obiad przez chińskiego bankiera nazwiskiem Chan-szen-lin. Otóż w przeddzień ten sam Chan-szen-lin przyjechał do nas i każdemu wręczył bilet wizytowy z chińskimi napisami, jako zaproszenie. Bilety te robią z czerwonego papieru, taki sam u nas biorą za ozdobę na choinki, format podłużny, długość 5-6 cali.[bilety] Napis idzie po chińsku z góry w dół, chińczycy nie znają atramentu i piór, piszą pędzelkami maczając je w czarnym tuszu. Ale tusz jest w kawałku więc wpierw śliną zwilża pędzelek i pisze trzymając trzonek pędzelka za koniec, zupełnie pionowo. Papier bardzo lichy, jak nasza bibuła, na której tusz szybko wysycha.
Dostaliśmy zatem zaproszenia osobiste i imienne na godzinę drugą po południu, a zebrało się nas 6 osób i pojechaliśmy. Jak zwykle do mieszkania chińskiego trzeba było wchodzić od podwórza przez trzy bramy, przy trzeciej bramie spotkał nas gospodarz z kilkoma Chińczykami, którzy byli także zaproszeni na obiad. Byli to bogaci kupcy lub dygnitarze w swoich szerokich chałatach z czworokątnym wyszyciem na piersiach i plecach, niby tablice.
[lampion]W mieszkaniu zastaliśmy około 10 Chińczyków, też gości oczekujących naszego przybycia. Przywitaliśmy się ze wszystkimi po chińsku i po europejsku, co ich okropnie rozśmieszyło, zwłaszcza ściskanie dłoni. Tam się nie podaje ręki, ale przyklękają na jedno kolano , opuszczają prawą rękę i dotykają nią ziemi robiąc coś w rodzaju niskiego dygu. Nie było żadnej kobiety bowiem do ogólnych stołów nie są one dopuszczane nawet, gdyby nie było Europejczyków. Pokój był wielki, masa chińskich tkanin, fajansów, a u sufitu chińskie latarnie 10 sztuk, bardzo misterne.
Wzdłuż ścian idą hany, takie niby nary[1], ale to są piece w których się pali i są cieple. Na nich oni siedzą, śpią i jedzą. Zasłane są dywanami lub matami. Otóż poczęli na tych hanach ustawiać małe stoliki, zupełnie niziutkie, a każdy na cztery osoby. Zaprosili siadać do tych stolików, wleźliśmi z nogami na te hany, lecz trzeba siadać przy stoliku z nogami podwiniętymi od czego diabelnie boli krzyż. Przed każdym położono przybory tj. po dwie pałeczki kościane, nie ma łyżek, noży czy widelców. Następnie podali malutkie, jak naparstki fajansowe miseczki na suli[2], czyli chińską wódkę.[lampion] Zaczął się obiad od karmelków, cukru, owoców i słodkiej wódki (sula). Potem w małych miseczkach podano słodkie jakieś pieczone ciasto, lecz wstrętny smak. Wszystko to pokrajane w drobne kawałeczki by można łapać pałeczkami. Potem zaczeli podawać jakieś morskie i lądowe poczwarki, wszystko to z ich sosem na specjalnym oleju. Ryby, ślimaki chrzątkowate i jakiś mech. Potem nastawiali miseczki z potrawami mięsnymi, lecz ani jednej kosteczki, mięso kurze, kaczki, wołowe i inne. Wszystko to z rozmaitymi włoszczyznami i zieleniną, mięsa pokrajane na drobne kawałeczki, ale nam Europejczykom nie szło to jedzenie do gardła, bo jakoś bez smaku, a po wtóre nijak nie mogliśmy dojść do wprawy by jeść pałeczkami. Próbowaliśmy na rozmaite sposoby, diabła to wszystko warte, jedzenie wylatywało z pałeczek na stół lub nie doniósłszy do gęby leciało na kamizelki i spodnie. Próbowaliśmy palcami, ale poparzyliśmy sobie palce, obchlapaliśmy się, jak nieboskie stworzenia, a potem zmądrzyliśmy się i prosto z miseczek jedliśmy niby ze spodka popychając pałeczkami prosto do gęby i jakoś poszło.
Ostatnia potrawa to było tak zwane szan-jua-xe. Był to rodzaj samowara pod którym stały cztery miseczki napełnione spirytusem i one się paliły. A tam w samowarze kładli gotowe już surowe jakby pulpety, w paski pokrajane bażantowe mięso, wieprzowina i czort wie co tam nie było. Na poczekaniu, już na stole się gotowało i wybieraliśmy z sosu i jedliśmy.[3] Trzeba przyznać, że Chińczycy są bardzo gościnni, nie dadzą ani chwili odpocząć, ciągle dokładają do miseczki i zmuszają do jedzenia. Na ostatku podali gotowany ryż, razem narachowałem 46 potraw. Po tej ostatniej potrawie, czyli ryżu podali szampańskie wino, nawet niezłe, specjalnie z okazji fetowania Europejczyków.
Po obiedzie rozpoczęły się pożegnania przysiudamy[4], co wyglądało nadzwyczaj komicznie bo przy tym był zabawny epizod. Starszy agent, niejaki Karpow, zrobił skłon niefortunny, a człowiek ten był bardzo otyły, przeto ciężko mu było robić taki przysiud. Przy pierwszym skłonie nastąpił wystrzał, biedak skofundował się okropnie, lecz stało się. Pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do domu.
[lampion]


Następna

Pierwsza

Poprzednia


[1]- zob. przypis nr 4 na stronie piątej
[2]- raczej saki, wódka otrzymywana w procesie fermentacji ryżu bez dalszej destylacji. Raczej więc piwo, podawana zwykle na gorąco.
[3]- mandżurski kociołek,polega na gotowaniu na stole różnych rodzaju mięsa i trochę warzyw, na koniec powstały rosół wypija się jako zupę. Zwyczaj wywodzący się prawdopodobnie z Mongolii i do dziś zwany mongolskim kociołkiem.
[4]-przysiud, tu: głęboki skłon,(rusycyzm od prysiud, zbitka polsko-rosyjska)