Lib. VI, epist. XX.-r. 79

Kiedy wuj mój oddalił się, ja spędziłem cały tydzień z moimi studiami (przecież z tego powodu zostałem w domu); potem wziąłem kąpiel, zjadłem kolację, później zaś trochę spałem. Już od dobrych paru dni dało się wyczuwać drżenie ziemi, lecz nie wzbudziło to specjalnych obaw, ponieważ w Kampanii przyzwyczajono się do tego; tej nocy natomiast było tak silne, że wszystko już nie tylko drżało, ale wprost się przewracało. Matka moja pośpieszyła do mej sypialni; w tym momencie ja też wstałem, aby mnie obudzić, gdybym przypadkiem jeszcze spał. Usiedliśmy przed domem na podwórku, które ciągnęło się wąskim pasem między morzem a domami. Nie wiem jak to nazwać: odwagą czy głupotą (przecież miałem osiemnaście lat): poprosiłem, aby przyniesiono mi tu książkę Titusa Liviusa, i jak gdybym nie miał żadnych zmartwień, czytam, a nawet robię wypisy, co zacząłem już wcześniej. Wtedy ten przyjaciel mego wuja, który niedawno przyjechał do niego z Hiszpanii, kiedy zobaczył, że siedzę tam z matką, a na dodatek czytam, zganił mą matkę za nieczułość, a mnie za lekkomyślność. A ja w dalszym ciągu obojętnie czytam książkę.

Już zbliżała się szósta-siódma godzina rano, a jasność była ciągle niepewna i naprawdę słaba. Budynki wokół nas na skutek ciągłych wstrząsów były do tego stopnia uszkodzone, że nawet na tej otwartej, lecz wąskiej przestrzeni mieliśmy prawo obawiać się ich zawalenia. Wtedy wreszcie uznaliśmy, że należy oddalić się od miasta. W nasze ślady poszedł przerażony tłum, bowiem w niebezpiecznych sytuacjach uważa się za rozsądne i bardziej słucha cudzych rad niż siebie samego: ogromny tłum tłoczył się i popychał nas po drodze. Kiedy wydostaliśmy się spośród domów, porozumieliśmy się. Tutaj naszym udziałem było wiele niezwykłych i przerażających przeżyć. Ponieważ wozy, które, które zatrzymaliśmy, mimo że stały na zupełnie płaskim terenie, toczyły się to w tę, to w tamtą stronę i nie chciały stać w jednym miejscu nawet wtedy, gdy ich koła podparto kamieniami. Później widzieliśmy, że morze cofa się, od trzęsienia ziemi jakby stacza się. Rzeczywiście brzeg morski rozszerzył się i wiele zwierząt morskich utkwiło w suchym już piasku morskim. Z drugiej strony okropną czarną chmurę rozrywały tu i tam błyskające ognie, kręte błyskawice, a kiedy pękła, trysnęły z niej długie języki ognia: były one również podobne do błyskawic, lecz większe.

Wtedy, wspomniany już hiszpański przyjaciel odezwał się do nas już bardziej zdecydowanie i dobitnie: "Jeśli twój krewny, jeśli twój wuj żyje, to z pewnością chce, abyście zachowali się cali i zdrowi, jeśli zginął, to chciał, abyście przeżyli. Dlaczego więc nie uciekacie stąd?" Odpowiedziano mu: jak długo nie wiemy, czy żyje, nie jesteśmy skłonni troszczyć się o naszą ucieczkę. Nie został ani chwili dłużej i w dzikim biegu uciekł z zagrożenia. Niedługo potem chmura opadła na ziemie, pokryła morze, okrążyła i ukryła wyspę Caprae i skryła przed naszymi oczami wystające skały przylądka Misenium. Wtedy matka moja prosi, nalega, rozkazuje: w jakikolwiek sposób, ale trzeba uciekać; jestem młody, więc mogę uciec, ona natomiast jest już starsza, pokaźnej tuszy i może łatwo umrzeć, nawet jeśli nie będzie powodu dla mojej śmierci. Odpowiedziałem jej, że bez niej nie chcę pozostać przy życiu, później ujmuję ją za rękę i w ten sposób zmuszam, aby przyśpieszyła kroku. Z trudem mnie usłuchała i robi sobie wyrzuty, że mnie wstrzymuje. Wtedy zaczął spadać deszcz popiołów, na razie tylko rzadki. Obejrzeliśmy się: za nami rozciągała się gęsta ciemność, pokryła ziemię, przewala się na kształt pędzącej lawiny. "Zejdźmy na bok - powiedziałem, póki widzimy, aby jeśli się przewrócimy na drodze, płynący za nami tłum nie rozdeptał nas w ciemności". Zanim się obejrzeliśmy ogarnęła nas ciemność, nie taka, jak pozbawiona blasku księżyca lub pochmurna noc, lecz taka, jak w zamkniętym pomieszczeniu, kiedy zgaszą lampę. Wtedy rozległ się lament kobiet, płacz dzieci, okrzyki mężczyzn: jedni nawoływali swych rodziców, drudzy dzieci, inni zaś małżonków, lub powoli rozpoznawali ich głosy; niektórzy opłakiwali swoje nieszczęście, drudzy swych najbliższych; byli i tacy, którzy ze strachu przed śmiercią błagali o śmierć, wielu wyciągało ramiona do bogów niebieskich, inni wykrzykiwali, że nie ma już bogów i spadła na świat ostatnia, wiecznie trwająca noc. Nie brak było i takich, którzy zmyślonymi i fałszywymi pogłoskami jeszcze zwiększali rzeczywiste niebezpieczeństwo. Niektórzy dodatkowo rozgłaszali, że w Misenium zawalił się ten budynek, inny zaś spłonął - wszystko to były fałszywe pogłoski, lecz uwierzono w nie. Nieco się rozjaśniło, lecz my nie myśleliśmy, że to świt, lecz, że tylko zbliża się do nas ogień. Ogień natomiast zatrzymał się w sporej odległości, lecz znów spadła na nas ciemność, znów spadł gęsty deszcz popiołu, coraz gęstszy. Wielokrotnie też stawaliśmy, aby strząsać go z siebie; inaczej jego ciężar przykryłby nas lub wręcz nas zmiażdżył. Mogę się pochwalić, że w tym wielkim niebezpieczeństwie nie padło ani jedno westchnienie, ani słowo świadczące o tchórzostwie, najwyżej to było nędzne w mym losie śmiertelnika, ale jednak pocieszające, że zginę ze wszystkimi i wszyscy zginą ze mną.

Wreszcie ciemność rozproszyła się na kształt dymu czy mgły, wkrótce zrobiło się naprawdę jasno, nawet słońce zaświeciło, wprawdzie żółtawym światłem, jak to bywa zwykle w czasie zaćmienia słońca. Jeszcze ciągle mieni się w nam w oczach, lecz zaskoczeni widzimy już, że wszystko pokryte jest warstwą popiołu jak śniegiem. Wróciliśmy do Misenium, doprowadziliśmy do porządku nasze ciała, później miotani między nadzieją a strachem spędziliśmy noc pełną niepokoju i wątpliwości. Strach był silniejszy; ponieważ trwało uporczywe trzęsienie ziemi, wielu zaś wpółobłąkanych przerażającymi wróżbami szydziło ze swych i cudzych nieszczęść. Nawet wtedy jeszcze nie myśleliśmy o odejściu - mimo że doświadczyliśmy już niebezpieczeństwa i byliśmy przygotowali na dalsze na dalsze - póki nie otrzymaliśmy wiadomości o moim wuju
[...].

(LIST PLINIUSZA MŁODSZEGO DO TACYTA)

[Przebieg katastrofy w 79 roku

Rzymianie zamieszkujący ruchliwe porty Pompeje i Herculanum sądzili, że pobliska góra o nazwie Wezuwiusz jest wulkanem wygasłym. I rzeczywiście nie wybuchał on od tysięcy lat, a w roku 79 rolnicy na jego zboczach uprawiali oliwki i winogrona.
Ale zmiana tej sytuacji była już bliska. 24 sierpnia po południu nastąpił wybuch, który wyrzucił słup żużlu na wysokość 20 kilometrów. Pliniusz młodszy, który obserwował to ze swojej willi po drugiej stronie zatoki, ujrzał chmurę o niezwykłych rozmiarach i kształcie przypominającym drzewo magnolii . Jego stryj, Pliniusz starszy, który dowodził rzymską flotą, wysłał kilka galer, by ratować swych przyjaciół mieszkających w Stabii, niedaleko Pompei. Miedzy statek posuwał się w kierunki dudniącego wulkanu, popioły już opadały, a w miarę zbliżania się były one coraz gęstsze i gorętsze; wraz z nimi leciały kawałki żużla i sczerniałe kamienie, wypalone i skruszone przez ogień. Z nieba spadał deszcz żużlu, którego warstwa narastała z prędkością 15 centymetrów na godzinę, tak że późnym popołudniem dachy domów stojących blisko wulkanu zaczęły się załamywać pod tym ciężarem.
Do tego czasu duża część dwudziestotysięcznej ludności Pompei, a także tysiące mieszkańców Herculanum i innych pobliskich miejscowości zdążyły uciec z tych terenów. Jednak około 6 tysięcy osób albo odmówiło opuszczenia swych domów, albo nie mogło tego uczynić
Pliniusz starszy był zmuszony wylądować o kilka kilometrów od Stabii i resztę drogi odbyć lądem. Po zapadnięciu zmroku widział na wierzchołku góry blask wielkich języków ognia i tańczące płomienie Aby uspokoić swych towarzyszy, zapewniał ich, że to tylko ogniska pozostawione przez wieśniaków, którzy w panice uciekali ze toków Wezuwiusza. Jednak w dalszej części nocy wulkan powodował straszliwe drżenie. Odpocząwszy nieco w willi przyjaciela przed wyruszeniem w drogę powrotną do statku, Pliniusz zauważył, że targane teraz gwałtownymi wstrząsami budynki zdawały się kołysać na wszystkie strony, jak gdyby odrywały się od swych fundamentów. Następnie około północy ze stoków Wezuwiusza zeszła lawina gorących gazów, skalnych odłamków i żużlu.

Pliusz starszy

Pliniusz młodszy napisał dwa listy do Tacyta. W pierwszym opisuje losy swego wuja, który prawdopodobnie się udusił, z powodu wysokiego stężenia pyłów w powietrzu. W drugim liście opisuje bardziej szczegółowo katastrofę z 79 roku.





Następnego poranka, 25 sierpnia, światło dzienne nie rozproszyło ciemności. Zamiast tego mrok stał się głębszy i gęstszy niż zazwyczaj w nocy - jak powiada Pliniusz. Powietrze było tak nasycone popiołem oparami siarki, że Pliniusz starszy nie dotarł do swych statków, lecz umarł na skutek uduszenia.
Tymczasem zaś - według relacji Pliniusza młodszego - z wybuchów rozedrganych widlastych płomieni wydzieliła się przerażająca czarna chmura, która następnie pękła by odsłonić wielkie języki ognia podobne do monstrualnie spotęgowanych błyskawic. Pogrążonych w ciemnościach ludzi ogarniała panika. Słychać było krzyk kobiet, płacz niemowląt i nawoływania mężczyzn... Nie którzy przerażeni modlili się o śmierć. Wielu oczekiwało boskiej pomocy, choć jeszcze liczniejsi byli przekonani, że bogowie ich opuścili i że piekielne ciemności na zawsze spowiły wszech świat.
25 sierpnia o godzinie 8.30 rano Pompeje i Herculanum rzeczywiście ogarnęły ciemności, które miały trwać wiele stuleci. Miasta te zostały całkowicie przykryte warstwą popiołu dochodząc do 6 metrów grubości. I kiedy wreszcie rankiem 26 sierpnia ciemności wreszcie się rozproszyły, Pliniusz Młodszy napisał: "Z przerażeniem patrzyliśmy na całkowicie odmieniony świat, głęboko pogrzebany pod popiołami niby pod śnieżną lawiną" Sam czubek Wezuwiusza był zupełnie ścięty, szesnaście tysięcy ludzi mieszkających u stóp Wezuwiusza straciło życie.]

zob. moją stronę POMPEJE