STRONA SIÓDMA ( str.251-255 oryginału)na której opisano makabryczną egzekucję 13 hunchuzów w Girynie. Czytelnicy o słabszych nerwach powinni darować sobie lekturę tej strony ilustrowanej oryginalnym rysunkiem z tej właśnie opisywanej egzekucji.
Dziś 12 września 1897 roku tuż za miastem odbyła się egzekucja 13-tu hunchuzów, której byłem świadkiem naocznym. A więc zacznę od początku- w Girynie jest generał-gubernator zwany Dziun-dziun, który jest naczelnikiem kraju mandżurskiego. Stary to już chińczyk, wygląd ma apatyczny, wyraz bezmyślny. Otóż ma on przy sobie chińczyka w randze kapitana, który będąc we Władywostoku nauczył się rosyjskiego więc go trzyma przy sobie jako tłumacza. W czasie naszego pobytu w Girynie ów Dziu-dziun wyznaczył go do nas, aby nam ułatwiał co trzeba. Ten tłumacz nazywał się Kola- otóż ten Kola przyjeżdża dziś rano do nas i powiada, że o 2-giej będzie egzekucja 13-tu hunchuzów. Naturalnie zebrało się nas trzech i razem pojechaliśmy kilkaset kroków od ostatnich zabudowań, gdzie był plac z wykopanymi dołami i pagórkami i uderzyła nas nieprzyjemna woń trupów. Kola wyjaśnił nam, że w tych dołach są zakopani skazańcy, pokazywał nam kilka dołów ogromnych, w niektórych po 400 i więcej skazanych wrzucono. Dużo dołów jest słabo zasypanych, że sterczą ręce, nogi lub korpusy, które się rozkładają objadane przez psy. Wszędzie walają się poobcinane kosy, niedojedzone przez psy części ciał ludzkich, woń rozchodzi się okropna. Lecz chińczykom to nie przeszkadza, są obojętni na trupi odór i na walające się szczątki.
Ja czuję w całym mieście, na każdym kroku tą samą woń, bo w ciasnym mieście na stosunkowo niewielkim obszarze mieszka 200 000 ludności i nigdy od założenia miasta nieczystości nie wywozili. Wszystko to na ulicach gnije i rozkłada się. Zbawienny tylko bywa czasem deszcz, który część spłucze i zaniesie do rzeki, ale są ulice gdzie na arszyn[1] głębokości stoją w rzadkiej masie nieczystości i odchody ludzkie, gdyż chińczycy nie mają wychodków, bez ceremonii siadają na ulicach i paskudzą, nigdy to nie wysycha i nie jest w stanie spłynąć z deszczem. Zatem trupia woń już na nich nie robi wrażenia.
Pośrodku tych dołów i walających się szczątków jest równy plac, niby olbrzymia arena w cyrku. Pośrodku tego placu wbity pal o wysokości 1 sążnia[2] i na tym właśnie placu-arenie pada co rok pod mieczem do 2000 głów hunchuzów i innych przestępców. Kiedyśmy przyjechali na plac to jeszcze nikogo nie było, obejrzeliśmy pobojowisko, a następnie poszliśmy na plac, gdzie ścinają, a tam w jednym rzędzie 15 kałuż zastygłej krwi ludzkiej. Jak objaśnił Kola tydzień temu ścięto głowy 15 skazanym, tu też się walały warkoczyki poczochrane. A więc jeszcze nie zastygł ślad po zeszłej egzekucji, a dziś znowu egzekucja nad 13 nieszczęśnikami.
Naraz na przeciwległej ulicy spostrzegamy nadjeżdżający orszak ceremoniału egzekucji-na przodzie szła piechota tj. żołnierze z karabinami do 200. Za nimi nieśli na wysokich drzewcach wysokości do 4 sążni różnokolorowe chorągwie w liczbie do 100. Za chorągwiami jechało konno 10-ciu trębaczy-cienkie i długie trąby w które dęli niemiłosiernie, każdy na swoją nutę. Za trębaczami jechał generał, naczelnik egzekucji na koniu-miał na sobie płaszcz mocno pąsowy czyli czerwony i takiż kapiszon[3] na głowie. Za nim kilku oficerów, a za nimi konnica do 100 głów. Za konnicą na 4-ch dwukołowych, chińskich wozach wieźli skazanych zakutych w drewniane dyby, ręce do tyłu związane sznurami. Za wozami szła piechota, która zamykała pochód.
Chwile po tym przynieśli 13 ciężkich mieczy i ułożyli je przy centralnym palu. Piechota i konnica stanęli kołem wokół placu, a w środek wjechały wozy ze skazanymi. Ustawiono ich w dwa szeregi- 6 w jednym i 7 w drugim, wszyscy na kolanach, w jednej linii i w jednym kierunku. Stali biedacy posłusznie i pokornie, miny mieli zupełnie obojętne, ludzie młodzi od 21-35 lat. Klęczeli sami nie zdradzając żadnej obawy przed śmiercią, nawet coś rozmawiali miedzy sobą. Byli wynędzniali, każdy miał kosę przewiązaną białym gałgankiem (biały to i nich kolor żałoby), niektórzy się uśmiechali.
Generał przeczytał bardzo krótki wyrok, a następnie 2-ch zwyczajnych żołnierzy wzięli się do roboty ohydnej. Wszyscy klęczeli spokojnie, wtedy podchodził, kazał nachylić głowę, ten posłusznie nachyla, a wtedy kat podnosi w obu rękach miecz i jednym cięciem głowa odpada. Słychać tylko świst miecza i chrzęst rozdzielania głowy od tułowia. Zaraz krew wytryska z kilku arterii, jak z fontanny na sążeń. Kat po odcięciu głowy wydaje głośny okrzyk i odskakuje na bok, aby go nie obryzgała krew. Korpus sam pada jak snop bez żadnego ruchu, być może dlatego że ręce i nogi są związane. Obok straconego klęczy następny spokojnie czekając na swoją kolej i wszystko to widzi, a bryzgi krwi padają na niego.
I wreszcie spadła ostatnia głowa, wszystko trwało najwyżej 20 min, kat się zwijał bardzo prędko. Trębacze zatrąbili i cały orszak ruszył z powrotem, pozostały tylko trupy i najemni chińczycy dla uprzątnięcia. Naturalnie ja pozostałem, aby być świadkiem do samego końca tej krwawej procedury.[4] Moi koledzy odjechali także, nie mogli już dalej znosić tego okropnego widoku. Zatem kilkunastu chińczyków wzięło się do roboty.
[1] - arszyn= 0,7 m
[2] -sążeń to 3 arszyny, ok. 2,1 m.
[3] -kapiszon, tu: kaptur, zob. ilustracja.
[4] -Aleksander zachowuje się jak rasowy reporter-pozostaje do końca, aby dać wierny opis pracy grabarzy.