STRONA CZWARTA ( str.241-244 oryginału)
na której opisano nocny alarm i udaremniony napad hunchuzów na obóz z zamiarem zrabowania 320 kg srebrnych, meksykańskich dolarów. W chińskich koszarach nasz bohater może wreszcie na własne oczy zobaczyć pięciu groźnych, chińskich bandytów, których nocny atak niedawno przeżył.

Naraz o godz. 1-szej usłyszeliśmy wystrzał-sygnał, niemiłe to robi wrażenie, kiedy to trzeba się ze snu zrywać z tą myślą iż może to być rozprawa ze zbójami.hunchuz A kula nie wybiera-jak nie ja, to ktoś inny. Alarm nie był fałszywy-zebraliśmy się na środku obozu, przyciszone rozmowy, każdy myślał o sobie i swojej broni i liczył ile ma ładunków. Zebrali się też żołnierze, a wartownik z pikiety wyjaśnił, że idą hunchuzi. Z lewej strony na wzgórzu dość daleko pokazał się ogień. Za chwilkę ukazał się ogienek już bliżej i słychać było skamlanie psa i prychanie koni. Następnie już podeszli bliżej, byli na drugiej stronie polany, tak że słychać było przytłumione rozmowy hunchuzów i parskanie koni. To już nie było wątpliwości, że to banda i za chwilę nas napadną i zaczną strzelać. A myśmy nie wiedzieli w jakiej są sile, były przypadki, że zbierali się po 400, a nawet 1000 dusz. Nasz obóz to była dla nich dobra przynęta-wieźliśmy dużo drogich rzeczy oraz pieniądze w srebrze-ponad 20 pudów[1] meksykańskich dolarów, które kursują w Chinach na wydatki bieżące. Hunchuzi doskonale wiedzieli co my wieziemy, mają oni swój tajny wywiad, a kto wie, może wśród chińczyków-furmanów nie było paru hunchuzów, którzy o wszystkim wiedzieli i być może donosili swoim wspólnikom.
Jednym słowem chwila była krótka, ale nie powiem aby była wesoła. Mysli biegły szybko, każdemu stanął w oczach kraj rodzinny i pozostawione daleko ukochane osoby-matki, ojcowie, zony, dzieci. Może za chwilę padnie ugodzony kulą i juz nigdy nie zobaczy bliskich swemu sercu. Może tu z ręki zbója w dzikiej i dalekiej ziemi przyjdzie położyć głowę.
Nareszcie otrząsnąłem sie z niemiłego wrażenia, zrozumiałem że trzeba działać rozsądnie i energicznie, w takich chwilach nie można tracić głowy. Zmówiłem krótką modlitewkę (pod Twoją Obronę do Boga Rodzicielki), następnie nasz rosyjski oficer żywo zaczął działać. Najpierw nas cywilnych rozstawił dookoła obozu- fury stały jako barykady, a ognie wszystkie pogaszono. Żołnierzy wszystkich zgrupował przed obozem od strony bandytów, chińskim żołnierzom kazał wystąpić dalej o 100 kroków z drugiej strony obozu. Swoim żołnierzom też rozkazał przesunąć się o 100 kroków i dać ognia w stronę hunchuzów. W ciszy nocnej rozległ się huk odrazu kilkudziesięciu karabinów, a z tyłu padła druga salwa[2] chińskich wojaków. Musze przyznać, że to była chwila straszna i urocza-błyski ognia i huk karabinów w nocy, a po salwie nastąpiła cisza. Tylko po stronie hunchuzów dały się słyszeć ruchy przyśpieszone, rozmowy, nawoływanie, szczekanie psa i trzask gałęzi. Hałasy te coraz się od nas oddalały. Oficer ponownie rozkazał ognia salwą, zabłysły ognie, zabrzmiał huk, a potem cisza.
I już nie było słychać szumu hunchuzów, widocznie zamierzali napaść na nas, lecz zastali nas w pogotowiu, a ta bardzo szykowna salwa ich onieśmieliła i zarządzili odwrót.
Po chwili zrobiła się cisza, ale my wszyscy nie kładliśmy się już spać. Zeszło nam do brzasku na pogawędkach, zaczęli żartować, jeden z drugiego, lecz karabinów nie wypuszczaliśmy z rąk. A zatem pierwsza potyczka- dzięki Bogu- skończyła się na strzałach. Kiedy się rozwidniło poszliśmy na miejsce, gdzie stali bandyci-okazało się, że było ich ok. 30 konnych i 40 pieszych. Znaleźliśmy kilka zgubionych naboi i trochę śladów krwi, ale nie wiadomo czy od naszych kul, bowiem salwy poszły na oślep i raczej na postrach. Zjedliśmy śniadanie i o 6-tej rano ruszyliśmy trochę niedospani w dalszą drogę.
Hunchuzi Tego samego dnia o godz. 11-tej dojechaliśmy do chińskiego fortu. Zwyczajne chińskie fanzy, lepione ze słomy i gliny, a szumnie nazwane wojskowymi koszarami. [3]Mieli tam złapanych hunchuzów, naturalnie ja i inni poszliśmy zobaczyć hunchuzów i spojrzeć im w oczy. Weszliśmy do pomieszczenia koszar, gdzie rzędem siedziało 5 hunchuzów zakutych w drewniane kłody na nogach, od których szedł łańcuch do szyi. Oprócz tego byli związani z rękami do tyłu do słupka tak, że nie mogli się ruszać. Rysy twarzy wynędzniałe, pokaleczone, na wpół obnażone plecy poszarpane, zaskorupiałe rany i zaschnięta krew. Złapanych bandytów żołnierze niemiłosiernie biją, nad pojmanym hunchuzem każdy chińczyk ma prawo się znęcać, bić, bowiem nie uważają go za człowieka.
Podszedłem do jednego hunchuza i na migi pokazuję mu, że czeka do ścięcie głowy, a on odpowiedział mi kiwając głową, że jego dni są policzone i łeb mu oderżną. Następnie pokazuję mu swój rewolwer[4]-ogromnie się zdziwił i przyglądał się. W Chinach rewolwerów nie znają, uważają za cud, że można z niego 5 czy 6 razy wystrzelić. Z pojmanymi hunchuzami rozprawa bardzo u nich krótka-albo zabijają tam, gdzie ich złapią, albo też odprowadzają do najbliższego miasta, tam hutuntaj[5] każe ściąć głowy, a ciała rzucić psom na zjedzenie.

Następna

Poprzednia


[1] - jeden pud=40 funtów, ok. 16 kg
[2] -w oryginale załp-rosyjskie słowo oznaczające salwę. Autor pamiętnika nie znał odpowiednika polskiego.
[3] -w oryginale użyto rusycyzmu: sołdackie kazarmy
[4] -zał. zdjęcie przedstawia chińskich bandytów z Mandżurii sfotografowanych przez Josepha Rock'a ok. 20 lat po tej relacji. Jak widać nadal nie używali oni rewolwerów. Każdy ma prymitywny karabin i długi, prosty nóż typu kordelas. Jedynie łuki wyszły już wówczas z użytku.
[5] - gubernator prowincji, cywilno-wojskowy zarządca regionu, określenie rosyjskie; w jęz. chińskim: chen yi lub generał: jiang jun