STRONA DWUNASTA ( str.278-286 oryginału)
gdzie buntownicy napadają na poborców podatkowych, a ekspedycja kolejarzy znajduje się niespodziewanie w centrum tych zamieszek i ucieka konno w wielkim pośpiechu do Giryna ścigana przez kilkuset powstańców. Udaje im się bezpiecznie dotrzeć do miasta, ale bunt rozszerza się na inne prowincje. W Girynie codziennie odbywają się makabryczne, masowe egzekucje schwytanych przez wojsko buntowników.


W fanzie powstał ruch i szybkie, przestraszone rozmowy, do chaty bez przerwy to wchodzili, to wychodzili Chińczycy. Naturalnie ja długo nie czekając zerwałem się na równe nogi, rozbudziłem wszystkich swoich i sam byłem wnet ubrany mając pod ręką rewolwer i sztucer. Karpow obudził naszego tłumacza i kazał dowiedzieć się co to wszystko ma znaczyć, ten niepokój i ci oberwańcy z fuzjami. Otóż otrzymaliśmy wyjaśnienia, że obszary te były dotąd słabo zaludnione i każdy Chińczyk na ziemi chana mógł się osiedlić, zbudować fanzę, wykarczować las i uprawiać ziemię. Osadnicy owi także polowali na dziką zwierzynę, a chan w razie potrzeby miał robotnika, a w razie najazdu obcych lub hunchuzów miał swoje niby wojsko zbierając owych myśliwych-osadników. W tym roku natomiast Naczelnik kraju mandżurskiego Dziun-Dziun z polecenia Pekinu dał rozkaz chanowi, aby płacił on podatek od ziemi przeto chan zebrał 50 swoich żołnierzy i posłał nad rzekę Erde-dzian[1], gdzie najwięcej osadników, aby zbierali podatki. Na czele żołnierzy był pełnomocnik chana (Szaj-che), a zatem kiedy przyjechali zbierać podatki to osadnicy nie chcieli nic dawać. Wtedy kazano żołnierzom zabierać z fanz kto, co miał: zboże, konie, woły itd. A kto się sprzeciwiał dawać,temu żołnierze na poczekaniu ucinali łeb lub strzelali do niego. Widząc to mieszkańcy zaczęli się zbierać i wyłazić z gór dolinami, niby z pod ziemi. Wybrali jednego przywódcę i rzucili się na żołnierzy zabijając 13 z nich. Ucięli im głowy i poprzywiązywali je za kosy na gałęzie drzew, a ciała wrzucili pod lód rzeki Erde-dzian. Pełnomocnik chana i reszta żołnierzy uciekli do Diau-pi-kon. Tam wezwali na pomoc myśliwych z bronią, a wieś obstawili ze wszystkich stron wartownikami. Okazało się, że ci oberwańcy, którzy wchodzili i wychodzili z naszej fanzy to byli żołnierze chana i między nimi byli i ci, którzy uciekli buntownikom razem z ich szefem. Następnie dowiedzieliśmy się od pełnomocnika, że buntowników zebrało się przeszło tysiąc głów i idą całą masą w kierunku Diau-pi-kon. Chcą[smok] napaść na wojsko, wyrżnąć wszystkich i zabrać im broń. Wiedzą także, że są tu ruscy i mają dobrą broń, więc wiadomo jaki nam los gotowali. Do buntowników dołączyli hunchuzi, dla których to była okazja rabunków i dzieliła nas już tylko przestrzeń 20 wiorst.
Na takie dictum ta straszna fanza i ten przeklęty parów wydały się nam naszym grobem, bo przejść tej czerni swymi złodziejskimi i rozbójniczymi ścieżkami to była fraszka. A tu noc ciemna i po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy się natychmiast pakować, siodłać konie i wracać do Giryna. Punktualnie o pierwszej w nocy ruszyliśmy w drogę, gospodarz tej oberży zabrał swoje manatki, porzucił fanzę i przyłączył się do nas uciekając przed najściem buntowników. Droga powrotna był ciężka, przez dolinę z kopalniami złota, gdzie pełno jam i dołów. Ścieżka wąziutka,jechać można tylko gęsiego, przytem noc ciemna, więc oberżysta, który się do nas przyłączył zapalił papierową latarnię i szedł z nią przodem oświecając drogę. Za nim my wszyscy trzymając nabite sztucery. Straszny to był pochód wśród ciemnej nocy, w oczekiwaniu napadu zbuntowanych chłopów, gdyż zdradzała nas latarnia i rżenie koni. Jechaliśmy tak szczęśliwie stępa do godziny siódmej, kiedy zaczęło dnieć i dojechaliśmy do fanzy-zajazdu robiąc 25 wiorst. Teraz juz było lżej na sercu, raz że zaczęło dnieć, a po wtóre odjechalismy od Diau-pi-kon już całe 25 wiorst, chociaż wiedzieliśmy że ten bunt przejdzie przez tą wioskę i pójdzie dalej ku Girynowi na rezydencję samego chana. Rezydencja chana to forteca połozona 200 wiorst od Girynia, otoczona wysokim, kamiennym murem, ma 8 strzelnic i cztery wrota. Na murze także są strzelnice, wewnątrz murów cała masa domów, fanz itp. Sam chan, jak się dowiedziliśmy uciekł do Giryna prosić Dziun-Dziuna o wojsko regularne, jak również rozkazał zbierać na swoich terenach mieszkańców i myśliwych i wysyłać ich na buntowników.
Zajechaliśmy do wyżej wspomnianej fanzy, było w niej ciemno i cicho, ani żywej duszy. Weszliśmy do środka, zapaliliśmy swoje świece i widzimy, że w kącie leży jeden Chińczyk, a zwykle było ich całe mrowie. Obudziliśmy go i pytamy dlaczego pusty zajazd, a on na to, że gospodarz fanzy dowiedziawszy się o buncie uciekł z dobytkiem i dziećmi do Giryna. Daliśmy więc koniom odsapnąć, trochę się jeszcze rozwidniło i po godzinie odpoczynku ruszyliśmy dalej. Zamiast jechać tą samą drogą tj. górami[2] postanowiliśmy dotrzeć do rzeki Sungary i jechać lodem, równą drogą do Giryna, chociaż dalej o 100 wiorst. Ale do Sungary zostało nam jeszcze 50 wiorst, konie już pomęczone. Ciągle po górach, lasem i nad przepaściami, a tu nagle widzę na zakręcie bandę oberwańców chińskich jadącą przed nami, wyglądało że było ich kilkaset, a każdy miał na plecach fuzję. Osadziliśmy konie na miejscu i chwyciliśmy za broń przekonani, ze to idą buntownicy. Oni też stanęli i chwycili za broń. Chwila była okropna, w duchu polecałem się opiece Boga i wspominałem moich najdroższych pozostawionych tak daleko w domu. Lecz to trwało parę sekund, nikt nie strzelił i oni poznali że my ruscy i zaczęli krzyczeć, że oni są żołnierzami chana i jadą na spotkanie buntowników.
Lżej się zrobiło na sercu, wcale nie straciliśmy na animuszu i ruszyliśmy dalej napotykając jeszcze kilka takich partii jadących na bunt. Widzieliśmy też wielu uchodźców z dziećmi, kobietami i skromnym dobytkiem na wózkach, którzy kierowali się na Giryń. Nareszcie o ósmej wieczorem dojechaliśmy do rzeki Sungary, która wybornie była zamarznięta, tuż na jej brzegu w lesie stała fanza, w której zdecydowaliśmy się zatrzymać na noc. Postawiliśmy wzmocniony karauł[3] żołnierzy i noc przeszła spokojnie.
Rano o godzinie siódmej ruszyliśmy dalej- w tym miejscu wpada do Sungary rzeka Erde-dzian. I tu nowy kłopot-podkowy koni stępiły się i konie okropnie się ślizgały i często koń z jeźdźcem padał na lód. Ale to jednak była równa droga i mogliśmy jechać kłusem. W południe dojechaliśmy do fanzy stojącej na brzegu Sungary, do której zajechaliśmy zrobić popas i zjeść obiad. W fanzie było wielu Chińczyków, wszyscy wystraszeni uciekinierzy, którzy porzucili cały swój dobytek. Ledwo zdążyliśmy coś przekąsić nagle wpada kłusem kilkunastu Chińczyków, przestraszeni krzyczą, że buntownicy nie poszli na Diau-pi-kon, a ruszyli całą bandą na Sungarę do miasteczka Che-wo-che odległego od nas tylko 5 wiorst. Chociaż jechaliśmy całą noc i dzień, a jednakże oni zdążyli nas dognać, bowiem szli na wprost, a po wtóre w bandzie było kilkaset hunchuzów, którzy wybornie znają wszystkie ścieżki i przesmyki skalne.
W tym miasteczku kazali porozbijać sklepy, szczególnie z ubraniami i żywnością, bowiem był to oddział świecący golizną, szczególnie hunchuzi i wygłodzeni byli, a było ich 1 500 głów. Stamtąd mieli ruszyć na rezydencję chana, a następnie do granicy ziemi chińskiej i Girynia, bowiem spodziewali się nadejścia regularnego wojska rządowego z Girynia i chcieli z nimi stoczyć bitwę. Odebrawszy takie wieści natychmiast kazaliśmy siodłać konie i ruszyliśmy dalej, a wraz z nami niektórzy Chińczycy. Zbieraliśmy się gorączkowo, bowiem w każdej chwili mogła cała chmara zaskoczyć, bo co to było dla nich 5 wiorst.
O godzinie 5.00 dojechaliśmy do rezydencji chana nad Sungarą, gdzie były rozstawione pikiety, w strzelnicach stali z bronią chańscy żołnierze. Straż nas zatrzymała, ale dowiedziawszy się, że my ruscy przeprowadzili nas za drugą linię pikiet i pojechaliśmy dalej. O godzinie 7.00 wieczorem byliśmy już w fanzie na noclegu. Tu już byliśmy zupełnie spokojni bo u chana buntownicy zostaną zatrzymani w walce. Przenocowaliśmy szczęśliwie, rano o godzinie 6.00 ruszyliśmy dalej i około godzin 4 przejechaliśmy granice chanatu i wjechaliśmy na ziemię rządową przed 6 wieczorem. Tu spotkaliśmy idące wojsko, przeszło tysiąc chińskich żołnierzy piechoty, którzy wlekli za sobą na saniach kilka przedpotopowych i zardzewiałych armat, żywność, amunicję itd. Na czele żołnierzy jechał ich mandaryn w randze pułkownika z czerwoną gałką na czapce, jechali uspokoić bunt. Tu byliśmy już zupełnie spokojni, jechaliśmy już wolno bez żadnych przygód i 17 ruskiego grudnia 1897 r. przyjechaliśmy do Girynia jako uciekinierzy i bez załatwienia naszej misji służbowej. Tego nam Weber[4] nie wziął jednak za złe. Dowiedziawszy się o buncie miał za nami posłać gońca by nas zawrócić.
Po upływie miesiąca dowiedzieliśmy się, że prawie wszyscy myśliwi i żołnierze chana wysłani na buntowników przyłączyli się do buntu, rezydencję chana zdobyli i spalili, chińskich żołnierzy pobili i oni się rozpierzchli. Obecnie zbierają żołnierzy z innych prowincji, gdyż jak powiadają Chińczycy szykuje się ogólne powstanie przeciwko rządowi. Żołnierze chińscy prawie co dzień przywożą do Girynia po 300-400 buntowników i zaraz wszystkim ucinają łby. Na placu egzekucji wykopano 8 wielkich dołów, do których można pomieścić po 500 trupów do każdego dołu. Rąbią i rzucają trupy, lecz dołu nie zasypują. Dopiero jak się dół w kilka dni zapełni dopiero zasypują i zaczynają wrzucać do drugiego dołu itd. Głowy zaś jak zwykle nie rzucają za kadłubem do dołu lecz wynoszą za miasto i rzucają przy drodze dla psów.
Parę dni temu byłem na egzekucji 250 skazanych, trwało to krótko, najwyżej pół godziny. Dwóch katów szatkowało głowy z karków jak kapustę. Z pnia krew lała się strumieniami i ten zapach ciepłej krwi był nieprzyjemny, mdły. Kiedy następnie po ścięciu głów zdzierają z jeszcze drgających ciał ubrania i rozrąbują drewniane kłódki na nogach, widziałem opaskudzonych własnym łajnem, pewnie ze strachu. Przeto na tym placu rzezi połączone zapachy ciepłej krwi z gównem obsranych skazanych doprowadzało mnie do mdłości. Dym tytoniowy nie pomagał.
Po zawleczeniu bezgłowych ciał do dołu w tej chwili psy całymi stadami rzucają się na plac i piją gorąca krew. Z placu rzezi poszedłem tam, gdzie rzucają głowy. Tam jeszcze wstrętniejszy widok bo tysiące głów starych i świeżych wala się z rozmaitymi wyrazami na twarzy. Wszystkie oczy otwarte, starzy i młodzi, jednemu miecz przeciął życie kiedy płakał, inna twarz wykrzywiona nerwowym grymasem, u innej twarzy usta mocno otwarte, jakby miał krzyknąć. Psów moc, wydzierają zębami twarze, nosy, uszy itd. Czarne jak smoła warkoczyki, których niejedna europejska dama by pozazdrościła, walają się dookoła.

Następna-ostatnia

Pierwsza

Poprzednia


[1]- Erde-dzian, rzeka, dopływ Sungary (czyli Songhua River), obecna nazwa Erdobaihe
[2]- obecnie góry zwane Changbai, znane też jako "Changbai Sea of Forests", rezerwat pod auspicjami UNESCO.
[3]-karauł, z tureckiego: warta, posterunek, także wartownia lub odwach policyjny.
[4]-S.M. Weber, inżynier budownictwa kolejowego, członek zarządu Kolei Wschodnio-Chińskiej(члены Правления КВЖД К.Б. Рихтер, В.В. Пушкарев, С.М. Вебер), poza tym niewiele na razie wiem o tym człowieku.
W zarządzie Towarzystwa Kolei Wschodnio-Chińskiej w latach 1896-1902 zasiadał też Polak Stanisław Kierbedź. Nie był to jednak legendarny inżynier o tym samym imieniu i nazwisku, gdyż żył on w latach 1810-1899, a jego bratanek (1845-1910), syn Hipolita. Stanisław Kierbedź młodszy kierował budową nowych linii kolejowych oraz zajmował się ich eksploatacją zrazu na Kolei Władykaukazkiej, a następnie Kolei Wschodniochińskiej w Charbinie. Pełnił odpowiedzialne funkcje w zarządach tych kolei, podejmując wiele decyzji istotnych dla ich rozwoju, np. w zakresie rozbudowy i odpowiedniego wyposażenia parowozowni oraz warsztatów naprawczych. Przy realizacji nowych tras, bodaj jako pierwszy w Rosji, podjął budowę mostów betonowych i żelbetowych. Podobnie jak jego wuj był wielkim patriotą i nigdy nie zapomniał, że jest Polakiem. Inżynierską profesję uprawiał także jego ojciec Hipolit Kierbedź, brat Stanisława starszego oraz jego syn Michał.