STRONA 11 (str. 152-168 oryginału)


Ciężka praca nad wytyczaniem nowych szlaków kolejowych w dalekiej Mołdawii kończy się w czasie zimy i stęskniony Aleksander odwiedza swych bliskich w Lublinie. Wraca jednak szybko budować nowe linie, a w maju 1891 roku sprowadza do Bielc całą rodzinę. Jeszcze nie wie, jak straszne będą ich cierpienia w dalekiej Mołdawii. W końcu Aleksander pozbawiony wszelkiej nadziei i załamany staje na warszawskim moście nocą i pragnie szukać ukojenia w zimnych wodach Wisły. To najbardziej dramatyczna karta z tych wspomnień.

Skończyło się lato 1890 roku, a prace studyjne nad nową linią kolejową zimą nie mogą by prowadzone. W listopadzie pojechałem do Lublina, gdzie mieszkała ukochana rodzina. Z bijącym sercem, z radością pędziłem unoszony parą lokomotywy, aż nareszcie stanąłem u progu moich drogich. Znalazłem się w objęciach serdecznych ukochanych istot, ale Zosia patrzyła na mnie z żalem i współczuciem widząc mnie zmienionym nie do poznania. Wyjeżdżając byłem otyły, ważyłem 260 funtów[1], wyglądałem czerstwo i zdrowo. Teraz zaś w przeciągu jednego lata cierpień moralnych i ciężkiej pracy fizycznej zmizerniałem, schudłem zupełnie i mogłem się zaliczyć do szczupłych. Pochyliłem się, zżółkłem, czułem to sam, a zatem ileż musiałem wycierpieć skazany na ciężkie roboty. Człowiek nie może w tak krótkim czasie tak okropnie się zmienić, a więc możesz sobie wyobrazić moje cierpienia z powodu tego, że kochałem mą ukochaną Zosię oraz drogich memu sercu Stefka i Wacia. Kochałem całą duszą, całym mym jestestwem, chciałem im dać szczęście, dobrobyt, lecz pomimo mojej walki byłem bezsilny.
Jakąż rozpaczą szarpane było moje serce widząc, że lada dzień może się wyczerpać zapasowy fundusz, a pensja która pobierałem (60 rubli) ledwie starczała na utrzymanie tak licznej rodziny. Oprócz mojej własnej rodziny musiałem dawać przytułek i dzielić się ostatnim kawałkiem chleba z obojgiem rodziców żony i dwiema siostrami, którzy byli bez żadnych środków do życia. Strasznie gnębiły mnie myśli co będzie dalej.
[Soroca Castle] Po upływie dwóch tygodni mej wizyty w kółku rodzinnym musiałem się pożegnać i znowu pojechać na posadę do Bessarabii lecz juz pod innego naczelnika i w inne okolice tj. do naczelnika odcinka Lenca. Nowa władza, nowa miejscowość, musiałem się zapoznać z nowymi czynnościami, a nie były to już studia, a przygotowanie do budowy. Tak upłynął czas do Bożego Narodzenia, byłem przygnębiony nie widząc dalszej przyszłości dla siebie. Ogarnęła mnie tęsknota za moimi najdroższymi, którzy byli tak daleko w dzień tak uroczysty. Ja sam, sam jeden wśród obcych religią i narodowością, nie mając nawet przyjaciela, a chociażby i obcego byle z ukochanego, naszego kraju. Gdzież w takim czasie ukoić duszę skołataną, jeśli nie w świątyni katolickiej, gdzie bez słów można jednym westchnieniem wyrazić i odkryć zbolałą duszę przed Wszechmocnym. O, kiedyż to dobije do lądu łódź miotana przeciwnościami, ta nędzna łupina tyle już wycierpiała gwałtownych uderzeń w samo serce. Zdaje się, że już ma utonąć widząc nadchodzącą burzę, już się znajduje w objęciach groźnych bałwanów, ugina się, pęka, ale ta łupina, dusza ludzka, stokroć mocniejsza od wszystkich przeciwieństw, a przed Stwórcą czujesz się wzmocniony. A więc płyń, płyń łódko moja, dalej i dalej!
W dzień wigilii Bożego Narodzenia przyszedłem z roboty, a w Bessarabii katolików bardzo mało i obchodzą kolędę w nowym stylu[2]. A więc przyszedłem do chatki mołdawskiej, gdzie wynająłem osobny pokoik, smutno zrobiło się na sercu, jak wygnańcowi. Kazałem nastawić samowar i ugotować garnuszek śliwek, i to miała być moja uczta wigilijna. Wtem wchodzi stróż kantoru i wręcza list. Rzuciłem się na ten list, jak zgłodniały zwierz na swą zdobycz. Serce się nie omyliło, że ten list od mojej najdroższej Zosi. O, jakżeż na czasie i w porę odpowiednią przemawia choć martwymi słowy najdroższa moja Zosia! Wtedy, kiedy najwięcej potrzebowałem słowa pociechy i ukojenia serca. Lecz nie koniec memu szczęściu, znajduję w tym liście 3 kawałki opłatka, jeden z napisem od mojej Zosi, drugi z napisem od Wacia, a trzeci z własnoręcznym podpisem Stefcia. A więc Bóg się ulitował nademną, ze smutku przeszedłem od razu w ekstazę radości, łza szczęścia i radości mignęła w oku. Już teraz nie sam jeden będę obchodzić wigilię, ułamałem od każdego opłatka po kawałku, ucałowałem i spożyłem z gorąca, dziękczynną modlitwą. Następnie wesoło i raźnie wziąłem się do swojej uczty złożonej z herbaty i gotowanych śliwek.
[Bielce-stacja] Mamy Nowy Rok 1891, w końcu lutego odbieram telegram od Kosteckiego z Warszawy, gdzie on spędził zimę z rodziną po pracach studialnych. Na wiosnę miał już wyznaczone stanowisko do budowy, tj. na zastępcę naczelnika XV odcinka do Bielc[3]. Powiatowe miasto w Bessarabii, obok miała przechodzić nowa kolej, przeto stała kwatera Kosteckiego miała być w Bielcach. Telegrafuje do mnie, abym natychmiast zwolnił się od Lenca z Sortopu[4] i zaraz jechał do Bielc służyć razem z nim na odcinku XV. Po raz kolejny jestem rzucany z miejsca na miejsce, zabieram swe bagaże pod pachę, na furmankę i mam do Bielc 80 wiorst. Na miejscu zastałem już Kosteckiego, który od paru dni zjechał z Warszawy i zastępował naczelnika odcinka, który miał przyjechać dopiero w maju. W tym czasie Kostecki zaczął się przygotowywać do budowy i naturalnie byłem mu potrzebny.
W Bielcach wynajęliśmy mieszkanie z wyżywieniem u niejakiej Kaczaunowej wdowy, bardzo zacnej kobiety. Wiedząc, ze budowa drogi potrwa co najmniej dwa lata, przeto w czasie urlopu pojechałem do Lublina, gdzie przybyłem 1 ruskiego maja 1891 roku. Miałem od Kosteckiego bilety dla rodziny i fracht na rzeczy. Opuściłem kochany nasz kraj, może na zawsze. Sprowadziłem się do Bielc z całą rodziną, a oprócz tego wziąłem ojca Zosi i siostrę chcąc im dopomóc i podzielić się kawałkiem chleba.
1 lipca zjechał naczelnik odcinka, niejaki Sachanski. Kiedyś był Polakiem, ale przyjął prawosławie, zatem renegat i w najokropniejszy sposób nie cierpiał Polaków. Przywiózł ze sobą cała paczkę oficjalistów, a mnie i Kosteckiego nie znosił. Od tego czasu zacząłem nie życie lecz katusze i cierpienia. Obchodził się ze mną, jak z ostatnim stróżem, poniewierał i uciemiężał w ohydny sposób. Moje położenie było straszne-rzucony w daleki, obcy kraj, bez funduszów, z liczną rodziną na barkach. A Sachanski często powtarzał, że może przegnać tego "parszywego Polaka", tymi słowami mnie często traktował. A był to pasjonat z chorobliwą śledzioną, co go uspasabiało do ciągłej pasji i sarkazmu. Dwa razy mnie zwalniał, następnie po prośbach innych z powrotem mnie zostawiał lecz za każdym razem zmniejszał pensję i doszedłem tylko do 40 rs miesięcznie. Jednym słowem męki przechodziłem straszne, w jednej chwili mogłem zostać po prostu bez przyszłości i kawałka chleba. Musieliśmy żyć strasznie nędznie bo 6 dusz do wyżywienia, opłacić mieszkanie, opał, światło z marnych 40 rubli na miesiąc. Utrzymanie, a zwłaszcza opał strasznie drogie-pud drewna 30 kopiejek.
Nie widziałem przyszłości przed sobą, lada dzień fantazja i złość mogła i tego nędznego kawałka chleba nas pozbawić. Nędzne życie drogich istot tak mnie przygnębiło w ciągu roku, że straciłem zdrowie, energię, pamięć. Cierpiałem, cierpiałem okropnie już drugi rok! Przy tym musiałem umieścić Wacia do szkoły, czas kiedy rozwijać się trzeba umysłowo, bo miał w tym czasie 12 lat. Stefka także umieściłem w szkole składającej się z 3 oddziałów podstawowych i 3 klas wyższych. To bardzo dobra szkoła i starannie uczą na prawach gimnazjum państwowego i ten sam program nauk. Mógł zatem Wacio będąc przygotowany zostać przyjętym do I klasy wyższej, w ciągu roku zdał do II w której się znajduje. Stefcio zaś, jako wielki łobuz i leniuch zaliczony został do I klasy niższego kursu, on jeszcze młody bo w tej chwili ma 8 lat[5]. Otóż na nich także trzeba wydatkować, płacic za prawo uczenia, mundurki, książki itd. Dzieci niedostatku rodziców nie pojmują lecz Zosia jako troskliwa matka i najlepsza żona z całym poświęceniem i zaparciem do fanatyzmu dzieciom oddana. Sama biedna cierpiała głód, byle dzieci nie doznały braku, przeto biedaczka strasznie zmizerniała. Z pięknej, ślicznie zbudowanej kobiety po ostatnich przejściach i cierpieniach został szkielet. O, jakże jak boleśnie było mnie na to wszystko patrzeć! W oczach nikła moja najmilsza i najlepsza żona, a ja byłem wobec tego wszystkiego bezsilny i nie mogłem dać rady. A ona cichutko, bez słowa skargi znosiła i cierpiała, jakby w tej niedoli była zrodzona.
Lecz nie koniec jeszcze tym cierpieniom-nadeszła jesień 1892 roku i Sachanski zwalnia mnie pod pozorem, że na zimę ustaną roboty, przeto niepotrzebni będą dziesiętnicy. Wszelkie prośby i starania nie pomogły. Dał mi pensję za dwa miesiące i marsz na cztery strony świata. O Boże, jakiż to był cios straszny! Bez posady, bez pieniędzy na zimę, w obcej stronie z liczną rodziną. Za te pieniądze, które dał opłaciłem długi i zostało 40 rs. z którymi musiałem ruszyć w świat i opuścić moich biednych i ukochanych. Z tych pieniędzy musiałem zostawić na życie, opał, mieszkanie itd., co mogło starczyć zaledwie na dwa tygodnie. A potem śmierć głodowa, bo czyż mogłem przez dwa tygodnie znaleźć posadę i dać rodzinie pieniądze na życie. Czułem, że palec Boży zawisł zawisł nademną i zagłada biednej rodziny musi nastąpić. Pękało serce z bólu, straciłem nadzieje i wiarę we własne siły, zostałem ostatecznie zdruzgotany moralnie.
O, jakże pragnąłem wtedy śmierci, gdyby Bóg ją zesłał, ale wspomniałem moje biedne istoty, Zosię, oni teraz najwięcej pomocy potrzebują. Oraz dłoni męskiej, ojcowskiej, przeto otrząsnąłem się z apatii i ociężałości i wziąłem się do dzieła szukania i starania się o kawałek chleba ile mocy, ile sił. A reszta należy do Opatrzności Bożej. Przygotowałem się do drogi i 1 października pożegnałem moich drogich pozostawiając ich prawie bez pieniędzy. Przy tym w Bielcach tej jesieni grasowała groźna epidemia cholery i zabierała masami biedaków. Nędza i epidemia stały u progu, moi należeli do tej biednej klasy, a ja musiałem opuścić ich i rzucić się daleko w wir świata za chlebem.
Tak więc 1 października 1892 roku wyjechałem do Warszawy i tu zaczął się szereg niepowodzeń i na każdym kroku napotykanych przeszkód. Po drodze zajechałem do Kijowa mając list rekomendacyjny do głównego inżyniera z prośbą o posadę dozorcy drogowego w eksploatacji kolei. Przyjął mnie dość względnie, powiada że jest właśnie wakat na dozorcę, więc na zasadzie protekcji przyjmie mnie, ale kazał przyjść nazajutrz. Musiał napisać list do naczelnika odcinka, gdzie był ów wakat i dać mi takowy do ręki. Radość moja była nie do opisania, że tak prędko Bóg dał mi posadę o której myślałem i gdzie byt był zapewniony na długie lata. Tułacze, dwuletnie życie zmordowało mnie okropnie, cieszyłem się nadzieją, że nareszcie odetchnę spokojem i moja biedna Zosia także odpocznie po przejściach i rozpocznie ciche i błogie życie.
Z niecierpliwością oczekiwałem dnia jutrzejszego, aby prędzej pojechać na linię i objąć odstęp, przyszykować dom na przyjęcie moich drogich. Wreszcie zaświtał dzień, o godzinie 10 rano byłem u głównego inżyniera Południowo-Zachodniej Kolei. Daje mi list i każe pierwszym pociągiem jechać do Umania[6] na Podolu, gdzie miałem objąć posadę. Każe jednocześnie, abym złożył dokumenty tj. atestaty[7] i paszport, które mu wręczyłem. Zaczął oglądać atestaty, kiwał głową, że wszystko dobrze, a następnie wziął paszport i czyta. Naraz się odwraca i pyta "Wy, znaczy się Polak"? Ja naturalnie potwierdziłem, wtedy on powiada "wielka szkoda, że wy Polak, nie mogę i jestem zmuszony panu odmówić, gdyż mamy rozporządzenie Polaków, a szczególnie katolików nie przyjmować". Dalej mówił "gdyby pan mógł zostać prawosławnym to natychmiast dostaje pan posadę, ale inaczej nie mogę." Zachwiałem się, nogi się podemną ugięły i odrzekłem, że zdrajcą, a tym bardziej religii nie będę choćbym miał zginąć z głodu. W takim razie on powiada do widzenia. Ukłoniłem mu się i chwiejnym krokiem opuściłem biuro ze straszną męczarnią w sercu.
Na drugi dzień wyjechałem do Warszawy starać się o posadę na kolejach w naszym kochanym kraju, choćby najniższą. Udałem się wpierw do byłego naczelnika dystansu p. Mikulskiego lecz tam nic nie wskórałem. Powiedział, że Polakowi nadzwyczaj trudno jest dostać posadę, a przy tym nie ma wakatów. W tym czasie bawił w Warszawie Kostecki, poszedłem do niego, a on przyrzekł osobiście być u inżyniera Sokola zarządzającego kanalizacją warszawską i prosić o posadę jakąkolwiek, aby zimę przeżyć. Ale i tu usłyszałem, że nie ma wakatu. Złożyłem podania do zarządu Drogi Dombrowickiej[8], Drogi Nadwiślańskiej chodziłem, prosiłem osobiście inżynierów i naczelników, wszystko na próżno, wszędzie odmowne słowo. Jednym słowem poruszyłem wszystkie sprężyny jakie mogłem i gdzie mogłem, gdzie miałem choćby najmniejszą nadzieję zaczepić się na jakąkolwiek posadę w swoim kraju. A ten kraj odpychał mnie i odtrącał.
Przypomniałem sobie nareszcie jeszcze jedną i ostatnią znajomą osobę niejakiego inżyniera Kamińskiego, który ma firmę budujacą koleje, szosy, fortece oraz buduje nową rządową Kolej Nadnarwiańską[9], chociaż cała droga ledwie 80 wiorst. Otóż tam miałem największą nadzieję zahaczyć się przy budowie, a potem zostać przy jej eksploatacji. Idę więc do Kamińskiego, ale nie tak łatwo było się z nim widzieć, gdyż mając moc interesów wpadał do domu co kilka dni na parę minut. Musiałem chodzić do niego kilka dni, wyczekiwać w bramie po kilka-kilkanaście godzin. Wreszcie spotkałem się z nim, przypomniałem się mu i opowiedziawszy o swym krytycznym położeniu proszę o kawałek chleba tj. o pracę. Lecz, Wielki Boże i tu odmowa. Powiada, pan przyjechał w czasie, kiedy roboty na budującej się kolei na zimę ustały, przeto wszyscy urzędnicy zwolnieni, nie mogę nic panu dać.
Wyszedłem od niego, był wieczór był mroźny bo to już połowa listopada, a zatem nic i nic. Już nie rozpacz mną targała, lecz opadła mnie apatia i ociężałość, zniechęcenie i obojętność. Czułem się bezsilnym, aby zwalczyć ogrom niedoli w jakiej się znajdowałem lecz od czasu do czasu stawali mi w oczach moi ukochani z twarzami wynędzniałymi od głodu i biedy, wyciągali błagalnie ręce i prosili: Ojcze!, Mężu! my głodni, chleba, umieramy! ratuj!ratuj! Drgnąłem, jakby ze snu obudzony, nie czułem ni zimna przejmującego, ni głodu, który dokuczał bardzo, nie wiedziałem nawet gdzie się znajduję, gdyż bezwiednie i bezmyślnie posuwałem się ulicą. Nie wiem kiedy?, jak? znalazłem się na moście u zjazdu nad szarą, smutną, szemrzącą Wisełką. Ostre powietrze wiślane zbudziło mnie z apatii, ocknąłem się i narazie nie mogłem zdać sobie sprawy, gdzie się znajduję?
Opatrzność, czy ciemna moja gwiazda zaprowadziła mnie w to miejsce, gdzie nie odmówią przyjęcia w te zimne i szare fale. Stanąłem nad krawędzią mostu, nie rozpacz mną miotała kiedy stałem oparty o poręcz mostu i patrzyłem w ciemną otchłań szumiącej Wisły, lecz jakiś ironiczny i pogardliwy śmiech mnie ogarnął, z bolesnym grymasem uśmiechu szydziłem z losu mego, który mnie zwyciężył. Śmiech mnie ogarnął jakiś dziwny lecz i straszny zarazem, czułem że twarz moja była boleśnie i strasznie wykrzywiona. Orzeźwiło mnie i zacząłem myśleć rozsądnie o moim strasznym położeniu i mojej rodzinie rzuconej bardzo daleki w obcy kraj. Zostawiłem im tylko 25 rubli, co mogło starczyć na 2-3 tygodnie, lecz w tej chwili kiedy stoję w nocy nad Wisłą upłynęły od mego wyjazdu dwa tygodnie, a więc moi biedni mogą istnieć najdalej tydzień lub dwa, a potem! Potem śmierć, posady nie mam, zima, w kieszeni zostało zaledwie 8 rs. z których miałem żyć, opłacać kolej szukając zajęcia. Przy tym byłem 2000 wiorst od swoich i w perspektywie nie miałem już gdzie się udać i do kogo zwrócić się z prośbą o pracę.
O, jakże mnie nęciła nasza Wisełka, ona nie odmówi posady, nie odtrąci, przyjmie, ukoi i ukołysze cichym snem, snem wiecznym, gdzie nie są potrzebne pieniądze, nie trzeba prosić o pracę. Ukoj, uspokuj mnie, prędziutko, szybko, jedna minuta, jeden skok, przecież tak bliziutko do spokoju wiecznego. A więc Boże Wszechmocny! Ojcze Sierot! Przyjmij mnie i daj odpocząć, łódź moja na falach zdruzgotana już tonie. O przyjmij mnie skołatanego do odpoczynku, nie mam już sił walczyć, odtrącili mnie żyjący z tego padołu płaczu, a umarli nie odtrącą. Żegnam cię Słoneczko, zaledwieś wzeszło tak pięknie, tak błogo dla mnie i już zachodzisz, zachodzisz na wieki! Żegnam was gwiazdki na jasnym niebie, które tak pięknie gorejecie, lecz tylko moja, moja zaćmiła się i już gaśnie. Żegnam cię ziemio urocza, którą tak kochałem, w końcu najboleśniejsze pozostało pożegnanie mojej drogiej rodziny. Zosiu, Zosiu droga, pokorna towarzyszko niedoli, któraś wiernie wytrwała na stanowisku jako żona, jako Matka najtkliwsza, przebacz, daruj mi i żegnaj, zobaczymy się lecz na lepszym świecie. Nareszcie biedne i drogie moje dziatki, Wacio mój miły synu i rozkoszny, ukochany Stefciu, żegnajcie i proście Wszechmocnego, aby mi przebaczył, módlcie się za mną, za ojcem który was kochał całą duszą lecz musiał upaść pod ciężarem losu, którego nie mógł udźwignąć.
A więc dalej! Czego się namyślasz? Już miałem zrobić ruch stanowczy naraz w oczach moich utkwionych nadal w ciemnej, mokrej otchłani Wisły stanął obraz ukochanej mej rodziny. Zosia, Stefcio i Wacio ze smutnym i łzawym spojrzeniem wyciągają błagalnie ręce do mnie i słyszę głos: Mężu! Ojcze! Co się stanie z nami, opuszczasz nas, zostawiasz bezbronną kochającą cię żonę, opuszczasz nas ojcze bezsilne i słabe latorośle, które nie mając tarczy ojcowskiej opieki za najmniejszym powiewem wiatru ugną się i pękną w wiośnie swoich dni.
Mężu! Ojcze! Miej litość nad nami, ufaj i miej wiarę w Wszechmocnego, a przemieni jako sam się przemienił na górze Tabor[10], gdy Go ukamieniować i z góry zepchnąć chcieli, przeszedł wśród nich że Go nie widzieli i nic złego nie zrobili. Obraz się rozchwiał, zniknął, czułem tylko szum w uszach, słowa modlitwy na ustach zamarły lecz brzmienie słów moich ukochanych ciągle słyszę. A więc jestem dla nich potrzebny, a więc zniknięcie z powierzchni ziemi to byłby egoizm z mej strony. Tak, egoizm który wtrąciłby do grobu moją rodzinę i ja byłbym winien tych trzech ofiar. Zamiast świętego obowiązku bronienia ich przed nadchodzącą burzą do ostatniego tchu ja stchórzyłem i uciekłem samolubnie pozostawiając ich bezbronnych na pastwę cierpień, to niegodne miana Człowieka.
A więc Aleksandrze w imię Boże, w imię twej rodziny, podnieś się z pod ciężaru krzyża i dźwigaj go dalej dopóki nie zdejmie ten, kto go włożył. Usłuchałem głosu Bożego, otrząsnąłem się z odrętwienia i wstyd mi było mojej słabości.

PierwszaPoprzedniaNastępna


[1]-funt nowopolski=0,406 kg. Obowiązujące od 1849 roku miary i wagi rosyjskie: pud=40 funtom=16,38 kg. Aleksander ważył zatem przed wyjazdem ok. 104 kg.

[2]-czyli wg kalendarza prawosławnego

[3]Bielce, z pewnością Balti, rum. Bălţi, ros. Бельцы,Бэлць . Prawa miejskie od r.1818. Obecnie główne miasto na północy nad rzeką Raut, ludność ok.200 tys. Ważny węzeł kolejowo-drogowy, połączenia do Ocnita /płn/,Rezina /wsch./, Ungheni/płd.-wsch./ oraz do Chişinău tj. Kiszyniowa, stolicy kraju. W tekście zdjęcie obecnej stacji kolejowej, Balti-Miasto.

[4]-prawdopodobnie było to miasto Soroca na płn. Mołdawii, znane z twierdzy króla Stefana z 1489 r.(zdjęcie w tekście)

[5]-różnica wieku była faktycznie większa, Stefan był o 5 lat młodszy od Wacława

[6]- miasto Humań, obecnie środkowa Ukraina, leży u zbiegu rzek Umanki i Kamionki. Ponad 90 tys. mieszkańców. W początkach XVII wieku silna twierdza polskiego rodu Kalinowskich kilkakrotnie atakowana i zdobywana przez Kozaków. Pamiętna rzeź humańska-wymordowanie w czerwcu 1768 kilkunastu tysięcy Polaków i Żydów, którzy schronili się w Humaniu podczas powstania chłopów ukraińskich, tzw. koliszczyzny.

[7]-atestaty - świadectwa zatrudnienia lub wykształcenia

[8]-Kolej Iwanogrodzko-Dąbrowska, właściwie Droga Żelazna Iwanogrodzko-Dąbrowska, to historyczna linia kolejowa zbudowana w czasach Królestwa Polskiego, łącząca Dęblin (pod zaborem rosyjskim Iwangród) przez Radom, Kielce i Olkusz z Dąbrową Górniczą i poprzez odnogi z Sosnowcem oraz jego obecną dzielnicą Maczkami (ówcześnie granica).Linię, pomimo trudności przy jej budowie, oddano do użytku w roku 1885, a jej odnogi do Prus i Austrii w 1887.

[9]-Kolej Nadnarwiańska-była to linia Łapy-Ostrołęka-Małkinia ukończona w r. 1893

[10]-góra Tabor- jej widok był znany Jezusowi od najmłodszych lat, bowiem górę (wys. 588 m) dzieli od Nazaretu ok. 10 kilometrów. Ewangelie nie wymieniają góry z nazwy, jednak tradycja chrześcijańska związała ją z Przemienieniem Pańskim. Wyznawcy Chrystusa już w IV wieku wznieśli w tym miejscu sanktuarium poświęcone tajemnicy Przemienienia. Następnie wybudowano trzy bazyliki upamiętniające trzy namioty, które Piotr chciał postawić dla Jezusa, Mojżesza i Eliasza. W XIII w. sanktuarium zostało zburzone i dopiero w 1924 r. ojcowie franciszkanie wybudowali tam wspaniałą bazylikę. W Nowym Testamencie (por. Łk 9, 28-36, Mt 17,1-13) nie ma jednak mowy o ukamieniowaniu, a jedynie o przemienieniu.