STRONA 5 (str. 55-66 oryginału)
opisuje powrót Aleksandra z Wilna na Ukrainę z bardzo ograniczonym zasobem pieniędzy. Po przyjeździe do Kiwerców nie może dostać pracy i myśli o samobójstwie. Na szczęście los się odwraca, odzyskuje swoją pracę, a 1 maja 1875 r. wyjeżdża do Warszawy budować Kolej Nadwiślańską. Tam wpada mu w oko piękna Walercia Karpińska.
Znowu wolny, jak ptak! Pierwszym mym obowiązkiem było podziękować Bogu za pozbycie się tych niepewnych i zadręczających myśli. Następnie poprosiłem Hadurskiego do siebie do zajazdu i zafundowałem kolację przy której dosyć wesoło czas przepędzili, gdyż nazajutrz miałem wyjechać z Wilna. Po skończonej kolacji pożegnałem mego zbawcę prawdziwym, przyjacielskim uściśnięciem dłoni i poszedłem na spoczynek. Nie mogłem jednak zasnąć, mimo zmęczenia, z powodu myśli, które tłoczyły mi się do głowy. Po pierwsze niedawno straciłem Ojca, po wtóre cieszyłem się, że zostałem uwolniony od wojska i mogę rozpocząć nowe życie. Po tych myślach nasunęły się chmury czarnej przyszłości, bo w tej chwili mam tylko około 8 rs, z którymi musiałem zajechać z Wilna na Ukrainę i postarać się o posadę o którą tam trudno. Dopiero nad ranem zmęczony tymi smutnymi myślami zasnąłem i spałem twardo do godziny 10.00.
Naraz usłyszałem pukanie do drzwi, był to stróż który oznajmił że o 12.00 odchodzi pociąg do Białegostoku. Ubrałem się śpiesznie i wyruszyłem piechotą na dworzec kolejowy, gdzie kupiłem bilet do Białegostoku za 5 rubli. To zaledwie pół drogi do miejsca gdziem jechał, zostały mi tylko 3 rs. Zadzwonił stacyjny dzwonek wzywając do wsiadania, podążyłem czym prędzej do wagonu wybrać miejsce. Było bowiem wielu pasażerów, a najwięcej Żydów, ale na szczęście znalazłem sobie miejsce. Dzwonek zadzwonił po raz drugi i trzeci, lokomotywa gwizdnęła i pędem strzały uniosła mnie z ziemi ojczystej i za kilkanaście godzin los rzuci mnie gdzieś, gdzieś! Jedyną moja ostoją było ufać Bogu i wierzyć, postępować po tej drodze ciernistej, która kiedyś zaprowadzi do szczęścia i chwil miłych.
Po przejściu 28 godzin podróży stanąłem w Białymstoku wieczorem o 4.00 godzinie, a pociąg do Brześcia odchodził o 5.00, bilet kosztował 2,25 rubla. Po długim namyśle kupiłem bilet i zostało mi 75 kopiejek. Jeść mi się chciało okropnie, bo przyjeździe do Brześcia nic w ustach nie miałem od dwóch dób. Mimo, że musiałem zapłacić za bilet do Kiwerców 1,50 rs, kupiłem sobie bułkę za 10 gr i kiełbasę za 20 gr. O, z jaką łapczywością połknąłem ten posiłek zaspakajając dręczący głód.
Nie miałem, jak się do Kiwerców dostać, byłem w okropnej walce z myślami, jak się dobić do tego miejsca, czy tam mnie czekają z otwartymi ramionami, czy jadę do domu rodziców, czy jadę na pewną posadę? Nic mnie tam nie czekało oprócz głodu i okropnej nędzy, która mogłem zwalczyć tylko z tarczą najsilniejszą, a ta tarcza to modlitwa na ustach i poddanie się Opatrzności i Najwyższemu Stwórcy.
Kiedym tak się bił z myślami, jak zdobyć brakujące 1,50 rubla na bilet poczułem ciężką rękę na ramieniu. Odwracam się, a to ober-konduktora mego kolega, niejaki Paszkowski. Opowiedziałem mu cały mój los, zaprosił do siebie, gdzie miałem nocleg i posiłek. Nazajutrz ten sam konduktor prowadził pociąg do Kiwerców i naturalnie zabrał mnie bezpłatnie. Rano o godzinie 6.00 pożegnałem Brześć, a o 4.00 po południu byłem już w Kiwercach. Udałem się do mego dozorcy u którego pracowałem jako pomocnik, a że bylismy kolegami przebyłem u niego trzy dni na całym utrzymaniu. Po tych trzech dniach byłem u naczelnika u którego przed wyjazdem służyłem z prośbą o przyjęcie mnie na powrót, ale moja posada była już zajęta. Odszedłem z niczym od niego i byłem w zupełnej rozpaczy, ostatnia nadzieja dostania się na powrót na moje miejsce została zniweczona. Straciwszy wszelkie nadzieje miałem zamiar odebrać sobie życie, zwrócić się do Boga i zakończyć raz na zawsze walkę o kawałek chleba, na który z ochotą chciałem pracować. Przyszła mi myśl, aby udać się na grób mego Ojca, użalić się na świat, który tak igra z losem moim, wypłakać się tam do woli, wzmocnić wiarę i nadzieję,
Poszedłem zatem na grób ojca, już był pokryty zielenią, gdzie nie gdzie kwiatki, a nad głową mogiły stoi akacja. Listki jej poruszane wiatrem szeptały odpowiedź ojca na me użalenie. Długo klęczałem z okiem wlepionym w zimny grób Ojca i z ręką opartą na łokciu, a z ust moich drżących wychodziła modlitwa i polecenie się opiece Bożej.
Nadszedł już wieczór i musiałem pożegnać miejsce wiecznego spoczynku drogiej osoby.
Ze spuszczona głową, jak winowajca wróciłem na stację, bo wtedy byłem bez dachu nad głową i usiadłem aby trochę odpocząć.
Nagle widzę, idzie dozorca, po powitaniu kazał mi się zgłosić do naczelnika, gdyż ten mnie wzywa. W okamngnieniu stanąłem u naczelnika, który pozwolił mi wrócić na moją poprzednią posadę. Z jakąż radością odbierałem służbę, bo miałem zapewniony kawałek chleba i dach.
Przez najbliższe pół roku pracowałem w Kiwercach jako pomocnik dozorcy, chociaż na małej pensyjce, ale było to dla mnie zupełnie dostateczne, nawet na porządne utrzymanie. Po tych wszystkich zmartwieniach Bóg zesłał mi drugą radość, gdyż jednego dnia dostałem nominację na dozorcę z pensją 50 rs na miesiąc, a oprócz tego dochody. Jednak to szczęście zaledwie się do mnie uśmiechnęło to uleciało, przyszedł bowiem nowy naczelnik, z nim nie mogłem się pogodzić i musiałem podziękować za służbę i odejść. Będąc bez posady czwarty dzień otrzymałem list od mego kolegi z kolei Nadwiślańskiej[1], która tylko co zaczęła się budować, aby przyjechać do Warszawy i starć się dostać na tą budowę.
Dnia 1 maja 1875 roku przyjechałem do Warszawy, bawiłem trzy dni, a tam mi powiedzieli że jest pan Mosin zarządzający robotami w Nowym Dworze, tak się nazywa miasto przy fortecy Nowogieorgijewskiej. Pan Mosin był mi znany z wcześniejszej pracy z odesskiej drogi. Udałem się do jego biura i objaśniłem mu powód mego przyjazdu. Oświadczył mi, że z najwyższą chęcią mnie przyjmie i trzeciego dnia objąłem służbę dozorcy, zamieszkałem w koszarce[2] w Pomiechowie.[3] Śliczna to miejscowość wieś Pomiechowo, równa każdemu miasteczku. Kościół był 200 sążni od koszarki vis a vis moich okien, słychać było nawet sygnaturkę kościelną. Przy tym powodziło mi się dość dobrze, miałem miesięcznie koło 70 rub., miałem noclegi. Często przepędzałem noce przy kartach z kolegami, nie jest to chwalebne ze strony mojej, ale trudno było odmawiać kolegom. Wszystko co tylko miałem przegrywałem, ale za to dobrze żyłem.
Razu jednego w kościele dostrzegłem blondyneczkę, śliczna dziewczyna, kibić zgrabna. Po kościele szedłem dość daleko za nią, aż zaszła do jednego domu i nietrudno już było dowiedzieć się, że to niejaka Karpińska Waleria. Mieszka przy rodzicach w Pomiechowie. Byłem sam na siebie zły, że tak blisko mieszkam a nie wiedziałem iż paręset sążni od mego mieszkania konserwuje się taki wiejski kwiatek. Ponieważ półtorej wiorsty było z Pomiechowa do Nowego Dworu to śliczna Walercia biegała sobie do miasta, tam mieszkał jej żonaty brat, a więc i młodej bratowej składała wizyty. Tam ją poznałem z widzenia pierwszy raz, od tej pory widywałem ją często, już to w kościele pomiechowskim, już to na spacerze po cmentarzu z jej matką.
Teraz tylko zostaje misja zaznajomienia się z domem państwa Karpińskich i złożyłem sobie postanowienie pierwszej niedzieli koniecznie poznać piękną Walercię.
Ubrałem się starannie, poszedłem na sumę i widziałem kochaną osóbkę. Po południu poszedłem do pana Karpińskiego pod pozorem zapytania o mieszkanie. Udało się, bowiem Karpiński nie miał żadnego mieszkania, a ja skorzystałem bo zapoznałem się ze śliczną Walercią. Jeszcze śliczniejsza mi się wydała, kiedym z nią rozmawiał-miła, żywa, wesoła towarzyska.
[Tu następuje dłuższy opis romansu z Walerią, ale gdy ustalono już dzień ślubu głębokie uczucie Aleksandra zaczyna topnieć gwałtownie. Nagle znajduje wiele braków u swej kochanki i dochodzi do wniosku, że nie nadaje się ona na żonę. Ta ma być nie tylko piękna, ale i bardziej rozsądna, dobrze urodzona i wykształcona. Do tego katalogu Aleksander dodaje jeszcze dobry charakter i serce oraz "żeby potrafiła być żoną, matką i dobrą gosposią". I taka miła osóbka pojawia się wkrótce na horyzoncie, a na imię na Zosia].
[1]- powstanie Drogi Żelaznej Nadwiślańskiej połączyło Ukrainę (Kowel) i urodzajne w zboża ziemie lubelskie (Chełm, Lublin) z ufortyfikowaną linią rzeki Wisły. Dalsza trasa prowadziła poprzez Ciechanów i Mławę do granicy Prus Zachodnich. Po stronie pruskiej linia posiadała połączenie z portem morskim w Gdańsku. Łączna długość linii kolejowej, z 24 znajdującymi się na niej stacjami, wynosiła 475 km. Szerokotorowa kolej (o standardzie rosyjskim) przebiegała wzdłuż przypuszczalnej linii frontu i łączyła ze sobą najważniejsze twierdze rosyjskie na terenie Królestwa Polskiego: Warszawę, Nowogieorgijewsk (Modlin) i Iwanogród (Dęblin). Pozwalało to na szybki transport wojska, amunicji i sprzętu. Kolej Nadwiślańska była więc być obiektem o wyjątkowo ważnym znaczeniu strategicznym. Budowę linii kolejowej rozpoczęto w końcu 1874 roku. W rekordowym czasie trzech lat, 24 lipca 1877 roku, zakończono prace budowlane. 17 sierpnia uroczyście oddano do użytku Kolej Nadwiślańską.
[2]-koszarka, ruchome baraki mieszkalne dla robotników drogowych, kolejowych itp. Pierwotnie: statek bez napędu, barka z pomieszczeniami dla pracowników hydrotechnicznych.
[3]- Pomiechowo, wieś nad Wkrą w pobliżu twierdzy modlińskiej. W 1877 roku Pomiechowo należało do gmin średniej wielkości. Znajdował się tutaj kościół katolicki z XVI w.(zdjęcie nr 2 w tekście) , cerkiew prawosławna (zdjęcie nr 1 w tekście), ewangelicki dom modlitwy, urząd leśny, urząd gminy i sąd, a także duże przedsiębiorstwa: fabryka zapałek, fabryka odlewów żelaznych, 2 cegielnie oraz młyn wodny i 5 wiatraków. Działało 6 szkół i 11 karczem. Istniała też stacja kolei żelaznej. Po powstaniu styczniowym carat wysiedlił na Syberię całe wsie w tej okolicy i sprowadzał kolonistów rosyjskich i niemieckich. Obecnie należy do gminy Pomiechówek.