STRONA 10 (str. 137-152 oryginału)


Aleksander osiada ostatecznie w Jaszczowie z Zosią, Waciem i małym Lucjanem. Tam to w październiku 1884 roku przychodzi na świat kolejny syn Stefan. W roku 1885 umiera na suchoty siostra Aleksandra Anastazja, a niedługo potem jego synek Lucjan. Następuje 5 letnia przerwa w prowadzeniu zapisków, pamiętnikarz chwyta za pióro w maju 1890 roku kiedy to traci po raz kolejny posadę, a przed oczami staje znowu widmo nędzy i poniewierki. Znajduje jednak pracę przy budowie kolei w dalekiej Mołdawii.
Na tej stronie także ważne informacje o pochodzeniu rodziny Niewiarowiczów i jej litewskich korzeniach.

Upłynęło kilka dni od czasu kiedym został w swoim żywiole, w swej zamiłowaną czynności, która nie była w użyciu prawie trzy lata. Przy tych czynnościach upłynęło mi do 19 kwietnia, w którym to czasie przyjeżdżałem do żony do Gołębia, będąc niepewnym czy zostanę zatwierdzony na dozorstwie. Pomimo starań Naczelnika Dystansu Główny Inżynier robił sprzeciwy, co do zatwierdzenia mego i skutkiem tego gryzła mnie straszna niepewność. A że nadchodziła Wielkanoc niepodobna było zostawić żonę z dziećmi samą w Gołębiu, gdyż sam musiałem być nieodłącznie w Świdniku zatem odwiozłem żonę dnia 19 kwietnia do Płudów do rodziców żony. Sam zaś powrotnym pociągiem wróciłem do Świdnika do swojej pracy. Upływały dni, które nie wiem jak określić bo ciągła niepewność była czy zostanę zatwierdzony. Jakież to było straszne w tej niepewności żyć dwa miesiące. Widząc zaś naczelnik, że tak długo się waha moje zatwierdzenie pojechał sam do Warszawy i prosił osobiście o pomoc Liszkego, także naczelnika dystansu, a kuzyna mojej żony, który miał wpływy w dyrekcji ogromne. Otóż ten ma prośbę naczelnika Mikulskiego osobiście udał się do Dyrektora z prośbą o moje zatwierdzenie, chociaż dał się nakłonić z wielkimi oporami, ale sprawę załatwił.
Dnia 5 maja wezwał mnie naczelnik dystansu, poczciwy Mikulski i zakomunikował, że jestem już zatwierdzony. Nie uwierzycie, jaka była moja radość, myślałem że cały świat przede mną się kłania, radość nie do opisania. Do takiego stopnia żem się w nocy budził i czytałem papier mego zatwierdzenia, planowałem przyszłość, życie dostatnie i możebność losu lepszego dla dziatek. Jednym słowem każda chwila, każda minuta mnie cieszyła, że nareszcie Bóg się ulitował i wysłuchał moje prośby i ziścił moje marzenia, moje sny, moje życzenia. Już to mieszkanko w którym mieliśmy mieszkać, a w którym jeszcze mieszkali Grabowscy, planowałem w jaki sposób wyremontować i przerobić. Składa się ono z 3 pokoi i jednej kuchni. Nareszcie dnia 20 maja Grabowscy się wyprowadzili i opróżnili mieszkanie. Miałem więc do wyremontowania mieszkanie, kupiłem 2 krówki, porobiłem zasiew, jarzyn posiałem, które ładnie powschodziły, także jęczmień, owies, gryka, ogród warzywny, ogród kwiatowy.
Już miałem jechać do Płudów do rodziców żony po swą rodzinę bo to i lipiec nadszedł, ale niestety Bóg litościwy chciał jeszcze lepiej nas uposażyć, gdyż dnia 4 lipca zawołał mnie naczelnik i proponuje mi przyjąć odcinek nr 37 Jaszczów[1] (dawniej Łysołaje) tj. między Trawnikami, a Minkowicami. Na tymże odcinku dozorca Wyszomirski staruszek umarł, a więc nie mogę się sprzeciwiać woli naczelnika. Według niego Łysolaje to daleko lepszy odcinek, więcej gruntu, śliczna ziemia itd. Naturalnie podziękowałem naczelnikowi i dnia 7 lipca w sobotę trzeciego dnia po pogrzebie dozorcy Wyszomirskiego odebrałem 37 odcinek (Łysołaje) Jaszczów i nie mogłem w tej chwili sprowadzić żony i dzieci, gdyż mieszkała jeszcze w domu Wyszomirska. Przy tym musiałem się zapoznać z odcinkiem, z ludźmi i stanem torów. [Stacja w Jaszczowie-fot.Rafał Jasiński]Zawiadamiam żonę o zmianie i o zwłoce co do przenosin już na nową siedzibę, chociaż pierwszej w Świdniku wcale nie widziała. I za tym listem w tydzień później pojechałem sam do Płudów odwiedzić żonę i dzieci. Jak się zdziwiłem stanem żony, znajduję ją zmęczoną, zmienioną najokropniej. Wyobraźcie sobie 2ch chłopaków, jednego z nich trzeba było ciągle trzymać na ręku tj. Lucia, Wacia zaś starszego ciągle pilnować i od rana do nocy musiała się męczyć, a nikt nie pomógł choć widzieli, że od zmęczenia prawie upada. A było komu pomóc bo były 2 siostry, matka, ale ci byli zajęci przyjmowaniem gości, albo gapieniem na kręcących się ciągle pod oknami pasażerów na tym przystanku pociągów osobowych. Matka sprzedawała bilety w pokoiku, a siostry żony musiały być wyfiokowane, wystrojone i wyglądać okienkiem na peron bo to była dalipan czysta austeryja[2], ciągle gwarno, wszyscy znajomi byli czasem zapraszani na herbatę do pokoju nim pociąg nadszedł nie było bowiem sali dla pasażerów. Musieli czekać na pociąg albo na dworze, albo w mieszkaniu rodziców. Rozmaitego pochodzenia ludzie pełno było w Płudach, tym bardziej latem, więc nie wypadało siostruniom bawić jakieś dzieci swojej siostry, które w biednych ubrankach, w podartych trzewiczkach chodziły. A ich matka wynędzniała, zmęczona, prawie jak trup wyglądająca, a przy tym w podartej spódniczce, w dziurawym i ubogim kaftaniku. Nie wypadało nawet przyznać się, że to siostra, gdyż nie mogła nawet porządnego ubrania mieć. Nasz nędza gołębska już dochodziła do kresu ostatecznego, koszule ostatnie spadały z pleców. Nic dziwnego, że tak nędznie wyglądała moja żona u swych rodziców. Wielu ludzi brało żonę za służącą lub mamkę. Nie było swobody w tym domu, od rana do nocy po wszystkich pokojach kręcą się letnicy, którzy tuż przy koszarce mieszkają lub pasażerowie, dość że zawsze jak w restauracji.
Ja zaś tymczasem urządzałem się z gospodarstwem na nowym miejscu i nareszcie około końca czerwca lub początku lipca 1882 r. sprowadziłem ukochaną rodzinę. Od tego czasu do 16 października 1884 roku tryb życia naszego był bez większych wrażeń, cieszyliśmy się zdrowiem, szczęściem i wszelakim powodzeniem z łaski Bożej. Oto zaś dnia wyżej wspomnianego zaszła zmiana w kółku naszym rodzinnym, gdyż pierwsze światło dzienne ujrzał nowonarodzony synek Stefcio za co Najwyższemu Stwórcy niech będą dzięki.
W grudniu 1884 roku wybrałem się do Wilna starać się o przesiedlenie, gdyż całe nasze potomstwo pochodziło z Guberni Wileńskiej, powiatu Oszmiany, gminy czyli włości Krewo, wieś zaś Miłejkowo[3], gdzie się urodzili moi dziadkowie i ojcowie. Chociaż mój ojciec bardzo krótkie lata młodzieńcze przepędził w rodzinnej wsi, bo od 20 roku swego życia wyjechał szukając obszerniejszej kariery. W roku zaś 1854 przyszedłem na świat, chociaż już nie pierwszy, ale ostatni. Pierwszy mój braciszek umarł w pierwszym roku swego życia, następnie po nim urodził się brat Grzegorz, który umarł mając 22 lata przy ostatnim egzaminie w Tambowie w Rosji, gdzie był na stypendium rządowym w Instytucie Gospodarstwa Leśnego. Dla ojca mego była to straszna strata, pozostało nas dzieci dwoje tj. ja i starsza siostra Anastazja. Mówię o tym czasie kiedy mój ojciec już po raz drugi był żonaty z wdową, która miała dwóch synów: Aleksandra i Władzimira z pierwszego małżeństwa, chociaż byli dzieci wspólne, ale w młodym wieku poumierali. Moja matka zostawiła nas bardzo małych, bo wkrótce po moim urodzeniu zakończyła życie. Skutkiem tego ojciec zmuszony był po raz drugi się ożenić, a ta choć była dla nas macochą, jednak miała nad nami prawdziwie macierzyńską opiekę, czułą i troskliwą przez co zawdzięczamy jej nasze wychowanie od malutkich. Najstarszy brat miał lat w onczas 8, siostra moja 5 lat, ja zaś miałem 3 lata, kiedy ojciec po raz drugi się żenił. Nasza macocha z poświęceniem przyjęła to trudne zadanie na siebie i dopełniła swego obowiązku święcie.
Rodzeństwo ojca było bardzo nieliczne, gdyż miał starszego brata tylko jednego Piotra, który był najbliższy sercu ojca jak również i dla nas, ożenił się on w dosyć późnym wieku mając najmniej 40 lat. Z tego zaś małżeństwa obecnie żyje jeden tylko syn, a mój brat stryjeczny Marek. Tylko niestety biedak skutkiem jakiejś choroby pozostał garbatym, obecnie ma lat 18-ście. Mój stryj, a jego ojciec już w bardzo podeszłym wieku, około 70 lat, ma swój własny domek w Wilnie na Łukiszkach pod 4-tym uczastkiem i żyje ze szczupłych dochodów z tegoż domku. Syn jego Marek, jako upośledzony przez naturę kalectwem wziął się do fachu rzemieślniczego.
Zatem wracam do pierwszej mej treści, pojechałem do Wilna, a raczej do Krewa starać się o przesiedlenie z Litwy do Królestwa Polskiego, co nadspodziewanie mi się powiodło. Nie upłynął rok, a już byłem przesiedlony w lutym 1885 roku do Guberni Lubelskiej tego samego powiatu i do gminy Jaszczów. Po drodze jadąc do Wilna wstąpiłem do najukochańszej siostry Anastazji. Mąż jej Antoni Siewruk w tym czasie i obecnie jest na kolei Libawo-Romenskiej na stacji Koszedary[4], jako dozorca drogowy. Cóż za szczęście i radość była nasza spotkać się po prawie 10 latach niewidzenia z ukochaną i najmilszą sercu osobą! Lecz po chwili jakże serce moje zakrwawiło boleścią, kiedym obaczył ją i jej rysy tak zmienione, tak cierpiące, że trudno było utulić mój żal. Biedaczka, bardzo była cierpiąca wskutek ciężkiej choroby suchot, która w ciągu 3 lat tak nie do poznania zmieniła jej piękne, miłe i anielskie oblicze, że serce pękało. Byłem wtedy u nich 4 dni, na odjezdnym pobłogosławiła mnie obrazkiem Matki Boskiej Karmiącej, rozstanie nasze było bolesne i niestety to pożegnanie było ostatnie i widzenie się nasze ostatnie, gdyż zaledwie po niecałych 7 miesiącach bo 11/24 czerwca 1884 roku o godzinie 5 rano oddała Bogu ducha i przeszła na lepszy świat zostawiwszy czterech synków, z których najstarszy miał na onczas 12 lat, najmłodszy dwa lata.
Śmierć siostry była ciosem okropnym, gdyż obecnie nie mam nikogo z bliższej familii mojej, ani brata, ani siostry. Antoni, mąż Anastazji w rok po śmierci siostry po raz drugi się ożenił, ale z woli Bożej na tym się nie skończyło. Co do bytu to z łaski Najwyższego Pana nic nam nie brakowało, ładnieśmy się zagospodarowali. Krówki, koniki i urodzaj zboża. Rana w sercu jeszcze się nie zagoiła po stracie najukochańszej siostry,ledwie niespełna rok, bo 24 maja/5 czerwca 1885 roku w piątek[5] o godzinie pierwszej minut 35 po południu po krótkich a okropnych cierpieniach połączył się z gronem aniołków mój ukochany synek Lucio przeżywszy zaledwie 3 lata i 6 miesięcy. Zakończył życie z powodu krup[6], zachorował z wtorku na środę, cierpiał strasznie w środę i czwartek, a w piątek już nie żył.

Dziś dnia 18/30 maja 1890 roku o godzinie 4-tej po południu spotkał mnie cios straszny. Odebrałem depeszę od naczelnika remontu Hantomera o uwolnieniu mnie z posady wskutek denuncjacji przez dróżnika za to, że użyłem jednego z moich robotników do swoich prac w gospodarstwie. Byłem dozorcą osiem okrągłych lat, zemsta podwładnych, jak również mściwość miejscowego stacyjnego żandarma zdruzgotała nasz cichy spokój domowy i stanowisko tak mozolnie dosłużone wieloletnią pracą i cierpieniami. Serce się rozdzierało kiedy ludzie korzystając z okazji zabierali za pół darmo konie, krowy, wozy i narzędzia rolnicze. Musiałem opuścić śliczny ogródek owocowy, ulepszone grunta i tak na każdym kroku widziałem moją pracę i mozoł, które musiałem opuścić darmo, nawet bez podziękowania i przekazać memu następcy. Rozpacz miotała mną straszna na samą myśl, że zostaję bez posady, a nie mając żadnego poparcia, ani protekcji zostałem bez nadziei. Na nieszczęście moje kilka miesięcy wcześniej dostał dymisję ojciec żony, który był także dozorcą drogowym na tej żelaznej drodze w Warszawie.
Miałem więc dość liczny dom, bo rodziców żony wziąłem do siebie dzielić się ostatnim kęsem chleba. Oprócz tego dwie siostry żony-panny, następnie żona i dwoje małych dzieci, które już potrzebowały nauk. Było zatem komu jeść, a ja jeden bez pomocy musiałem myśleć w jaki sposób rodzinę tak liczną wyżywić. Miotałem się w rozpaczy strasznej i wyprowadziłem się z kolei, gdzie 8 lat błogiego życia i wspomnień pozostawiłem. Wynająłem mieszkanie w Lublinie, mieście gubernialnym Królestwa Polskiego. Ulokowałem liczną rodzinę w mieście, a sam byłem bez posady, a w mieście wszystko jest nadzwyczaj drogie zaczynając od mieszkania, aż po zapałki. Chociaż po sprzedaży wszystkich ruchomości z posady zebrałem 600 rubli, lecz cóż to było mieszkać w mieście z tak liczną rodziną. Żeby to tylko była moja rodzina to bym wynajął szczuplejsze mieszkanie i skromniejsze wydatki, ale rodzice i rodzeństwo było przyzwyczajone do wygodnego życia. W rodzinie żony i dalszej familii nie było szczerości i otwartości lecz Etykieta, skrytość i samolubstwo.
Żona przymilała się do rodziców i sióstr nie patrząc na swą własną rodzinę, to jest dzieci i co będzie dalej, gdy fundusze się wyczerpią. Nie liczyła się z wydatkami, mieszkanie wynajęte za 150 rs rocznie, co się tyczy żywności, to na niczym nie zbywało. Wiem, że moja najdroższa żona o dużo zmniejszyłaby wydatki, gdyby była sama bo ona biedaczka byle czym się zadawala, nawet najnędzniejszym utrzymaniem. Bynajmniej nie żałowałem kawałka chleba rodzicom i rodzeństwu, w ich krytycznym położeniu podzieliłem się ostatnim kęsem chleba. Lecz mnie to bardzo bolało, że familia rodziców żony mogłaby przyjść z pomocą, jeśli nie mnie to chociaż podać rękę w niedoli Ojcu żony, ale gdzie tam! Tak się zamknęli, jakby byli sobie obce, tylko ubolewali, litowali się i na tym koniec, a tu groziła po prostu głodowa śmierć.
Szczególny żal mam do szwagra ojca żony, inżyniera, byłego naczelnika dystansu pod którym ja i mój teść służyliśmy jako dozorcy drogowi. Człowiek majętny, miał tylko jednego syna i w 1889 roku podał się do dymisji i kupił ziemski majątek w którym po długoletniej służbie chciał wypocząć. Otóż syn jego Julek Liszko, chociaż był agronomem po studiach nie chciał i nie lubił gospodarzyć przeto pozostał na posadzie w głównym magazynie Kolei Nadwiślańskiej. Sam stary Liszko nie chciał gospodarzyć przeto dał najpierw ogromną przemowę na ile on dobry i jak wielką czyni łaskę zabierając siostrę swej żony i szwagra tj. mego teścia, ażeby się zajmowali gospodarką. I rzeczywiście ulżyło moim barkom trochę, dwie osoby w mieście mniej do życia coś stanowiło. Ja w tym czasie rzucam się, miotam na wszystkie strony żeby się zahaczyć na posadę chociaż starszego robotnika, w końcu chciałem zostać po prostu etatowym robotnikiem i tego nie mogłem otrzymać. Rozpacz straszna mną miotała co będzie z dziećmi, z żoną i rodziną mojej żony, która była pod moją opieką. Straciłem nadzieję, ufność, serce się ściskało, gdy myślałem o smutnej przyszłości.
Nareszcie pojechałem jeszcze raz do Warszawy i wałęsając się po ulicach bez celu zmordowany, głodny, przybity i przygnębiony przypomniałem sobie, że mieszka tu rodzina inżyniera Kosteckiego [7]. Rodzinę jego znałem dawniej, kiedy onże był naczelnikiem dystansu na tej linii, gdzie ja byłem dozorcą. Otóż Kostecki na dwa lata przede mną także otrzymał dymisję, a jego liczna rodzina doświadczyła wielkiej biedy będąc na bruku. Bóg się ulitował nad nim i jego zacną rodziną i Kostecki dostał posadę inżyniera do Bessarabii[8] na badania nowej, mającej się budować linii z pensją 300 rs. na miesiąc. Poszedłem do pani Kosteckiej,opowiedziałem o rozpaczliwym moim położeniu, w którym i ona niedawno była. Ta zacna kobieta tak do serca przyjęła moje położenie iż rzekła: "jadę na dniach do Bessarabii na czas wakacji do męża i bądź pan pewny, że poproszę męża, aby panu jakąś posadę wyrobił".
Mało miałem nadziei będąc doświadczony w obiecankach, ale upływa 10 dni, odbieram telegram od p. Kosteckiego, że wysyła dla mnie bilety II klasy wolnej jazdy i mam natychmiast po ich otrzymaniu przyjechać do Bessarabii do niego na posadę z pensją 60 rs. na miesiąc. Radość moja była bez granic, złożyłem serdeczne dzięki Bogu i pomodliłem się za rodzinę moich dobroczyńców Kosteckich. Z otuchą w sercu i nadzieją w Bogu osadziwszy moją rodzinę w Lublinie zaopatrzyłem ją we wszystko co potrzeba do życia oraz w malutki fundusik i wybrałem się w daleka drogę do Bessarabii na posadę.
Po kilkudniowej podróży pociągiem i końmi dojechałem do bessarabskiej wioski Parkany[9], gdzie tymczasowo mieszkał Kostecki ze swoją rodziną. Tymczasowo, gdyż przy studiach nad drogą żelazną tylko mierzy się i mierzy oraz posuwa się stale dalej lub cofa się dla ulepszenia. Jednym słowem życie studyjne jest ciągle koczujące, najdłużej się mieszka na jednym miejscu przez miesiąc i dalej. W tym obcym kraju, obcy język tj. mołdawski[10], ledwie się dopytałem na migi, gdzie mieszka inżynier. Pokazali mi chatkę mołdawską, zastałem tam panią Kostecką z dziećmi. Jakże mile i serdecznie mnie przyjęła ta zacna dusza. Byłem zmęczony podróżą, pokryty kurzem. Nakarmili mnie, napoili, umyłem się i przebrałem, zupełnie się odświeżyłem, jak bym był w rodzinnym domu. Dziatwa otoczyła mnie wypytując się o podróży, każdy z dzieci mi coś wtykał, ten cukierek, dziewczynki ciastko. Tak się rozczuliłem, myślałem że jestem w domu wśród mojej rodziny.
Wieczorem przyjechał z roboty p. Kostecki, a na drugi dzień poszedłem i ja do roboty na studia. Mozolna to i ciężka praca bo od świtu do nocy ciągle trzeba biegać z pomiarami i tak upłynęły 3 miesiące. Trzymaliśmy się razem w gromadzie i posuwaliśmy się coraz dalej z obozem wybierając coraz to inną wieś na główną kwaterę. Było to lato i było nam gwarno i wesoło z liczną rodziną Kosteckich. Oprócz męża i żony była tam jedna córka dorosła panna, syn 15 lat, drugi synek 7 lat, córeczka 12 lat i kuzynka państwa Kosteckich dorosła panienka i jeszcze guwernantka, stara panna. Cała paczka przyjeżdżała do roboty na pole, biegali, dokazywali, następnie obiad pod gołym niebem. Dopiero wieczorem wracaliśmy ze śpiewami do wsi na kwaterę.
Niestety już w drugim tygodniu byłem znużony ciężką pracą od świtu do nocy, bieganiem po stromych górach i wysokich skałach. Oprócz strasznego znużenia fizycznego połączonego z niebezpieczeństwem utraty życia, nurtowała mnie tęsknota za ukochanymi pozostawionymi daleko od mego serca...

PierwszaPoprzedniaNastępna


[1]-Jaszczów-obecnie województwo: lubelskie powiat: łęczyński gmina: Milejów, ludność: 980
Łysołaje nadal istnieją sąsiadując z Jaszczowem. Stacja kolejowa powstała pomiędzy tymi miejscowościami, ale nieznacznie bliżej Jaszczowa. Zmiana nazwy dotyczyła zatem wyłącznie samej stacji kolejowej.

[2]-tu: gospoda, zajazd

[3]-obecnie Milejkowo oraz Krewo należą do Białorusi, obwód Grodno

[4]Koszedary - (lit. Kaišiadorys) - miasto litewskie zamieszkałe obecnie przez 37 000 osób. Leży pomiędzy największymi litewskimi rzekami Neumas i Neris, jak również pomiędzy dwoma największymi miastami Litwy, stolicą Wilnem oraz Kownem. Ważny węzeł kolejowy, linia do Libawy (Lipawa,łot. Liepaja, ros. Lijepaja, niem. Libau), port nad Bałtykiem, obecnie należy do Łotwy.

[5]-zgodnie z kalendarzem stuletnim był to czwartek.

[6]-krup, z ang. croup, choroba zakaźna występująca głównie u dzieci, zmiany w krtani przez błoniaste naloty powodujące duszenie się dziecka, odmiana dyfterytu.

[7]- Józef Kostecki (*16.11.1844 Łosice), syn Wojciecha i Anny Abramskiej. Ukończył gimnazjum w Siedlcach. W 1866 roku stąpił do Szkoły Głównej Warszawskiej. W 1870 roku, będąc studentem Uniwersytetu Warszawskiego, ożenił się z Marią vel Marianną Możdżeńską a Władysław Kostecki z Apolonią, jej siostrą rodzoną. Józef Kostecki w 1870 roku ukończył Uniwersytet w stopniu kandydata nauk matematycznych. Kształcił się następnie w Instytucie inżynierów w Petersburgu, gdzie uzyskał stopień inżyniera komunikacji. Pracował przy budowie Kolei Petersbursko-Witebskiej. Od 1877 roku był urzędnikiem Kolei Warszawsko-Tereszpolskiej i mieszkał w Siedlcach, następnie został naczelnikiem 5 dystansu Kolei Nadwiślańskiej i mieszkał we wsi Obłonie. Józef i Maria, małżonkowie Kosteccy, mieli dzieci: Apolonię Józefę (*08.02.1873 Warszawa);Władysława Józefa (*11.05.1875 Warszawa);Stefana Cezarego (*13.08.1885 r. Obłonie, par. Chełm).W 1888 roku dostał posadę inżyniera z pensją 300 rubli srebrem na miesiąc w Besarabii, przy robotach związanych z budową linii kolejowej. Około 1890 roku Kostecki miał dzieci: dorosłą córkę, pannę; syna 15 lat; córeczkę 12 lat; i drugiego syna 7 lat. W 1890/91 roku spędził zimę z rodziną w Warszawie. Na wiosnę miał już wyznaczone stanowisko zastępcy naczelnika XV odcinka do Bielc, powiatowego miasta w Besarabii. Wczesną wiosną 1891 roku zastępował naczelnika odcinka, który miał przyjechać dopiero w maju.

[8]-Besarabia, z rumuńskiego: Bassarabia, płn.-wsch. część Rumunii między Dniestrem, a Prutem o pow. 45 tys. km kw., obecnie część Mołdawii, a dokładnie Republiki Mołdowy. Od XIV w. należała do hospodarstwa Mołdawskiego, potem pod panowaniem Turcji. Od r. 1812 przeszła do Rosji, która rozbudowywała tam linie kolejowe w opisywanym czasie. Np. w r. 1876 na zaproszenie Wydziału Kolejowego Besarabii przybył sam inżynier Eiffel, twórca słynnej paryskiej wieży, aby odbudować zniszczony przez powódź graniczny most kolejowy w Ungheni na rzece Prut.

[9]-Parkany (Parcani)- wieś 10,5 km na zachód od Tyraspola na terenie samozwańczej Republiki Naddniestrzańskiej. Rosjanie sprowadzili tam osadników z Bułgarii w latach 1840-57 w ramach intensywnej kolonizacji tych terenów.

[10] raczej rumuński używany przez miejscową ludność lub też bułgarski stosowany przez osadników w tej miejscowości. Język mołdawski to dialekt języka rumuńskiego. Do 1989 roku, w odróżnieniu od języka rumuńskiego używanego w Rumunii, zapisywany był za pomocą cyrylicy. Obecnie - tak jak w Rumunii - w Mołdawii używany jest alfabet łaciński, jednak w Naddniestrzu nadal używa się cyrylicy.