STRONA 6 (str. 69-84 oryginału)


gdzie Aleksander zaczyna budować most na Wkrze i poznaje rodzinę Chmielowskich oraz ich najstarszą córkę Zofię. Rodzi się uczucie i postanowienie porzucenia stanu kawalerskiego. Wcześniej jednak trzeba zakończyć romans z Walerią.

Pewnego razu, kiedy byłem na służbie blisko mojej koszarki budował się most na rzece Wkrze. Będąc zajęty czynnościami nie spostrzegłem, jak nieznany mi mężczyzna, wzrostu wysokiego, barczysty i postawy staropolskiej, z faworytami lat około 50, stanął koło mojej roboty i przyglądał się. Tegoż samego dnia dowiedziałem się, że był to pan Chmielowski[1], niegdyś obywatel ziemski, ale w czasie powstania i nieurodzaju stracił wszystko tak, że zmuszony był przyjąć posadę dozorcy przy budowie mostu. Następnego dnia zaznajomiliśmy się, nawet niedaleko mego mieszkania on ze swoją rodziną zamieszkał w wynajętym domu i co dzień chodził do mostu koło mego mieszkania. Widywalismy się codziennie, ale w domu u niego jeszcze nie byłem tylkom się dowiedział, że ma córkę dorosłą 16-to letnią i 2 mniejsze i najmłodszy synek, których wcale nie widzialem.
Zrządzenie losu pozwoliło mi zobaczyć jego najstarszą córkę Pannę Zofię Chmielowską. Powracając z roboty wieczorem widzę 3 osoby spacerujące na wzgórzu, a pomiędzy nimi była Zofia. Pierwsze spojrzenie moje było obojętne i zimne. Później widywałem ją często spacerującą z siostrami lub z matką. Za każdym razem widziałem ją piękniejszą, wzrostu średniego, brunetka, rysy twarzy bardzo ładne, oczy duże. Jednym słowem milutka, zwinna, niewinna, uśmiechnięta, śliczna różyczka, wypielęgnowana tak, jak lilija biała wśród głogu i cierni, gdzie ten kwiatek nikomu nie był widziany.
Ale ponieważ zajęty byłem romansem i jako narzeczony Walerii nie mogłem zalecać się do śliczniutkiej Zosi, tym bardziej że ona wiedziała o moich planach matrymonialnych z Walerią. Razu jednego porozumiałem się z p. Chmielowskim, że przeniesie się on ze swoją rodziną na mieszkanie do koszarki, gdyż były 3 pokoje i kuchnia, a ponieważ byłem kawalerem zatem odstąpiłem 2 pokoje i kuchnię. Jeden pokój zostawiłem sobie, przedstawcie sobie moją radość mieszkać pod jednym dachem z tak śliczniutką i niewinną istotą. Mało tego, że pod jednym dachem, ale zobaczcie rozkład pokoi i jak daleko był mój pokój od pokoju w którym sypiało to śliczniutkie ciałko. Oto przedstawiam Wam rysunek.
[szkic_koszarka]Nr 1 to kuchnia, (2) sala, (3) sypialny, (4) mój pokój, (5) sień, (6) łóżeczko Zosieńki, (7) łożko moje. Drzwi koło łózka Zosi były zabite, a wejście do mego pokoju było osobne przez sień. Nr 8 to mieszkanie dróżnika. A zatem mieszkałem od Zosi zaledwie o parę cali tak, że nawet mogłem słyszeć jej oddech, nie mówiąc o głosach kiedy rodzina rozmawiała. Jednakże nadal do mojej Walerii uczęszczałem prawie co wieczór, chociaż także bywałem i u Państwa Chmielowskich, ale bez żadnych zamiarów matrymonialnych. Z Zosią bywałem po pierwsze, aby z nią pomówić, gralismy też dla przepędzenia długich wieczorów gerełasza.[2] W tym udział brali państwo Chmielowscy, Zosia i ja czwarty, gdyż stary ojczulek okropnie lubił grać w gerełasza.
Ale niestety przeznaczenia swego człowiek nie widzi. Otóż za każdą bytnością moją u Zosi stawała mi się piękniejszą, milszą, lepiej urodzoną od Walerii, więcej bojaźni rodzicielskiej. Jednym słowem przez pewien czas poczułem, że Zosia zapanowała nad mym sercem. Z początku, gdym ja poznał, nie miałem tyle przywiązania do niej, nieraz nawet w duchu śmiałem się z niej, ale później była moim bóstwem. Zapytałem rozumu, nie zważając na popęd serca, czy jest odpowiednią dla mnie i znalazłem w niej wszystkie przymioty, których wymagałem.
A więc postanowiłem zerwać romans z Walerią, a następnie starać się o rękę Zosi. Od chwili tego postanowienia poczułem jakiś brak, jakąś pustkę w sercu. Wiedziałem i serce mi kazało zostawić to zycie kawalerskie. Potrzebowałem choć jednego serca w świecie, które by mnie kochało i żyć dla jakiegoś celu, z drogą osobą podzielać przygody tego świata. Czułem, ze ta droga istota umili mi życie i ona mnie tylko do życia potrzebna. A więc nietrudno zerwać mężczyźnie interesy matrymonialne. Otóż zerwałem z Walerią i ta wkrótce wyszła za mąż, byłem nawet na jej ślubie. Teraz muszę dać dowody Zofii, że ją kocham i starać się o rękę. Zacząłem bywać częściej u Zosi, wpatrywałem się w nią, jak w najdroższe bóstwo. Tylko to mnie gniewało, że była nieśmiała do mnie. Z początku to nie jest wadą, bo była prawie dzieckiem, zaledwie 16 wiosen życia. Nareszcie zacząłem się namyślać w jaki sposób się oświadczyć o rękę Zosi i jak sobie zjednać jej wzajemność. Postanowiłem oświadczyć się listownie. Jednego dnia napisałem list dość długi, gdzie wylałem całe przywiązanie, miłość i zamiary. Odesłałem list przez służącą i z niecierpliwością czekałem odpowiedzi , ale na próżno, nie było żadnej odpowiedzi. Zniecierpliwiony tą niepewnością postanowiłem mówić z nią ustnie.
W jakimż byłem rozczarowaniu, kiedy wieczorem wyszła Zosia kochana pod okna do ogrodu, który był moją ręką urządzony. Zaczęła się przechadzać, ja zaś korzystając z dobrej sposobności bycia razem bez świadków podszedłem, przywitałem uściśnięciem śnieżnobiałej, pulchnej rączki i byliśmy chwile w milczeniu. Pierwszy ja zabrałem głos i zacząłem do niej jak zwykle z osobą ukochaną się mówi. Nareszcie nasza rozmowa doszła do celu, gdzie ma być rozstrzygnięta jednym słowem Zosi, tak lub nie. I ośmieliłem się zapytać czy nie mogę być posiadaczem drogiego serca Zofii. I cóż powiecie, jaką dostałem odpowiedź? O, to było dla mnie okropne, gdy usłyszałem słowa drogiej osoby: "NIE MIEJ PAN ŻADNEJ NADZIEI".
Oh! Te słowa były dla mnie strasznym ciosem, z bólem serca pożegnałem ukochaną osobę i ze spuszczoną głową odszedłem, ale jeszcze z nadzieją w sercu. Nie poprzestając na tej odpowiedzi krążyłem zawsze koło drogiej osoby niezmordowanie i ubóstwiałem ją jedynie. Jeszcze więcej ja kochałem, naraz zauważyłem zmianę u Zosi, widziałem ją bardziej przychylną mnie, uśmiechniętą i prawie z każdym dniem bardziej się rozżarzał płomyk miłości w jej sercu do mnie. Już się nie myliłem, że kocha mnie i to miłością pierwszą, czystą i prawdziwą. Wtedy byłem szczęśliwy, ale nie byłem pewien czy zmieni swoje pierwsze słowa "nie miej pan żadnej nadziei".
Pewnego dnia pani Chmielowska z 3-ma córkami i synem wybrali się do lasu na spacer. Naturalnie poszedłem i ja z nimi, harcowaliśmy po lesie, ale wybierałem chwile, aby pozostać z Zosią sam na sam i odnowić oświadczyny. Udało mi się oddalić nieco od sióstr i matki i znalazłem się sam na sam. Tam schwyciłem ją z zapałem za rękę, przycisnąłem do piersi i prosiłem słuchać jak moje serce bije miłością gorącą dla niej. Zofio, ten którego dłoń trzymasz jest twoim kochającym i chce być Twoim niewolnikiem, sługą i wiernym mężem. Zofio, nikt Cię nie potrafi kochać taką czystą i gorąca miłością, jak ta dusza moja. Zofio, nie odtrącaj moich świętych zamiarów, bądź moim Aniołem rozweselającym i uprzyjemniającym dni życia mojego, bo widzę w oczach twych to, co do życia mego jest potrzebne. Wtedy zostaniemy spojeni jednym węzłem nierozdzielnym i będziemy żyć razem, razem podzielać słodycz życia ziemskiego, rozdzieli nas tylko grób i ciemna mogiła, ale i wtedy nie będziemy opuszczeni bowiem nasze potomstwo, dzieci kiedyś zroszą łzami naszą mogiłę.
Kiedym mówił do niej te słowa stała oparta na mym ramieniu i widziałem, jak Jej usta drżały, jakby szeptały "Aleksandrze, ja cię kocham, ja chcę być Twoją!" Naraz przybliżyła się, a nawet przycisnęła do mego boku, jakby szukała we mnie obrony uciekając przed napaścią. Podniosła oczy i utkwiła w moich i tak staliśmy nieruchomo w upojeniu miłym w objęciach dwóch serc kochających. Później opuściła głowę i wyszeptała:"Aleksandrze, stosownie do Twoich zamiarów zgadzam się i owszem". STAŁO SIĘ! Jest moją narzeczoną!
[Gąsocin_stacja] Następnie oświadczyłem się rodzicom, którzy mnie przyjęli z chęcią. Ślub odłożyliśmy do zakończenia budowy kolei i otwarcia do eksploatacji, gdzie miałem nadzieję dostać posadę dozorcy. Będąc na stałej posadzie mogłem myśleć o rodzinie, było to korzystne. Niedaleko 1 lipca 1877 roku mieli otworzyć Kolej Nadwiślańską. Nastąpił ruch na drodze i nominacje nadzorców w Janinie. Ja byłem w okropnym zmartwieniu, kiedym się dowiedział że mnie nie zatwierdzili na dozorcę. Po otrzymaniu tej smutnej nowiny podszedłem do p. Mosina, który mnie zapewniał, że zostane w eksploatacji. Od razu się domyślił po co przyszedłem i powiedział, że dziś jeszcze będzie w warszawie i postara się u dyrektora, aby mnie zatwierdzili. Rzeczywiście, dotrzymał słowa i nazajutrz dostałem wiadomość, że zatwierdzono mnie na dozorcę na stacji Gąsocin[3]. Pan Chmielowski dostał nominację na dozorcę w Płudach[4], o 6 wiorst od Warszawy. Jakże mnie i Zosi smutno sie było rozstawać, ponieważ mieszkaliśmy pod jednym dachem blisko rok. Dnia 24 czerwca przyszedł wagon po rzeczy p. Chmielowskiego, a jego samego nie było w domu, gdyż był juz na swoim odcinku w Płudach. Zatem ja musiałem popakować rzeczy w wagonie i prawie ze łzami w oczach odprowadziłem drogą Zosię do pierwszej stacji, pożegnałem i wróciłem do domu.
Jakże smutno było, kiedy wróciłem do tych pokoi gdzie się pielęgnowała moja najdroższa, było pusto, cicho i głucho. Łzy same napłynęły do oczu, nie wiem czy wytrzymałbym dłużej, gdyby nie mój wyjazd na stałe do Gąsocina. 30 lipca przybył i po mnie wagon i od 1 sierpnia pracowałem już w Gąsocinie. Dopiero 20 września pojechałem po raz pierwszy na nowe mieszkanie do swej lubej. Z jakąż radością oczekiwała biedaczka mojego przyjazdu, dała mnie dużo wymówek, że tak długo mnie nie było, ale te wymówki były dla mnie słodkie i miłe. Po długiej rozmowie sam na sam z drogą Zosią o naszej przyszłości i słodkim życiu nie skończylibyśmy tego wieczoru, gdyby nie czas było iść spać. I tak w słodkich marzeniach usnąłem, nazajutrz wyjechałem i naznaczyłem dzień mego przyjazdu do drogiej Zosi na 1 listopada, w tym dniu miałem być i zrobić układ kiedy ma być ślub.
Ale do 1 listopada byłem z 10 razy, bo tylko było 4 mile[5] ode mnie, a to znaczy pociągiem kilka godzin jazdy i oprócz tego odbierałem listy od Zosi, które chowam do dziś. Nadszedł więc 1 listopad, wziąłem u swojej władzy urlop na 3 dni i wyruszyłem do Zosi. Ten dzień był dla mnie pamiętny, spędzony razem wesoło, a że wieczór był bardzo przyjemny wyruszyliśmy na spacer do lasu. Wtedy już bez żadnych ceremonii wziąłem kochaną Zosię pod rękę i ruszyłem cokolwiek prędzej od rodziny, która postępowała z tyłu. Mogliśmy rozmawiać swobodnie ze sobą, wylać wszystkie nasze uczucia i układalismy plany o przyszłym naszym małżeńskim życiu. Wtedy byliśmy szczęśliwi, zatrzymałem się, przysunąłem Zosię bliżej swej piersi, a ona w milczeniu poddawała się każdemu memu poruszeniu i zwiesiła główkę na mojej piersi. Tak blisko była memu sercu przyciśnięta, że jej oddech gorący palił me czoło, ja zaś opasałem jedną ręką jej drobną kibić i przycisnąłem do siebie. Drugą ręką trzymałem jej rękę przy mej piersi, a Amor miłości krążył koło nas. Czułem, jak ręce moje drżały, a puls przyspieszył bicie, krew uderzyła do głowy. Wtedy ta chwila była urocza, wtedy po raz pierwszy usta moje dotknęły gładkiego i białego czoła, gdzie były porozrzucane w nieładzie włoski. Wtedy wycisnąłem pocałunek gorący, szczery i miły, staliśmy długo w upojeniu w objęciach dwóch serc, tajemnych drżeń. A później spletliśmy nasze dłonie, które były jeszcze rozpalone, poszliśmy w milczeniu rączym krokiem do pokoju, bo już na dworze było zimno.
Tegoż samego wieczoru umówiliśmy się, że ma być ślub 12 lutego we wtorek i trzeciego dnia wyjechałem do domu, gdyż od tego dnia musiałem się przyspasabiać do służby i dom do przyjęcia żony. Najpierw sprawiłem sobie ślubne ubranie, później meble, następnie wysprzątałem komfortowo pokoje, podłogi były wyfroterowane, fortepian kupiłem, zaopatrzyłem spiżarnię, była przyjęta kucharka. Jednym słowem urządziłem się po hrabsku, brakowało tylko ptasiego mleka. Następnie postarałem się o aktualną metrykę, na którą musiałem czekać dosyć długo. Po otrzymaniu metryki pojechałem do przyszłej małżonki, skąd udałem się do parafijnego księdza w Tarchominie, 3 wiorsty od Płudów. Zapłaciłem za zapowiedzi, naznaczyłem dzień ślubu to jest 12 lutego (1878 r.).
Tegoż samego dnia odjechałem do domu, czas szybko leciał i dziś, w poniedziałek musiałem jechać do kościoła w Nowym Mieście[6] do spowiedzi ślubnej, a jutro, wtorek miałem już być złączony węzłem małżeńskim. Następnie rozporządziłem w domu, jak mają nas przyjąć z żoną, kazałem o wpół do 10 wieczorem pozapalać światło we wszystkich pokojach i koło ganku latarnię, gdyż miałem o 10 przyjechać pociągiem. Sam zaś wieczorem pojechałem o 11 do Zosi.

PierwszaPoprzedniaNastępna


[1]-Józef Chmielowski (ok. 1825-1899), ziemianin, patriota, żonaty z Felicjanną primo voto Eborowicz z którą miał trzy córki i syna Juliana. Po konfiskacie przez władze carskie majątku zamieszkiwał w Warszawie lub okolicach pracując przy budowie i eksploatacji kolei żelaznych.

[2]- gerełasz, prawidłowo z ros. jerałasz (ералаш) - gra karciana, odmiana preferansa i wista. Prekursor brydża, którą to grę wywodzono także z tureckiego i egipskiego kedywa lub z holenderskiego wista. W londyńskich klubach zwano go w r. 1894 "rosyjskim wistem" i tam zdobył popularność przekształcając się w brydża.

[3]-Gąsocin- wieś, obecnie w gminie Sońsk, pow. ciechanowski, 100 km od Warszawy, na linii kolejowej Warszawa-Gdańsk. Dobrze zachowany zabytkowy budynek dworca z czasów, kiedy pracował tam Aleksander Niewiarowicz, zob. zdjęcie (autor:Dariusz Felba) w tekście powyżej. Ruch pociągów z Chełmna i Lublina przez Warszawę do Mławy zaczął się 17 sierpnia 1877 roku.

[4]-Płudy- w tym czasie osada pod Warszawą ( odległ. 5,5 wiorsty),gm. Jabłonna, paraf. Chotomów (albo Tarchomin-wieś), tylko 27 mieszkańców, przystanek dr. żelaznej nadwiślańskiej. Przy stacji liczne domki letnie mieszkańców Warszawy. Obecnie w aglomeracji stołecznej.

[5]-mila nowopolska, tzw. staje milowe, obowiązywały do wprowadzenia miar i wag rosyjskich i wynosiły 14 816 łokci=8.534,3 metra. Mila pruska wynosiła 7,5324 km, a dawna mila polska = 7,14599km. Trochę to mało z Gąsocina do stacji Płudy, ale zakochanym mogło się wydawać, że są bliżej siebie. Dziś pociąg pokonuje tą odległość w 1h i 25 m jadąc z Gąsocina przez Nasielsk, Pomiechówek, Modlin, Nowy Dwór Maz., Legionowo do stacji Warszawa-Płudy.

[6]-Nowe Miasto, siedziba urzędu gminy między Płońskiem (odległ. 19 km), a Nasielskiem położona na lewym brzegu rzeki Sony. Miejscowość otrzymała dokument lokacyjny w 1388 roku od Janusza I. W tym czasie miasto otrzymało herb, który spotykamy w dokumentach z następnych wieków. Parafia p.w. św. Anny (początkowo p.w. Świętej Trójcy) została erygowana w 1388 roku przez biskupa płockiego Ścibora z Radzymina. Obecny kościół gotycki, który jest tu jedynym zabytkiem, został wzniesiony w końcu XIV wieku. Aleksander udał się tam raczej piechotą. Idąc wzdłuż rzeki Sony było to jakieś 8-9 km.