Pamiętnik Aleksandra Niewiarowicza
Psy Konstantynopola



[stara widokówka ok. 1900 r.][fot. Zb. Penkalski]

Zdjęcie pierwsze przedstawia świątynię Hagia Sofia w czasach z okresu wizyty tam Aleksandra Niewiarowicza w roku 1897, natomiast zdjęcie drugie wykonałem 03 września 2005 roku w czasie mojej tam wizyty.

[Rozmiar: 28357 bajtów]

17 kwietnia o godzinie 8.00 zobaczyliśmy brzegi Bosforu, natomiast godzinę później byliśmy już w samej cieśninie. Kto raz płynął Bosforem nigdy nie zapomni jego przecudnych brzegów. Na Morzu Czarnym było chłodnawo, a tu lato kompletne. Brzegi wysokie, górzyste porośniętne gęsto cedrami i przepięknymi kępami bzu tureckiego.[1] Na brzegach bogate wille, minarety, architektura dziwna typu wschodniego. Masa fortów, twierdz, murów i wałów obronnych. Nasz parowiec zatrzymał się na chwilę, opuszczono szalupę do której wsiadł kapitan udając się do urzędu tureckiego, aby załatwić swobodne przepuszczenie naszego statku przez Bosfor. Do Konstantynopola było jeszcze z 18 wiorst- w końcu tam dopłynęliśmy, ale nasz okręt nie wszedł w Złoty Róg, który rozdziela miasto, a stanął z dala o jakieś 2-3 wiorsty od murów miasta naprzeciwko starożytnego kościoła greckiego St. Zofij, obecnie zamienionego na meczet.
Za chwilę naleciała Turków cała masa swoimi łodziami, a w każdej łódce jakieś towary. Cytryny, pomarańcze, pantofle, dywany itd. Z wrzaskiem i hałasem Turcy zachęcają do kupna na migi, ale pasażerowie jakoś nie bardzo nabywali od nich te towary, głównie drobiazgi i owoce. 10 sztuk pomarańczy czy cytryn kosztuje 8 kopiejek, czyli na turecką monetę 1 piastr. Butelka koniaku kosztuje 30 kopiejek.
Za małą chwilkę przypłynął do naszego okrętu malutki stateczek parowy na którym przybył nasz konsul i urzędnicy tureccy. Po załatwieniu formalności urzędowych z kapitanem wywiesili na naszym okręcie tabliczkę z ogłoszeniem, że pasażerowie I i II klasy mogą zwiedzić miasto, ale muszą być z powrotem na okręcie przed godziną 6.00 wieczorem, kiedy to wypływamy w dalszą podróż z Konstantynopola. Emigrantom opuszczanie statku było zabronione, przeto ten mały parowiec zawiózł nas na brzeg Złotego Rogu, który rozdziela miasto na dwie połowy. Tu na brzegu, gdzie obok główne ulice, ruch i gwar okropny i tu zupełnie inny świat, inni ludzie, obyczaje, ubrania itd.
Języka nie sposób zrozumieć, tłum zaczął nam się z ciekawością przyglądać, jak na zagranicznych, ale też wrogo jako na obywateli rosyjskich. My także podziwialiśmy ich-kiedy spojrzeć na powierzchnię głów tego tłumu, to wyglądają jak ogród czerwonych maków. Wszyscy Turcy, tak bogaci jak i biedni, cywilni i wojskowi w czerwonych fezach z czarnymi chwostami.
Tuż nad brzegiem tureckie kawiarnie i fajczarnie, ale bez drzwi i okien, w rodzaju werandy. W środku masa Turków z apatycznymi minami, z podwiniętymi pod siebie nogami, bogaci kupcy i biedni tragarze siedzą na dywanikach i wygiętymi cybuchami okręconymi naokoło karafki z wodą (nargila) palą coś w rodzaju tytoniu zapijając wyborną kawą.
Ja się zaprzyjaźniłem z niejakim Ostrowskim, kompan podróży i razem mamy pracować. Polak, lat 30, żyjemy jak bracia syjamscy i wszystko u nas wspólne. Otóż my we dwóch i reszta kolejarzy podzielili się na grupy po 5, 10 i więcej osób, wynajmujemy tłumacza i dorożkę. To są ogromne powozy po kilka koni, ale tu używają osły zamiast dorożek tak mężczyźni, jak i kobiety. Właściciel sadza pasażera na bardzo wygodne siodło, pyta gdzie jechać i sam się puszcza w cwał, a osioł pędzi za swym przewodnikiem, który cały czas coś krzyczy.
Otóż jedziemy oglądać miasto, zajeżdżamy do Sofijskiego meczetu. Kiedyś była to świątynia grecka za cesarza Konstantyna, a teraz zamieniona na meczet. Przewodnik trzy razy młotkiem puka w drzwi i wnet trzech mułłów wychodzi w dziwnych strojach z zawojami na głowie i rozpoczyna się hałaśliwy targ ile mamy zapłacić za wejście. Normalna opłata od cudzoziemców (giaurów) i chrześcijan wynosi 15 piastrów, czyli 85 kopiejek. Po długim targu mułłowie zgadzają się wziąć po 7 piastrów od osoby. Wcześniej musieliśmy rozmienić pieniądze na tureckie. Nareszcie wchodzimy do historycznej świątyni lecz nadal nikogo nie puszczają tylko Turków.[2] Wewnątrz są galerie naokoło świątyni skąd widać wspaniałe filary, gzymsy i parapety z pięknego, czarnego lub różowego marmuru, mozaiki i freski pozostały tak, jak za czasów cesarza Konstantyna. Tam, gdzie był kiedyś ołtarz urządzono Koran, a dla sułtana zrobiono rodzaj loży podobnej do naszej ambony nadzwyczaj bogato zdobionej. Po lewej stronie wysoko od posadzki zbudowany balkon przepysznie udekorowany tureckim smakiem, do 2 sążni nad posadzką dla żon sułtana. Kształtne wnętrze, u góry ogromna, oszklona kopuła, galerie aż na 3 piętra, żadnych obrazów, ani figur.
Na zewnątrz meczetu rozmieszczono na ścianach tarcze-na drewniane ramy naciągnięte płótno, a na nim wypisane złotymi literami imiona wszystkich tureckich sułtanów. Swoją drogą wszędzie brudno, masa gołębiego łajna bowiem ptaki te swobodnie sobie latają wewnątrz świątyni. W końcu wychodzimy, a tu nasz dorożkarz zgodzony za cenę 1 rubla w srebrze za godzinę zdjął dwa koła powozu i najspokojniej sobie reperuje i powiada, że nieprędko pojedzie. Lecz my nie chcemy czekać i nie płacąc jemu chcieliśmy pójść pieszo. Wówczas ten dorożkarz zastąpił nam drogę z kindżałem w ręku i każe płacić za godzinę lub czekać, aż zreperuje koła. Narobił przy tym on hałasu, zaczynają się zbiegać Turcy ze wszystkich stron, widzę że źle i zapłaciłem mu co żądał. Pamiętając o niedawnych rzeziach[3] czym prędzej poszliśmy z przewodnikiem pieszo.
Ruch na ulicach ogromny, nazw ulic nie ma, przewodnik poprowadził nas do dzielnicy Stambułu. Uliczki są tu tak wąskie, że w Odessie chodniki dużo szersze. Jednym słowem powozem rozminąć się nie sposób, wrażenie robią straszne nadzwyczajną wąskością, a domy wysokie bo 3 do 5 pięter. Szerokość ulicy do 3 sążni[4], a chodniki do 1,5 arszyna. Sklepy, restauracje, kawiarnie od chodników są bez ścian, rodzaj werandy, a także i pracownie jak krawiec, szewc i inni rzemieślnicy prawie na otwartej przestrzeni.
Rynsztoków tu nie znają, smród na ulicach okropny, śmieci i rozmaitych odpadów na bruku o grubości kilku cali. Psów jest wielka masa, na każdym kroku stoją, to po kilka wyciągnięte leżą na chodnikach i ulicy. Na każdym kroku, dziesiątkami aż przejść trudno, a ruszyć ich nogą czy laską nie wolno bowiem pełnia one cesarską służbę o czym powiem dalej. Przeto psów napotkanych trzeba albo obchodzić, albo przeskakiwać, a oni bestie są spokojne i ani myślą ustąpić z drogi. Wynędzniałe, chude, wstrętne, zwyczajne kundle.
Oświetlenia ulic jak to latarni, elektryczności, gazu lub nafty zupełnie tu nie znają. Skoro zmrok zapadnie latem lub zimą wszystko się zamyka i na ulicach pustka, ciemno i grobowa cisza. Biada temu, kto się spóźni-w takiej chwili psy już nie dziesiątkami, a setkami rzucają się na przechodnia. O ile dniem są łagodne to w nocy stają się złe, przeto psy Konstantynopola pełnią podwójną rządową, służbę i dlatego rząd się nimi opiekuje, aby ich nie bić i obchodzić się z nimi bardziej łagodnie niż z ludźmi. Ich funkcje są takie, że w dzień oczyszczają ulice z odpadków, które ze wszystkich domów, sklepów i restauracji wyrzucają na ulicę. Łajna końskie, zgniłe ryby, wszystko to nawet na pryncypialne ulice i chodniki wyrzucają, czego nigdy nie wywożą i rynsztokami nie spływa. Otóż psy część zjadają, bo ich nikt nie karmi, a reszta wala się na ulicach rozkładając się i zatruwając powietrze. W nocy zaś psy te pełnią obowiązki straży miejskiej i nie przepuszczą nikogo.
Kołowych dorożek tu bardzo mało, przeważnie jeżdżą panowie i panie tureccy na osłach z powodu zbyt wąskich ulic zapakowanych tłumami handlarzy. Tu widzisz na ośle całą jatkę-na grzbiecie umocowany stół, deska do rąbania mięsa, siekiera, kilka zarżniętych baranów i waga. Na tym ośle rąbie, waży i sprzedaje. Tak i galanteryjne towary sprzedaje się na osłach z krzykiem i hałasem, zachwalając swój towar. Ci zaś co nie mają osła, roznoszą na plecach w ogromnych koszach swój towar, przeważnie włoszczyzna rozmaitych gatunków, straszną moc tego tu zjadają. Nazw wielu gatunków nie mogłem nawet znać.
Znużeni jesteśmy, zachodzimy do restauracji i tu podali nam szaszłyk, oryginalną turecką potrawę i drugie danie, gdzie wchodziło moc zieleniny,kawałeczki baraniny, strączki bobu i chociaż to obrzydliwie wyglądało, lecz było niezłe. Podali też czerwone wino, które było bardzo dobre. Każde danie liczą oddzielnie, za chleb też, a butelka doskonałego wina kosztuje 20 kopiejek.
Okna wszystkich domów od ulicy są zakratowane ze względu na to, że Turcy są bardzo zazdrośni o swoje żony. Na ulicach największe wrażenie robi narodowość, budowa ciała, kolor skóry i oryginalne ubiory azjatyckie. Co krok spotykasz Murzyna lub Murzynkę w cudacznym stroju, to znowu Indianin czerwonoskóry z pióropuszem na głowie[5] i w króciutkiej, jaskrawej spódniczce. Tu znowu poważnie posuwa się plemię Saidów[6], szerokie twarze, nosy murzyńskie z kolczykami w nosie. Kobiet na ulicach mało, kobiety tureckie zawoalowane, suknie czarne, biodra i tyły okropnie wypakowane. Inne kobiety- Indianki, Sajdki i Murzynki dziwacznie ubrane, których stroje trudno opisać. Różne rasy-Bułgarzy, Grecy, Chińczycy, Murzyni i in.
Paliliśmy ich butelkowe fajki i piliśmy turecką kawę. O godzinie 4.00 nasz malutki parowiec zawiózł nas na okręt, podnieśliśmy kotwicę i ruszyliśmy dalej w drogę. Całą noc płynęliśmy Morzem Marmara, które od Konstantynopola się zaczyna i łączy się Bosforem z Morzem Czarnym

.

[Parowiec]

[Rozmiar: 28357 bajtów]


Ciąg dalszy opisu podróży

Powrót do strony 1 dziennika

Powrót do strony głównej

Wędrówki po Turcji


[1]- "Pocóź jechać do Turcji - Pachnie bez turecki półksiężyc blady wschodzi tak jak nad Bosforem" -pisała w swoim wierszu Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (tomik "Różowa Magia", Lwów 1924. Z tego samego tomiku pochodzi wiersz cyt. na poprzedniej stronie). Ten lilak pospolity pochodzi z płd.-wsch. Europy i Turcji właśnie, ale rozpowszechniał się szybko, także na terenach Polski. W tamtych czasach nazywano go bzem tureckim - od miejsca pochodzenia.

[2]- tak, jak obecnie w sąsiednim Błękitnym Meczecie (zbudowany w latach 1609-1616) część przeznaczona do modlitw jest oddzielona i turyści poruszają się w wyznaczonych sektorach, tak i w roku 1897 zwiedzający Hagia Sofia mogli oglądać wnętrze jedynie z otaczających świątynię galerii.

[3]-autor wspomnień ma prawdopodobnie na myśli niedawne rzezie Ormian dokonane w latach 1895-96 przez sułtana tureckiego Abd — ül— Hamida.

[4]-sążeń rosyjski miał 2,134 metra, autor miał raczej na myśli sążeń nowopolski ( wprowadzony w Królestwie Polskim w r. 1818, a w r. 1849 zastąpiony miarą rosyjską) liczący 1,728 m. Arszyn ros.= 71,12 cm, cal= 2,54 cm.

[5]- nie wiadomo, czy autora nie ponosi tu fantazja, lub raczej myli niektóre elementy ubioru czy rasy. Przypuszczam, że mowa jest w tym fragmencie o Hindusie, być może Sikhu. Konstantynopol był w tym czasie mozaiką różnych ludów azjatyckich i afrykańskich, obecnie jest niemal całkowicie etnicznie jednolity.

[6]- Arabowie z terenów obecnej Arabii Saudyjskiej, Omanu i Jemenu.


mail to: zbigkurzawa@wp.pl
Strony 185-190 oryginalnego rękopisu wspomnień Aleksandra Niewiarowicza.
Zamieszczono w sieci 09 września 2005 r. Updated on Feb.1, 2008
Opracowanie, oprawa graficzna i przypisy własne.
Copyright Zbigniew Penkalski- all rights reserved.
Komercyjne wykorzystanie zdjęć i materiałów za zgodą właściciela serwisu.
Akwarela parowca Edouarda Maneta z r. 1868
Archiwalne zdjęcia Konstantynopola z "The Old Istanbul Postcards"- copyrights for Sedat Tokay, publikacja za zgodą autora cyt. strony.