STRONA 14 (str. 197-208 oryginału)
Po zwiedzeniu Port Saidu wiozący Aleksandra parowiec "WŁODZIMIERZ" kieruje się do Kanału Sueskiego.Potem Morze Czerwone i Ocean Indyjski, a pierwszy postój na Cejlonie. Po drodze smutna ceremonia pogrzebu pasażerki, która zmarła przy porodzie wraz z dzieckiem. Postój na rajskiej wyspie pełen wrażeń, zwiedzanie Cejlonu i Kolombo.
O godzinie 3 nasz statek z kapitanem administracji Kanału Sueskiego ruszył w dalszą drogę tym kanałem. Kanał jest spółka akcyjną i należy do akcjonariuszy z wielu krajów. Za przejście kanału każdy okręt już zaraz w Port Saidzie płaci 30 tysięcy franków. Długośc jego od Port Saidu do miasta Suez wynosi 145 wiorst, gdzie się łączy z Morzem Czerwonym. Szerokość jego około 40 sążni, dwa statki ledwie mogą się rozminąć, bo przecina piaszczystą pustynię, która ciągle się osuwa i zanosi piaskiem. Dzień i noc po całym kanale pracują pogłębiarki. Okręty tu przez kanał muszą się posuwać bardzo wolno, najwyżej 6-8 wiorst na godzinę, aby falą nie rozbijać brzegów, przeto kapitan administracji kanału sam statek prowadzi zawiesiwszy swoją ogromną, elektryczną latarnię na dziobie okrętu.
W nocy o 10.00 zepsuła się u nas latarnia i musieliśmy stać całą noc w miejscu, dopiero rano o 4 ruszyliśmy dalej. Kanał jest granicą, prawy brzeg Afryka, a z lewej Azja przechodzi piaszczystą równiną. Upał okropny, Jerozolima od kanału 80 wiorst. Spotykaliśmy często duże, karawany na wielbłądach, pątników Arabów jadących do Mekki. Straszni w swych bedujnach[1], czarni i brązowi, niektórzy prawie nadzy.
W końcu o 12 okolica zaczęła się trochę ożywiać, gdzieniegdzie w dali widać było drzewa palmowe i oazy. O godzinie 2 przepłyneliśmy przez Ismajl[2], jest tam rezydencja Namiestnika Egipskiego położona w cudnym krajobrazie: wille i pałace w wśród zieleni podzwrotnikowych drzew, piękne chińskie mosty, wodospady wśród ogromnych gór, prawdziwy raj.Kanał ma co 10 wiorst stacje telegrafu, lecz okręty nie stają, obok kanału przeprowadzono kolej, także wodę słodką przeprowadzono wzdłuż kanału od Port Saidu do miasta Suez. Służy ona dla stacji, pociągów i parowozów. W pustyni wody słodkiej nie ma. Wzdłuż kanału masa koczujących Indianów[3], którzy skoro zobaczą płynący okręt lecą z wrzaskiem zupełnie nadzy, dzieci i dorośli i proszą pasażerów żeby im co rzucali. Dlatego celu na okręcie zbierają czerstwy chleb, zepsute mięso i inne niezdatne produkty rzucają, a oni lecą i łapią co upadnie na brzeg i do wody. Pasażerowie moc wyrzucili pomarańczy, bułek, chleba. Majtkowie też wyrzucili chleba do 50 pudów i tak partia Indian leci w cwał przez najmniej 6-7 wiorst. Dalej znów wypadła wypadła inna partia i znów pędzą itd. Dla pasażerów to wielka uciecha i nowość.
O godzinie 7 wieczór przypłynęliśmy do miasta Suez i koniec kanału, a początek Morza Czerwonego. Tu już upał doszedł do zenitu, wielka szkoda że nas parowiec nie przystawał, a tylko przejechał wolno koło miasta i stanął o parę wiorst od miasta tylko dlatego, aby wysadzić kapitana administracji kanału, który nas przeprowadzał po kanale. Po półgodzinnym postoju ruszyliśmy i wjechaliśmy w Morze Czerwone. Z początku dość wysokie brzegi gołym okiem widać. Dnia 23 kwietnia o godzinie 6 rano pokazały się ogromne góry, była to góra Synaj na której Mojżesz dostał od Boga tablice z przykazaniami i tuż niedaleko jest miejsce oznaczone latarnią morską, gdzie faraon z wojskiem utonął w pogoni za Mojżeszem przed którym rozwarło się morze i z Izraelitami przeszedł suchą nogą.
Dotychczas płyniemy Morzem Czerwonym, woda ciemno-zielona, zaczęły się pokazywać koło okrętu rekiny. Jutro nasi majtkowie będą łapać rekiny, a łapią w taki sposób. Mała, ostra kotwica na długiej linie, nakładają około 2 pudów mięsa i w biegu rzucają w morze. Rekin w tej samej chwili chwyta, łyka i wtedy go wyciągają, a waży taki 15-20 pudów.
Chwała Bogu dziś 27 kwietnia o 4 wieczorem stanęliśmy w Perymie[4], tu się skończyło to Morze Czerwone po którym jechaliśmy 5 dni i nocy. Najgorszy kawał drogi pod względem upału, przecięliśmy tropik, wszyscy prawie dostali tropikalnej wysypki na całym ciele, wszystkim zaczerwieniły się i opuchły oczy. Zupełny brak apetytu.
Perym jest to osada angielska, czyli forteca stoi na Arawijskim[5] brzegu koralowym z wielu cysternami tj. zbiornikami wody deszczowej. Bywają tam posuchy 2-3 lata lecz jeden deszcz starcza napełnić wszystkie cysterny na 3 lata. Sprzedają tu bardzo tanio piękne wyroby z piór strusia, 6 pysznych piór 60 kop. do 1 rs. Jajo strusia sprzedają za 15 kopiejek, wielkie jak głowa 3-letniego dziecka, koloru białego z brązowymi centkami. Funt kawy mokki tu kosztuje 15 kop. Ludzie miejscowe plemiona są bardzo mali, rysy twarzy bardzo ładne, kształtna budowa ciała, mocno czarni i ciemnobrązowi, chodzą nadzy tylko z małymi opaskami. Dzikie tańce i śpiewy zadziwiające, sztuki w morzu naokoło naszego okrętu, wyłudzają od pasażerów pieniądze. Na przykład pasażer z wysokości okrętu rzuca daleko w morze srebrną monetę w ślad za którą rzuca się do 15 nagich dzikusów, zanurzają się raptem wszyscy i czasami cały kwadrans jak ich nie ma, aż wreszcie jeden po drugim wynurzają się. Jeden szczęśliwiec, który złapał monetę wynurza się z radosnym krzykiem, pokazuje że złapał monetę i wkłada do gęby. I tak zabawiali nas 2 godziny.
Dziwny gatunek kóz tu jest małego wzrostu, gładka sierść, bez rogów z długimi, obwisłymi uszami koloru brązowego.
Nareszcie wjechaliśmy w Denski Zaliw[6] po którym będziemy płynąć jedną dobę i wpłyniemy w Ocean Indyjski. Jesteśmy w zatoce adeńskiej, niczym się nie różni od morza, brzegów ani wysp nie widać, lecz znacznie się obniżyła temperatura. Można oddychać, wiaterek z przodu ożywia wszystkich na pokładzie, poweseleli wszyscy, po trochu zaczynamy jeść. Komandor pozwolił brać z bufetu piwo i czerwone wino, co dotychczas było dla pasażerów surowo zabronione. Ale ze względu na osłabienie, wysypki i choroby żołądkowe można było pobrać 1 butelkę piwa na dobę i 1 butelka wina na 2 dni. Wódek żadnych, tylko z przepisu doktora okrętowego.
Dziś 29 kwiecień, jesteśmy na Oceanie Indyjskim, przepływamy obok wyspy Sokora[7]. Wyspa ogromna, jest neutralną i zamieszkałą dzikimi Indianami. Mają swego królika, czyli wodza, na brzegu widać było ich osady, góry skaliste, ostre wierzchołki, które rozcinają chmury na wysokości 3 tysięcy stóp. Wokół okrętu dużo potwornych rekinów i kilkanaście wielkich żółwi koloru zielonego z potężnymi płetwami, szerokość żółwia 1,5 arszyna, długość 2 arszyny[8], waga jego około 3 pudów. Co się tyczy ryb latających, które ciągle nam towarzyszą, jak również swawolne delfiny, to ryby te wielkości dużego śledzia, kolor ciała niebieski, skrzydełka te same, co u naszych szklarzy[9]. Ryby te całymi tysiącami wyskakują z morza i z szybkością jaskółki lecą nad powierzchnią morza około 100 sążni i z błyskawiczną prędkością spadają znowu w morze.
Dziś mamy 1-go maja, jesteśmy już 2 dni na Oceanie Indyjskim, tu dopiero poznajemy co to znaczy kaczka na okręcie[10]. Powstało zamieszanie, popłoch na statku, pokojówki i lokaje okrętowi zaczęli się uwijać roznosząc miednice, szafliki i naczynia z lodem i zimną wodą itd. Nasz kolos statek zaczął powoli, ale na dobre głęboko i wysoko się bujać, to na prawo, to na lewo, to znowu dziób okrętu unosi się d0 4 sążni w górę, w tył tyleż opada i na odwrót, to się zupełnie kładł na bok. Wymioty, histeria, ból głowy na dobre się rozpoczęło we wszystkich częściach statku tj. w I i II klasie i u przesiedleńców, którzy mniej doznawali, szczególnie młodzi mężczyźni. Połączyli się z I i II klasą i na pokładzie dla otuchy zaczęli grać na czym popadło, tańczyć i śpiewać, jednym słowem wariować. Dodają otuchy słabszym i swoim żonom. Lecz i to mało pomagało, od czasu do czasu łapią się za głowy i jadą w najlepsze do Rygi bez żadnych ceremonii, razem i panie inżynierowe i panowie inżynierzy ze zwykłymi dziesiętnikami[11] i ich żonami.
Dziwiłem się mocno nad sobą, chociaż w żołądku łechtało i w głowie się kołowało, ale bez rezultatów i na tym się tylko kończyło, a na drugi dzień i tego nie doznawałem. Całą noc i pierwszą i drugą wybornie spałem chociaż kilka razy omal nie zleciałem z łóżka. Kołysanie nie ustaje i nie ustanie, aż dopłyniemy do Kolombo, przeto będzie nas bujać 6 dni, a już 2 dni buja. Na Oceanie Indyjskim są tak zwane Martwe Strefy[12], powierzchnia morza zdaje się spokojna lecz podwodne martwe fale stale idą mimo ładnej pogody.
Dziś 3 maja, płyniemy już 6-ty dzień po Oceanie Indyjskim, nic nie widzimy oprócz nieba i wody, parowiec posuwa się dzień i noc po martwym rozkołysie, kładzie się na boki, to w tył to w przód. Niepodobna spacerować po pokładzie nie trzymając się poręczy lub prętów, nie podobna utrzymać się na nogach. Z kołysaniem powoli się oswajają i przyzwyczajają się, zaczynają po trochę jeść i mniej jadą do Rygi[13]. Za 4 dni mamy stanąć w Kolombie[14], którego z niecierpliwością oczekujemy po 10-cio dniowym nie widzeniu ziemi.
Stworzeń żyjących w Oceanie Indyjskim nie widzieliśmy zbyt wiele oprócz kilku rekinów, latających ryb i kolosalnych żółwi. Upał mniej dokucza bo mamy ciągle wiaterek z przodu, oddychamy inaczej. Przed snem biorę morską wannę, chociaż ta woda ciepła bo 23 lub 24 stopnie, jednak trochę orzeźwia.
Dziś niedziela 4 maja[15] o godzinie 4 rano dał się słyszeć na pokładzie jakiś ruch, a że nie spałem już z powodu okropnego gorąca (do tego stopnia, że poduszka i pościel była mokra zupełnie od silnego potu) zatem wstałem i poszedłem na pokład. Na pokładzie był rodzaj namiotu zrobionego z żagli, w którym umieścili chorą kobietę, gdyż niepodobna było trzymać ją w okrętowym szpitalu skutkiem upału. Otóż ta kobieta z osadników biedna zaczęła rodzić lecz tak nieszczęśliwie, że doktor okrętowy w udziałem kolejowego lekarza, który płynął z nami do Mandżurii zaczęli operację. Dziecko było nieżywe, ale operacja nie udała się i o godzinie 8 kobieta ta zmarła. W godzinę po śmierci owinęli ją w płótno żaglowe, zaszyli i w nogach przymocowali żelazny ciężarek. Przyszedł pop, odśpiewał panichidę[16] i mieli ją z rufy okrętu opuścić do morza. Przeto zebrało się dużo ciekawych zobaczyć, jak będą opuszczać trupa.
Ja zaś nie chcąc patrzeć na tak niebywały dla nas pogrzeb, który niemałe czyni wrażenie poszedłem na dziób statku. A tu w ostatniej chwili kapitan zmienia porządek pogrzebu. Wynieśli trupa ze szpitala i korytarzem ponieśli na czele z popem nie na rufę, lecz na dziób. Kapitan nie chciał robić wrażenia ciekawskim i urządził taką mistyfikację przeto mimo woli musiałem być świadkiem oryginalnego i nadzwyczaj smutnego pogrzebu. Otóż trup kobiety z dzieckiem zaszyte w jednym płótnie położyli na deskę długości wzrostu człowieka, a następnie deskę położyli na burtę w poprzek i po odmówieniu przez popa krótkiej modlitwy na dany znak poleciało w głębiny morskie. Nad biedną osadniczką morze w tej chwili zawarło się na zawsze, zamiast zamieszkać we Władywostoku opuściła męża i 4 dzieci i przesiedliła się na dno morza. Przez chwilę widać było w przeźroczystej wodzie, jak ciało w pozycji stojącej zagłębiało się coraz głębiej i głębiej.
Przed śmiercią tej kobiety przez 3 dni szły za okrętem 3 wielkie rekiny, które musiały czuć trupa i po zrzuceniu trupa do morza te rekiny zniknęły.
Dziś 5 maja upał straszny, dokucza tęsknota i nudy okropne, tylko bez końca ocean przez 14 dni i nocy. Pojawiły się delfiny, lecz wszyscy są ożywieni na wieść, że jutro mamy rzucić kotwicę u cejlońskiej wyspy, miasto Kolombo, tam się kończy obrzydły Indyjski Ocean. Mamy stać tam 1 dzień, gdzie wszystkich osadników wysadzą na brzeg i mają zrobić dezynfekcję w ich kajutach.
Kolombo akurat w połowie drogi z Odessy do Władywostoku przeto jedziemy już 3 tygodnie, o jakże okropnie pomyśleć, że mamy płynąć jeszcze 3 tygodnie!
Dziś 6 maja, nareszcie nasz statek zawinął do portu Kolombo (Cejlon) o godzinie 11 w południe stanęliśmy pół wiorsty od brzegu. W tej samej chwili nas okrążyli dookoła statku liczne indyjskie pirogi dziwnego kalibru. Łódki zapełnione Syngalezami tj. przewoźnikami i handlarzami rozmaitych owoców i kolombijskich wyrobów. Były ananasy po 3-5 kop. za sztukę, banany cały pęk około 1 puda wagi 15 kop., boababowce i inne owoce z najpiękniejszym aromatem i smakiem za bezcen. Kolombo duża wyspa pod panowaniem i administracją Anglików, mieszkańcy stali to są Syngalezi, którzy rolnictwem się nie zajmują[18], żyją tylko owocami, które tu obficie i dziko rosną. Ubrania nie potrzebują, gdyż chodzą zupełnie nago tylko z malutką przepaską na biodrach. Kolor skóry ciemnomiedziany lub zupełnie czarni, ci ostatni z plemienia nałajcy[19].
W mieście Kolombo byli chyba Adam i Ewa w raju, jest tu nawet wzgórze, które nazywa się Adamowe. Całe miasto jest to rozkoszny, podzwrotnikowy ogród, cudne palmy, ogromne kaktusy, oleandry, pomarańcze, cytryny, drzewa laurowe, cyprysy itd. To wszystko rośnie dziko, bujnie i ogromnych rozmiarów z wielka ilością owoców.
Anglicy wybudowali cudne miasto, domy na 2-3 pietra, ulice szerokie w cieniu drzew. Konnych dorożek tu nie znają, są dwukołowe powoziki na jedną osobę bardzo eleganckiej konstrukcji w który się wprzęga Zulus i za pół rupii wozi z szaloną szybkością przez pół dnia. Jest także wolancik 2 kołowy lecz 4 siedzenia do którego zaprzężony jest jak, indyjski wół z garbem[20], także szybko leci kierowany przez Zulusa, który siedzi na koźle, lejce przeciągnięte przez nozdrza jaka.
Jest tu także kolej żelazna, która przechodzi przez cudne okolice wyspy, a o 5 godzin jazdy pociągiem jest znany na cały świat ogród botaniczny. To przechodzi wszelkie pojęcie piękności ten cud natury. Jest wielka restauracja, dużo willi. Są to zatoki morza, rzeka, fontanny okrągłe, mosty spowite w zieleń i cieniste. W dzień upał tu straszny, noc ma ogromny urok orzeźwiający. Wśród drzew i liści latają szczególnie Anglicy tysiącami, świecą podzwrotnikowe robaczki świętojańskie tak mocno czasami, że oświetlają jakby elektrycznością. Na drzewach moc różnych ptaków tj. wielkie papugi rozmaitych kolorów, które wrzeszczą i uganiają się za małpami. Małpy też rozmaitych gatunków przyglądają się ciekawie, wykrzywiają się na przechodniów, szczególnie Europejczyków.
Syngalezy po prostu nie dają przejść. Ze wszystkich stron piesi dorożkarze, dzieci, przekupnie ofiarują swoje usługi lub proszą o datki. Język głównie indyjski i angielski, moneta rupia indyjska. Jest tu piękne muzeum archeologiczne i zoologiczne, buddyjska pagoda, luterański kościól i 2 kościoły katolickie. Syngalezy przeważnie katolicy, na obnażonych piersiach mają wytatuowane krzyże z Chrystusem ukrzyżowanym. Bardzo się tym szczycą, że są katolikami i bardzo byli radzi, gdy się dowiedzieli, że i my katolicy Polacy. Nasza grupa składała się z 5-ciu Polaków. Ruskich nie lubią, a Polakom podają rękę i z radości krzyczą z dzikim śpiewem.
Syngalezi są bardzo ładnie zbudowani, ciało gładkie jak marmur, temperamentu żywego, wesołego, ciągle uśmiechnięci i weseli. Lecz charakter lękliwy, bojaźliwy i ustępujący we wszystkim, choć z krzywdą swoją co dowodzi, że Anglicy trzymają ich żelazną ręką w jedwabnej rękawiczce. Kradzieży nie znają, księża to Francuzi i Anglicy, zakonnicy z brodami. Dziwnie wyglądała świątynia zapełniona nagimi, dzikimi Syngalezami, którzy bardzo gorliwie i z uczuciem modlą się.
Byliśmy w restauracji na obiedzie, składa się posiłek z 15 potraw dziwnego smaku, a wszystkie mocno przyprawione i w bardzo mikroskopijnej dozie. Naturalnie z winem, z owocami różnymi, ananasy, banany itd. Za taki komfortowy obiad podany z pełną elegancją i angielską dokładnością płaci się po 6 rupii, 1 rupia ma 60 kopiejek. W czasie obiadu przechodzi się do 3 sal. W pierwszej jedzą obiad wśród kwiatów, nad stołem ogromny wachlarz mechanicznie przelatuje z jednego końca na drugi i robi przyjemny wiaterek. Po obiedzie przechodzi się na deser do drugiej sali, gdzie są chłodzące napoje, tryska fontanna i jest rozmaity wybór owoców. Po deserze przechodzi się do trzeciej sali w rodzaju oranżerii, gdzie wśród kwiatów stoją maleńkie stoliki dziwnego rodzaju, plecione, długie fotele w których się nie siada, lecz kładzie. W tej pozycji z wyciągniętymi nogami pije się kawę i pali się cygaro. Po tej całej rozkoszy przy wyjściu podchodzi nagi lokaj Syngalez i każdemu gościowi przypina do surduta przecudnie pachnący, podzwrotnikowy bukiecik.
Tu można bardzo tanio kupić drogie kamienie lecz trzeba się znać bo zamiast kamienia kupisz szkło. Zwykle się próbuje tak, że kładzie się na podłogę lub na kamień monetę na którą kładzie się drogi kamień, przykrywa drugą monetą i następnie uderzają z całych sił obcasem. Jeżeli szkło to od uderzenia się rozbryźnie o co Syngalez nie ma pretensji, prawdziwy zaś kamień nie rozbija się od najsilniejszego uderzenia.
Wreszcie po dwudniowym wałęsaniu się po wyspie i mieście nakupiliśmy rozmaitych fatałaszek i moc owoców tj. mango, ananasów, bananów, kokosów itd. Także wyrobów szylkretowych, wykonanych z masy perłowej i z kości słoniowej. Dnia 7 maja o godzinie 9 wieczór nasz okręt podniósł kotwicę i ruszyliśmy dalej po tym samym Oceanie Indyjskim. 10 maja mamy wypłynąć z Oceanu Indyjskiego i wpłyniemy w zatokę malgaską[21]. Mamy ciągle upał, idziemy pod równikiem lecz pogoda ciągle sprzyjająca, burzy nie widzimy ani jednej. Owoców nabraliśmy w wielkich ilościach i nie możemy im podołać. Na pokładzie walają się ananasy i inne owoce, psują się szybko i wyrzucamy je do morza.
CEJLON- rajska wyspa-koniec XIX wieku
(galeria opracowana na podstawie starych kart pocztowych z epoki, podpisy po najechaniu myszką na zdjęcie)
[1]- bedujny, tu Beduini, plemię arabskie, także element stroju.
[2]- Ismailiya, miasto we wschodnim Egipcie, port nad Kanałem Sueskim. Miasto zostało założone w 1863. Siedziba części urzędów zarządu kanału (dyspozycja ruchem). Port w Ismailiya specjalizuje się w przewozach produktów ropy naftowej. Miasto połączone jest z Kairem, Suezem i Port Saidem linią kolejową i dobrymi drogami. W pobliżu miasta znajduje się Jezioro Timsah, nad którym zlokalizowano ośrodki wypoczynkowe.
[3]- idzie oczywiście o różne plemiona Murzynów, którzy w odróżnieniu od Arabów i Beduinów nie nosili odzienia.
[4]- perim, trudne do identyfikacji miejsce odnotowane dwukrotnie małą literą w dzienniku. Okazało się, że jest to mała, wulkaniczna wysepka Perim (arabskie: بريم [Barim], także Mayyun Island) strategicznie położona w w cieśninie Bab el Mandeb u wylotu Morza Czerwonego przy południowo-zachodnim wybrzeżu Jemenu. Ma zaledwie 13 km kwadr. powierzchni i wysokość 65 n.p.m. Jest tam naturalny port widoczny za zał. zdjęciu satelitarnym, ale brak wody i niewiele roślinności. W latach 1857-1936 w posiadaniu brytyjskim, wtedy też wyspa przeżywała okres rozkwitu, stanowiąc ważną bazę zaopatrującą statki w paliwo (głównie w węgiel, straciła swoje znaczenie gdy ropa stała się bardziej popularna)
[5]-Arawijskim, rusycyzm, tu: arabskim. Na południowych obszarach Jemenu istniało w XIX w. 20 niepodległych państewek arabskich.
[6]- rusycyzm, Zatoka Adeńska (arab. خليج عدن, ang. Aden Bay) - obszar wodny (przez Międzynarodowe Biuro Hydrograficzne uznawany za morze) na Oceanie Indyjskim pomiędzy Jemenem na południowym brzegu Półwyspu Arabskiego, a Somalią w Afryce. Na północnym zachodzie łączy się z Morzem Czerwonym przez cieśninę Bab al-Mendab.
[7]- wyspa Sokotra (Suqutra) leży na Oceanie Indyjskim, na przeciw Płw. Somalijskiego. Jest to archipelag czterech wysp i wysepek blisko Rogu Afryki około 350 km na południe od Republiki Jemenu, do którego Sokotra przynależy: Banu Afrar Mahra Sułtanat Qishnu i Sokotry. Archipelag składa się z górzystej głównej wyspy Sokotra (3625 km2) i trzech mniejszych wysp, Abd Al Kuri, Samha z kilkuset mieszkańcami i niezamieszkałym Darsa oraz innymi nie nadającymi się do zamieszkania skalistymi wysepkami. Klimat jest w połowie pustynny z niewielkimi letnimi opadami ograniczonymi do pewnych obszarów. Uprawa palmy daktylowej, hodowla bydła. Rybołówstwo. Główne miasto - Kadub (Qadub).
Długotrwała izolacja spowodowała, że wiele gatunków roślin i zwierząt występujących na wyspie to endemity. Naukowcy nazywają Sokotrę "Galapagos Oceanu Indyjskiego", lecz mimo swojej unikalności nie jest ona szerzej znana.
[8]- arszyn dawn. ros. miara długości (od ok. 71 do 81 cm), dzieląca się na 12 werszków.
[9]- prawdopodobnie chodzi o skalary zwane także żaglowcami.
[10]-kaczka, rusycyzm od качаться (Ритмично колебаться из стороны в сторону) tzn. kołysać się, bujać.
[11]-dziesiętnik, na kolei: brygadzista robotników torowych.
[12]- w oryginale: Мёртвыйе зыбы , rejony występowania martwych fal. Martwa fala (rozkołys) - długa, łagodna, powoli gasnąca fala posztormowa, powstała wskutek długotrwałego działania wiatru z jednego kierunku. Występuje tylko na dostatecznie rozległych obszarach wodnych. Może być również wywołana trzęsieniem ziemi (dna), wybuchem podwodnego wulkanu, lub podwodnej bomby atomowej. Termin ten odnosi się jednak głównie do zjawisk pogodowych, gdy stan morza jest wyższy od siły wiatru.
[13]- frazeologizm najprawdopodobniej powstał w języku polskim jako skojarzenie fonetyczne, bo nazwa Ryga przypomina potoczny czasownik rzygać. Podobny zwrot jest też znany w języku rosyjskim, a więc może to być zapożyczenie.
[14]- Kolombo (Kolamba, Fonet.:['koləmbə], ang.: Colombo) - dawna stolica Sri Lanki (do 29 kwietnia 1982). Obecne nadal największe miasto tego kraju - 669 700 tys. mieszkańców (2003), stolica biznesowa, a także siedziba przedstawicielstw dyplomatycznych i wielu urzędów państwowych.
Znane w średniowieczu jako Kalantota. Od 1948 do 1982 stolica państwa. Kolombo to najważniejszy ośrodek gospodarczy kraju.
[15]- niestety sobota, 16 maja 1897 wg kalendarza gregoriańskiego.
[16]- panichida prawosławne nabożeństwo żałobne.
Etym. - ros. z gr. pannychís '(uroczystość) całonocna.
[17]- Baobab, palczara (Adansonia L.) - złożony z ośmiu gatunków rodzaj potężnych, długowiecznych drzew liściastych, znanych także pod nazwą "małpie drzewo chlebowe". Owoce baobabu są jadalne. Pierwsza w Polsce hodowla boababów- zob. tutaj.
[18]- rosną tutaj ananasy, arbuzy, mango, marakuja, awokado, banany, śliwki japońskie, znane też jako liczi, oczywiście kokosy, ryż, w górach herbata, najrozmaitsze warzywa. Do tego można znaleźć też wszelakie przyprawy - pieprz, paprykę, imbir, goździki, gałkę muszkatołową, kardamon, wszechobecne w miejscowych potrawach chili i curry. Ale najważniejszą rolę w historii odegrał cynamon. Same jednak nie rosną, rolnictwo było w XIX w. podstawą gospodarki. Od ponad stu lat wyspa znana jest ze słynnej cejlońskiej herbaty. Zaczęli ją sadzić Anglicy, którzy władali wyspą po wygranej walce z Holendrami od początku XIX wieku aż do 1948 roku. A zajęli się uprawą herbaty tylko dlatego, że w latach 70. XIX wieku zaraza zniszczyła do cna wszystkie znajdujące się na wyspie plantacje kawy. Okazało się, że dla krzewów herbacianych na Cejlonie warunki są wręcz idealne.
[19]- mieszkańcy Sri Lanki to mozaika narodów i religii. Pierwotne plemiona Wedów, podobnych w wyglądzie do australijskich aborygenów, zostały zepchnięte na zalesione zbocza gór przez przybyłych z Indii (z okolic Kalkuty) w V w. p.n.e. Syngalezów. Z kolei większość Tamilów przybyła w czasach historycznych, ale spora część została sprowadzona przez Brytyjczyków w XIX w. do pracy na plantacjach herbaty. Miejscowi chłopi uznawali za niegodne wynajmowanie się do pracy, w dodatku obcokrajowcom. Aleksander z pewnością ma na myśli czarne plemię Wedów, ale używa zniekształconej nazwy lokalnej. Wg rosyjskiej terminologii odróżniamy:
мавры z portugalskiego lub Ларакалла to potomkowie Arabów
ведды Wedowie (Wanniyala-aetto czyli Ludzie Lasu, obecnie żyje ok. 700 przedstawicieli ) i бюргеры czyli Mulaci. Foto wodza Wedów- Marta
Chalimoniuk Nowak.
[20]- z pewnością nie był to himalajski jak, a bawół indyjski, wodny, arni (Bubalus arnee) - duży ssak z rodziny krętorogich. Jest zwierzęciem zaadoptowanym do klimatu tropikalnego. Wykazuje dużą odporność na choroby tropikalne. Nie ma wysokich wymagań żywieniowych - zjada roślinność bagienną.
[21] jest to raczej Zatoka Bengalska - część Oceanu Indyjskiego znajdująca się pomiędzy Półwyspem Indyjskim, wyspą Cejlon oraz archipelagami Andamany i Nikobary. Jej powierzchnia wynosi 2,191 mln km2, średnia głębokość 2586 m, a maksymalna dochodzi do blisko 5258 m. Potem Morze Andamańskie i Cieśnina Malakka ( łącząca Morze Andamańskie z Morzem Południowochińskim, oddziela Półwysep Malajski od Sumatry), stąd może wzięła się owa "zatoka malgaska".