W
XVII w. do Ameryki przybył pewien Walijczyk. Nie znał tajemniczej sztuki
pisania, pamiętać jednak należy, że w tamtych czasach była to rzadkość,
zwłaszcza wśród Walijczyków. W 1702 r. w Filadelfii urodził mu się syn.
Zamiast jednak mieszkać, jak jego ojciec, w Filadelfii, postanowił udać się
na Południe. Zamieszkał w Georgii, gdzie poślubił pewną wdowę. Jak to w małżeństwie
często bywa, wkrótce urodziło im się dziecko. Był to jedynak - Samuel
Emory Davis. Walczył w trakcie wojny o niepodległość na czele oddziału
kawalerii z Georgii. Brał udział w oblężeniu Savannah - być może znał
Pułaskiego. Po wojnie Samuel ożenił się i przeniósł wraz z żoną tym
razem na północ - do środkowego Kentucky. Zbudował tam chatę i zajął się
uprawą 600-akrowego pola. Pewne ślady wskazują jednak na fakt, że uprawa
pola nie zajmowała mu całego czasu. Spłodził bowiem dziesiątkę dzieci,
nazywając ich imionami biblijnymi - Józef, Samuel, Beniamin, Izaak itd..
Dziesiąty potomek został jednak nazwany inaczej. Urodził się w dn. 3 czerwca
1808 r. Dziecku dano imię na cześć obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych
- Tomasza Jeffersona. Drugie imię nadał ojciec, chcąc nim wyrazić jak
wielu synów pragnie mieć jeszcze (co się spełniło). I tak Jefferson Finis
Davis urodził się w hrabstwie Chrystian w Kentucky, w miejscu i czasie odległym
zaledwie o rok i 100 mil od miejsca, gdzie urodził się jego wielki przeciwnik
w przyszłości - Abraham Lincoln.
Wkrótce
rodzina Davisów przeniosła się. Tym razem po raz kolejny na południe - tym
razem do Bayou Teche do Luizjany. Jak się później okazało, była to decyzja
nietrafna. Klimat Luizjany był wyjątkowo niesprzyjający, stąd wkrótce głowa
rodziny podjęła decyzję o przeprowadzce na północny zachód - na
terytorium Missisipi, do hrabstwa Wilkinson, położonego na południowy wschód
od Natchez.
Wojna
1812 r. oderwała na chwilę trójkę braci Jeffersona od rodziny. Walczyli
dzielnie, dwóch pod sławnym Henrym Jacksonem, biorąc nawet udział w bitwie
pod Nowym Orleanem w 1815 r. Tymczasem na terytorium Missisipi ziemia doskonale
nadawała się pod uprawę bawełny. Samuel Davis miał niewolników, jednak nie
był plantatorem. Na farmie pracował w polu razem ze swymi niewolnikami. Był
baptystą i demokratą, podczas gdy wszyscy sąsiedzi byli federalistami i członkami
kościoła episkopalnego. Powoli wyzbywał się niewolników, obdarzając nimi
synów, gdy usamodzielniali się i żenili.
Mały
Jefferson w wieku sześciu lat poszedł pierwszy raz do szkoły. Przez następne
piętnaście lat uczył się w różnych szkołach, począwszy od prostej
wiejskiej szkółki, poprzez różne instytucje edukacyjne - jak dominikańskie
kolegium św. Tomasza z Akwenu w Kentucky, gdzie postanowił przejść na
katolicyzm. Ksiądz zaproponował jednak, by wstrzymał się z tą decyzją, dopóki
nie ukończy nauki. Do dziś nie wiadomo, czy zapomniał, czy się rozmyślił.
Szkoła
nie była umiłowanym zajęciem małego Jeffa. Któregoś dnia zbuntował się i
stwierdził, że do szkoły nie pójdzie. Ojciec, jak przystało na roztropną głowę
rodziny, uszanował decyzję syna. Wysłał go zatem na pole do pracy, wraz z
czarnymi niewolnikami. Ta mądra decyzja spowodowała, że już dwa dni później
przyszły prezydent pobierał z powrotem naukę w szkole. Jak sam przyznał
praca i upał przekonały go, że nauka jest mniejszym złem.
Mając
czternaście lat udał się na Transylvania University do Kentucky. Była to wówczas
jedna z najlepszych uczelni na zachodzie. Zgłębiał tam tajniki łaciny i
greki, trygonometrii i historii, chemii i fizyki. W trakcie tej nauki zmarł
jego ojciec. Zanim jednak zszedł z tego świata zapewnił synowi miejsce w
Akademii Wojskowej w West Point. Pod zapewnieniem tym podpisał się sam John C.
Calhoun, ówczesny sekretarz wojny i gorący orędownik praw stanów i autor
pierwszych planów secesji Karoliny Południowej w latach 30. XIX w.
Po
śmierci ojca opiekę nad Jeffem roztoczył starszy brat, Józef. Józef był już
plantatorem, z plantatorskimi planami i plantatorskim sposobem życia. I gdy
Jefferson obwieścił, że pragnie udać się na Uniwersytet Wirginii,
zaproponował mu układ - najpierw spróbuje West Point, jak porządni młodsi
synowie porządnych południowych rodzin. Jeśli przed końcem roku zdecyduje,
że wybiera jednak uniwersytet - wówczas opuści Akademię. Jednak Jefferson
Davis pozostał w West Point. Dał się tam poznać od strony hulaszczej - był
wiernym bywalcem tawerny Benny'ego Havena. Z tym przybytkiem związane też było
jego pierwsze wystąpienie prawnicze. Oskarżony przed sądem wojennym o picie
napojów spirytusowych poza Akademią, oparł swą obronę na dwóch przesłankach
- że chodzenie do Benny'ego nie było oficjalnie zakazane przez regulaminy
Akademii i że napoje słodowe (w tym whisky) nie są "spirytusowe" przede
wszystkim. Jakkolwiek by to dzisiaj nie brzmiało - 180 lat temu to
rozumowanie wystarczyło, by uniknąć wydalenia z Akademii.
W
Akademii poznał kilka osób, z którymi później zetknął się ponownie w
sytuacjach, jakich nie przypuszczałby w najczarniejszych snach. Jego kolegą z
pokoju był Leonidas Polk, późniejszy biskup Luizjany i generał armii Południa,
pierwszą walkę na pięści o dziewczynę stoczył z Josephem E. Johnstonem, późniejszym
współzwycięzcą spod Manassas i dowódcą armii Północnej Wirginii.
Ukończył
edukację w Akademii w 1828 r. Jego najlepsze przedmioty to retoryka, filozofia
moralna i prawo konstytucyjne. Jednak sukcesy w tych dziedzinach nie potrafiły
wyrównać wszystkich braków. Skończył na 23 miejscu wśród 34 kadetów.
Otrzymał stopień podporucznika i rozpoczął służbę w armii Stanów
Zjednoczonych. Przez siedem lat służył na terenie tak wówczas egzotycznych
terytoriów, jak Wisconsin, Missouri, Illinois i Iowa, gdzie walczył z
Indianami. Szybko okazał się bardzo zdolnym młodym oficerem, sprawnym
organizatorem życia obozowego i umiejętnym taktykiem. Gdy pewnego dnia ich
kanoe było ścigane przez łódkę wrogich Indian, potrafił umiejętnie
wykorzystać swą wiedzę i zaimprowizował żagiel, dość skutecznie zwiększając
prędkość, co uratowało i jego i podkomendnych. Nie obyło się jednak i bez
smutnych przygód - prowadząc surowe życie w obozie wojskowym zapadł zimą
na ciężkie zapalenie płuc. Wyleczył się z niego, ale pozostawiło ono ślady
na jego zdrowiu do końca życia.
Po
czterech latach służby awansował na porucznika w 1832 r. W tym pamiętnym
roku został schwytany Czarny Jastrząb (w wojnie z którym brał udział
Abraham Lincoln), a Jefferson Davis został wyznaczony przez pułkownika
Zachary'ego Taylora do eskortowania pojmanego wodza do więzienia w Jefferson
Barracks. Ta zaszczytna misja była symbolem uznania dla młodego oficera. Młody
Davis miał jednak ważniejsze rzeczy w głowie. Poznał córkę pułkownika,
szesnastoletnią Knox Taylor. Jak to w życiu żołnierskim bywa - zakochał
się szybko. I o ile jego miłość znalazła akceptację i wzajemność u młodej
Knox, o tyle Zachary Taylor (przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych) nie
chciał dla swej córki męża żołnierza. A już na pewno nie Jeffersona
Davisa. Cóż mógł młody porucznik począć? Pozostawało mu tylko jedno -
wyzwać Taylora na pojedynek. Na szczęście szybko przyjaciele wyperswadowali
mu, że strzelać się z przyszłym teściem jest niepolitycznie. Nie mogąc służyć
w jednostce teścia, ani go zmusić siłą do oddania córki, Davis wystąpił z
wojska. Po czym udał się do Louisville i poślubił dziewczynę. Ślub odbył
się w mieszkaniu ciotki dziewczyny, a jedyną osoba, która nie płakała był
sam pan młody.
Młodym
nie było spieszno do spotkania z ojcem panny młodej, więc czym prędzej udali
się do Missisipi. Tam, w Davis Bend, starszy brat Jeffersona, Józef Davis,
prowadził plantację zwaną "Huragan". Jako dobry starszy brat dał im w
prezencie ślubnym 800 akrów ziemi i 14 niewolników. Jefferson zasadził bawełnę,
ale zanim mógł rozpocząć zbiory, oboje z żoną zachorowali. Zostali
umieszczeni w osobnych pokojach i byli zbyt słabi, by kontaktować się ze sobą
wzajemnie. Davisowi udało się jednak dotrzeć do drzwi żony akurat w chwili,
gdy umierała. Byli małżeństwem niespełna trzy miesiące. Teraz dopiero łzy,
których Davis nie uronił na ślubie, popłynęły. Jefferson nie wziął udziału
w pogrzebie żony, był zbyt słaby. Zresztą lekarz przewidywał, że wkrótce
odbędzie się i jego pogrzeb.
Przyszły
prezydent Konfederacji wyzdrowiał jednak, chociaż do końca życia wyglądał
jak człowiek, który dopiero podźwignął się z łoża boleści. Po
ozdrowieniu udał się na Kubę, by uleczyć serce. Wracając do Stanów
Zjednoczonych udał się do Nowego Jorku i Waszyngtonu, a następnie wrócił do
Missisipi, na swą plantację. Tam rozpoczął poważną edukację. Czytał
Konstytucję, Johna Locke'a, Adama Smith'a, Tomasza Jeffersona i Szekspira.
Prowadził plantację, którą nazwał "Brierfield". Wprowadził na niej
kilka - i jak na głębokie Południe - doniosłych innowacji gospodarczych.
Nadzorcą plantacji był czarnoskóry James Pemberton. Davis nigdy nie mówił o
nim inaczej, jak James - uważał, że dawanie przezwisk jest obraźliwe. Nie
karał swoich niewolników samodzielnie - ukaranie było możliwe dopiero po
przeprowadzeniu formalnego procesu, przed ławą przysięgłych. Zarówno sędziami,
jak i innymi uczestnikami procesu byli tylko i wyłącznie niewolnicy. Rola
Davisa - którą zastrzegł sobie na samym początku - ograniczała się
jedynie do łagodzenia zbyt surowych wyroków. W zamian za to niewolnicy odpłacali
mu się uczciwością, lojalnością i efektywną pracą.
W
tym mniej więcej czasie Davis uświadomił sobie następującą rzecz. Gdy
mieszkaniec jakiegoś stanu mówił o swym stanie, używał słów
"ojczyzna", "kraj". On natomiast nie miał tak jednolitego miejsca, z którym
mógłby się identyfikować. Wyrastał w różnych szkołach, w tym w West
Point. Mieszkał w Kentucky i Missisipi. Dla niego ojczyzną było całe Południe.
Będąc jednocześnie demokratą, a zatem zwolennikiem niskich ceł, szybko zwrócił
uwagę na narastającą w kraju agitację za cłami zaporowymi i zniesieniem
niewolnictwa. Stał się aktywnym zwolennikiem i głosicielem poglądów
gospodarczo-społecznych, nazwanych przez Johna Calhouna "solidnym Południem".
W 1843 r. próbował swych sił w wyborach do stanowej legislatury, jednak -
czemu trudno się dziwić -przegrał z Wigiem w wigowskim okręgu.
Tymczasem
ważniejsze chwilowo okazały się bardziej osobiste aspekty życia. W grudniu
1843 r. Józef Davis zaprosił do Huraganu córkę swych przyjaciół, wnuczkę
ośmiokrotnego gubernatora New Jersey. Varina Howell miała 17 lat, gdy przybyła
do Huraganu na święta Bożego Narodzenia. Zamieszkała jednak na plantacji
swej siostry, w odległości 14 mil. Tam po raz pierwszy spotkała Jeffersona
- przyjechał na koniu w pełnym galopie, przekazał Varinie z galanterią
wiadomość, po czym niezwłocznie odjechał na zebranie polityczne do
Vicksburga. Wkrótce poznali się bliżej - Varina okazała się inteligentną
i uroczą dziewczyną. Miała tylko jedną wadę - była zagorzałą
federalistką. Na spotkania z Jeffersonem zawsze przychodziła w broszce, w której
miała kameę z wygrawerowanym symbolem Wigów. Pewnego dnia pojawiła się bez
broszki i Davis wiedział, że zdobył jej serce ostatecznie. W styczniu 1844 r.
zaręczył się, a po trzynastu miesiącach - w lutym 1845 r. - wzięli ślub.
Davis miał wówczas trzydzieści sześć lat, a jego żona zaledwie połowę
tego wieku. W podróż poślubną udali się do Nowego Orleanu.
W
roku swego ślubu został wybrany, wspólnymi siłami Wigów i demokratów, do
Kongresu Stanów Zjednoczonych. Jego pierwszym zgłoszonym projektem było
prawo, nakazujące wojskom federalnym opuszczenie fortów, leżących na
terenach poszczególnych stanów i zastąpienie załóg tych fortów przez
rekrutów stanowych. Projekt ten jednak przepadł w komisjach, a parlamentarną
karierę Jeffersona Davisa przerwał wybuch wojny meksykańskiej.
Długo oczekiwany wybuch wojny zastał kongresmena Jeffersona Davisa w Waszyngtonie. Południe parło do tej wojny, chcąc poszerzyć terytorium Stanów Zjednoczonych o ziemię uprawną, na którą możnaby rozszerzyć południowy styl życia - wielkie plantacje z niewolniczą siłą roboczą. Nie można więc się dziwić Davisowi, że zrezygnował z miejsca w Kongresie i powrócił do domu. Tam sformował pułk ochotników, zwany "Strzelbami Missisipi". Dzięki wyposażeniu w nowoczesne karabiny pułk stał się cennym nabytkiem dla armii Zachary'ego Taylora, ojca zmarłej żony Davisa. Pułk ten odznaczył się w bitwie o Monterey i pod Buena Vista, gdzie - dzięki sformowaniu wraz z 3 pułkiem z Indiany potężnego klina, który wbił się w tył i bok meksykańskiej kawalerii -przeważył szalę bitwy na korzyść Amerykanów. W trakcie walki został ranny w stopę, co dodatkowo podniosło jego prestiż - był nie tylko bohaterem, ale również rannym bohaterem. I to bohaterem Południa.
Wciąż jednak pamiętał o polityce. Gdy prezydent James Knox Polk awansował go - w uznaniu zasług - do stopnia generała brygady ochotników odrzucił awans twierdząc, że taki stopień może być jedynie nadany przez władze stanu, a nie władzę federalną. Jednak chyba najwspanialszą nagrodą były słowa, które podobno na polu bitwy wyrzekł do niego teść: "Moja córka lepiej oceniała ludzi, niż ja".
Po wojnie powrócił do Senatu. Tak jednak spotkała go ciężka obraza - otóż niejaki W.H. Bissell, kongresman z Illinois stwierdził, że stanowisko dowodzenia Davisa mieściło się półtora mili od miejsc bitwy pod Buena Vista. Davis zareagował od razu, przesyłając Bissellowi wezwanie do uregulowania sporu drogą honorową. Bissell, jako wyzwany, miał prawo wyboru broni. Skorzystał z niego i wybrał strzały z muszkietu z odległości piętnastu kroków. W domu spisał swoją ostatnią wolę i był gotów, jednak do pojedynku nie dopuścili przyjaciele. Sprawę wyjaśnił Bissell mówiąc, że chodziło mu o inną część pola bitwy i nie miał zamiaru kwestionować osobistej odwagi Davisa.
W Senacie, dzięki temu, że był osobą "najlepiej poinformowaną, prawdopodobnie najlepiej wykształconą i z pewnością najbardziej inteligentną", wkrótce stał się przywódcą frakcji Południa w izbie. Dążyli oni do uczynienia Południa dominującym rejonem w kraju, mającym zdecydowany wpływ na politykę. Jak na razie wszystko przebiegało znakomicie - wojna z Meksykiem przyniosła nowe ziemie, otwarte dla osadnictwa. Południowcy żądali aneksji całego Meksyku i Kuby, dążąc do utworzenia wielkiego imperium niewolniczego aż do przesmyku panamskiego. Tu jednak spotkał ich zawód - Północ nie chciała walczyć o cały Meksyk, a w dodatku Izba Reprezentantów przyjęła tzw. klauzulę Wilmota, która wprowadzała zakaz niewolnictwa na nowych terytoriach. Bez niewolnictwa jednak - będącego ważnym elementem życia gospodarczego, społecznego i politycznego Południa, nowe terytoria nie byłyby południowe.
W odpowiedzi na to w 1850 r. w Nashville w Tennessee zebrała się konwencja przedstawicieli stanów Południa. Efektem tej konwencji było stanowcze stwierdzenie, że jeśli niewolnictwo nie zostanie rozciągnięte na nowe terytoria, Południe opuści Unię. Tu jednak Davisa spotkał zawód - osoby o większym niż on autorytecie w Kongresie przeprowadziły całą sprawę. Senat odrzucił klauzulę Wilmota i Henry Clay zaproponował kompromis, zwany kompromisem roku 1850, poparty przez Daniela Webstera, na mocy którego Kalifornia została przyjęta do Unii jako wolny stan, terytoria miały się same opowiedzieć o dopuszczeniu lub nie niewolnictwa w chwili przyjmowania do Unii i w stolicy kraju zniesiono niewolnictwo. W zamian Południe otrzymało bardziej restrykcyjną ustawę o zbiegłych niewolnikach.
Dla Davisa takie rozstrzygnięcie sprawy było nie do przyjęcia. Jednak z niepokojem i gniewem obserwował, że generalnie mieszkańcy Południa przyjmowali ten kompromis i nie myśleli o secesji. Postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Zrezygnował z miejsca w Senacie i wrócił do Missisipi, by wziąć udział w wyborach na gubernatora przeciwko Henry'emu S. Foote'owi. Foote miał paskudny zwyczaj głosowania zawsze odwrotnie, niż Davis i miał przeciwne (choć południowe) poglądy polityczne. Stąd traktował on te wybory jako swoiste referendum, mające dać odpowiedź na pytanie, czy suwerenny lud stanu Missisipi chce twardego kursu wobec rządu federalnego, aż do secesji, czy skłonne jest raczej do kompromisu. Wybory te przegrał, w dodatku z Foote'em, którym osobiście pogardzał. Nie miał innego wyjścia, jak w wieku czterdziestu trzech lat wycofać się z polityki i powrócić do Brierfield i dalej uprawiać bawełnę.
Wszystko wskazywało
na to, że ostatecznie pożegnał się z polityką w 1851 r. Historia jednak nie
okazała się tak łaskawa - na szczęście. Tak się akurat przypadkowo złożyło,
że nowowybrany prezydent Stanów Zjednoczonych, Franklin Pierce, pochodzący z
mocno północnego New Hampshire, był przyjacielem Davisa w Meksyku, później
w Kongresie i mieli wspólną cechę, dodatkowo cementującą ich przyjaźń -
oboje nie znosili abolicjonistów. Pierce, uznawany zresztą za jednego z najsłabszych
prezydentów Stanów Zjednoczonych (kto o nim dzisiaj pamięta?), wybrał w 1853
r. Jeffersona Davisa na swego sekretarza wojny.
Jak
pokazała historia Davis był jednym z najlepszych sekretarzy wojny w dziejach
USA. Przewrotność historii kazała Davisowi prowadzić Konfederację do walki
z armią Stanów Zjednoczonych - którą tak skutecznie starał się ulepszyć
- i ulepszał. Wydawałoby się to niezgodne z jego poglądami - wszak
jeszcze niedawno uczestniczył w konwencji secesyjnej w Tennessee. Jednak każdy
człowiek czasem zmienia swe poglądy. Choć Davis nie wyparł się walki o
prawa stanów, to zmienił znacznie metody, którymi prawa te chciał umacniać
i chronić. Zamiast odłączenia Południa od Unii chciał osiągnąć korzyści
dla swego regionu wewnątrz jednego państwa, na drodze pokojowej. Co więcej
- zamiast umniejszać terytorium kraju, doprowadził do jego powiększenia -
tzw. zakup Gadsdena, w wyniku którego Stany Zjednoczone nabyły pasek ziemi od
Meksyku, niezbędny w celu wybudowania linii kolejowej, był jego pomysłem.
W
1857 r., gdy zakończyła się kadencja Pierce'a, powrócił do Senatu. Czasy
były wyjątkowo ciężkie. W Kansas toczyła się wojna domowa zwolenników i
przeciwników niewolnictwa na tym terytorium. W 1859 r. John Brown zajął
lokomotywownię w Harper's Ferry, chcąc wzniecić powszechne powstanie
niewolników. Wizja takiego powstania przerażała wszystkich Południowców -
Brown został pojmany przez oddział, którym dowodził Robert E. Lee i
stracony w grudniu tegoż roku - zresztą przy egzekucji wartę pełnił John
Wilkes Booth, przyszły zabójca Lincolna. Partia demokratyczna rozpadła się
na dwa skrzydła - północne i południowe. W wyborach prezydenckich w 1860
r. obie frakcje przedstawiły swoich kandydatów - Północ Stephena Douglasa,
Południe - Johna Breckenridge'a. Byli Wigowie i członkowie Partii
Nic-Nie-Wiedzących zgłosili kandydaturę Johna Bella z Tennessee, a
Republikanie - Abrahama Lincolna. W trakcie kampanii wyborczej Davis, mając w
pamięci powstanie Browna i aplauz, jakie wywołało ono u radykalnych
abolicjonistów na Północy, znów zwrócił się w stronę secesji, jako
jedynego możliwego wyjścia, gwarantującego Południu pełnię praw. Zwycięstwo
wyborcze Lincolna było pretekstem dla Karoliny Południowej do ogłoszenia
niepodległości i secesji z Unii. Jej śladem poszły siostrzane stany Południa,
w tym stan Davisa - Missisipi.
Missisipi
opuściło Unię 9 stycznia 1861 r. Do czasu uzyskania oficjalnego potwierdzenia
tego wydarzenia, Davis pozostawał w Waszyngtonie. Liczył po cichu na
aresztowanie pod zarzutem zdrady - miałby wtedy świetną okazję poruszyć
przed sądem federalnym kwestię dopuszczalności secesji pojedynczego lub grupy
stanów. On sam nigdy nie wątpił w prawo do secesji -czasem wątpił
jedynie w mądrość takiego kroku. Do aresztowania jednak nie doszło. Gdy w
niedzielę, 20 stycznia, otrzymał wreszcie notę informującą go, jako
przedstawiciela Missisipi w Senacie Stanów Zjednoczonych, o wystąpieniu tego
stanu z Unii, zaczął przygotowywać się do poniedziałkowego wystąpienia.
W
poniedziałek wystąpił w Kongresie ze swym słowem pożegnalnym. Przemówienie
było krótkie -przedstawił swe najważniejsze poglądy - wiarę w prawa
stanów. Przypomniał powody, dla których zostały założone Stany Zjednoczone
- obrona praw niezbywalnych i przekazanie ich w stanie nienaruszonym dzieciom.
Gdy skończył mówić, salą Senatu wstrząsnęły owacje. Dwa dni po przemówieniu
Davisa pożegnanie wygłosił Robert Toombs z Georgii. Po oznajmieniu, że
Georgia znalazła się na wojennej ścieżce udał się do Skarbu Państwa i
odebrał swe diety plus ryczałt na podróż do Georgii. W drodze do Missisipi
była już żona Davisa, Varina i jego troje dzieci - sześcioletnia Margaret,
trzyletni Jefferson i roczny Joseph, nazwany na cześć brata, który po śmierci
ojca pełnił rolę opiekuna Davisa. Sam Davis leżał na razie przykuty przez
chorobę do łóżka. Po tygodniu wyruszył do stolicy swego stanu, Jackson. Tam
gubernator, J.Pettus, zaoferował mu stopień generała majora ochotników.
Oczekując na sformowanie swej dywizji, udał się do Brierfield. Świadomie opuścił
konwencję stanów południowych, odbywającą się w Alabamie, pragnąć
pozostawić kwestie polityczne tym, którzy tam się zgromadzili. Sam, dla
siebie, rezerwował to, w czym uznawał się za bardziej kompetentnego od
polityki - dowodzenie armią stanu Missisipi.
10
lutego 1861 r. wraz ze swą żoną, Variną, spędzali czas w ogródku,
przycinając krzew różany. Ciszę plantacji zagłuszył posłaniec, który
wjechał w pełnym galopie na dziedziniec. Wręczył Davisowi kopertę. Ten
odczytał wiadomość, po czym podał ją żonie. Pismo nosiło datę
poprzedniego dnia. Zostało wysłane z Montgomery w Alabamie - z konwencji
zbuntowanych stanów. Jefferson Davis został poinformowany, że jednogłośnie
został wybrany Prezydentem Tymczasowego Rządu Skonfederowanych Stanów Ameryki
i jest niezwłocznie wzywany do Montgomery. Wyruszył następnego dnia.
W
drodze pociągiem do Montgomery po drodze wiwatowali na jego cześć mieszkańcy
mijanych miast. Pozdrawiał ich serdecznie, mówiąc im jednak też i to, czego
nikt im jeszcze nie mówił - aby przygotowali się na długą wojnę.
Niewielu ludzi na Południu podejrzewało, że wojna potrwa dłużej niż trzy
miesiące i zakończy się czymś innym, niż triumfalnym zatknięciem flagi Południa
na kopule Kapitolu w Waszyngtonie.
Davis
dotarł do stolicy nowego państwa 17 lutego. Ze stacji pojechał powozem do
Exchange Hotel, gdzie spotkał tłumy pozdrawiających go ludzi. Wkrótce zapadła
cisza i sędzia William Lowndes Yancey podniósł rękę. Jefferson Davis złożył
przysięgę jako pierwszy tymczasowy prezydent Południa.
Dni chwały
Jeffersona Davisa, rozpoczęte w lutym 1861 w Montgomery w Alabamie, nie trwały
długo. Prezydent Konfederacji Południa nie miał łatwego zadania -musiał
zorganizować od nowa państwo, w dodatku walczące przeciwko armii Stanów
Zjednoczonych. Tej armii, którą udoskonalił, będąc sam Sekretarzem Wojny.
Pierwsze zwycięstwa, pod Manassas i Wilsons Creek napełniły mieszkańców
Richmond - będącym stolicą Południa odkąd Wirginia przyłączyła się do
secesji - radością. Jednak utrata trzech ważnych wysp na wybrzeżu morskim,
przegrane pod Pea Ridge, Shiloh, utrata Fortów Henry i Donelson oraz wycofanie
głównej armii w Wirginii na linię rzeki Rapahannock znacznie osłabiła początkową
radość. Inauguracja Jeffersona Davisa na jego pierwszą - tym razem już stałą
-kadencję, w dn. 22 lutego 1862 r., przebiegała już znacznie mniej
euforycznie, niż pierwsza - i to nie tylko z powodu deszczu. Z czasem
sytuacja Południa pogarszała się. Mimo efektywnych zwycięstw na wschodzie
sytuacja była zła. Zwycięstwa w bitwach obronnych w Wirginii i klęski w
ofensywnych w Pensylwanii i Marylandzie nie zbliżały wojny do końca.
Natomiast przełamanie obrony na zachodzie i marsz przez Georgię szybko pokazały,
że wojna zakończy się wkrótce klęską Południa.
Jefferson
Davis cały czas jednak liczył na zwycięstwo - już nie militarne, ale
polityczne. Miał nadzieję, że jego armie zdołają powstrzymać tak długo
armie Północy i tak je wykrwawić, że mieszkańcy Unii zdecydują się na
zakończenie wojny, by uniknąć dalszych krwawych strat. W wyniku kampanii
wirginijskiej gen. Granta w 1864 r. front ustalił się wokół Richmond.
Rozpoczęła się wojna pozycyjna. W dn. 2 kwietnia 1865 r., w niedzielę,
Jefferson Davis szedł do kościoła. W drodze dogonił go minister poczt, John
Reagan. Miał niedobre wieści z ministerstwa wojny - po skutecznym ataku
Granta na umocnienia konfederackie front pękł pod Five Fors i armia Południa
wycofywała się z Petersburga, węzła kolejowego na południe od Richmond. Nic
już nie mogło obronić stolicy. Davis początkowo nie uwierzył w tę
informację - nie pochodziła bowiem ze sztabu głównodowodzącego armii Południa
- gen. Roberta Lee. Gdy jednak w trakcie mszy do kościoła wpadł żołnierz
konfederacki z meldunkiem od gen. Lee, że rozpoczął odwrót. Davis zwołał
posiedzenie gabinetu, na którym podjęto decyzję o natychmiastowym wycofaniu
się rządu ze stolicy. Nową stolicę planowano utworzyć w Charlotte w Północnej
Karolinie, dla której oparciem miała być armia gen. Johnstona, walcząca
obecnie z gen. Shermanem.
Zgodnie
z decyzją rząd opuścił stolicę. Podpalono archiwa państwowe - ten czyn
do dzisiaj się mści chociażby tym, że historycy nie są w stanie do dziś
ustalić, ile osób walczyło w armii Południa. Jeszcze tego samego dnia, 2
kwietnia 1865 r., Richmond skapitulował. Armie federalne wkroczyły do stolicy
Wirginii i Konfederacji.
Dwanaście
dni później doszło do wydarzenia, które miał ogromny wpływ na powojenne
losy wszystkich eks-konfederatów i Południa. W Waszyngtonie, w teatrze Forda,
został zamordowany prezydent Abraham Lincoln. Davis dobrze przeczuwał, że ten
nierozważny czyn - wszak John Wilkes Booth zamordował Lincolna z zemsty za
pokonanie Południa - przyniesie więcej szkód stanom skonfederowanym i ich
mieszkańców. Lincoln chciał po wojnie pojednać dwie krwawiące części
kraju, a samemu Davisowi nie stawiać przeszkód przed ucieczką z kraju, by
jego procesem - do którego musiałoby dojść, gdyby został schwytany -
nie rozjątrzać na owo jeszcze nie zabliźnionych ran. Śmierć Lincolna zmieniła
sytuację diametralnie. Do władz doszli radykalni republikanie. Rzeczywistym władcą
Stanów Zjednoczonych nie był prezydent Andrew Johnson, ale stary współpracownik
Lincolna - Edwin Stanton. Był on jednak również i jego wrogiem, szczególnie
politycznym.
Radykalni
republikanie mieli inne spojrzenie na losy Południa i jego mieszkańców.
Chcieli surowo ukarać Południowców, a Davisa powiesić na jabłoni. Po
pierwsze za zdradę i kierowaniem
zbrojną rebelią, a po drugie za kierowanie spiskiem, w efekcie którego
Lincoln zginął. Davis nie był bezpośrednio zamieszany w to morderstwo,
jednak - jak dziś się okazuje - część spiskowców miała kontakty z
sekretarzem stanu Konfederacji - Judah Benjaminem.
Za
głowę Davisa oferowano 100.000 dolarów. Za innych członków rządu Południa
mniejsze, niemniej i tak znaczące kwoty. Jednocześnie sytuacja militarna nie
gwarantowała bezpieczeństwa prezydentowi - podjazdy kawaleryjskie swobodnie
penetrowały kraj, poszukując Davisa. Gen. Lee poddał się gen. Grantowi, a
gen. Johnston toczył rozmowy kapitulacyjne z gen. Shermanem. Podjęto decyzję
o przewiezieniu członków gabinetu, skarbu Konfederacji i jej archiwów na
Florydę, a stamtąd - drogą morską -do Teksasu. Tam walczył jeszcze
gen. Kirby Smith i - z pomocą jego oddziałów - Davis miał plan
odtworzenia Konfederacji. Podróż stawała się niebezpieczna, mimo eskorty,
jaką miał prezydent. W okolicach miasteczka Washington w Georgii Davis zwolnił
wszystkich tych kawalerzystów, którzy nie chcieli iść z nim dalej, a tych,
którzy zostali wysłał na zachód w celu zmylenia pościgu. Dalej Davis
uciekał konno z najbliższymi współpracownikami. Jego żona z czwórką
dzieci i wozami podążały z tyłu, osobno. Davis jednak usłyszał plotkę,
jakoby zwolnieni żołnierze chcieli napaść tę karawanę i obrabować wozy.
Zawrócił więc, by ratować żonę. Dotarł do niej i dalej już podróżowali
razem. Tymczasem wokół nich zacieśniała się pętla - pościg federalny był
coraz bliżej. Pod Irwinsville w Georgii obóz, założony przez uciekinierów,
10 maja 1865 r. zaatakowali żołnierze 4 pułku kawalerii z Michigan. Davis był
ubrany - jego żona doradzała mu dalszą ucieczkę. Chwycił wodoodporny płaszcz,
żona jeszcze tylko zdążyła go przykryć swym szalikiem dla ochrony przed chłodem.
Nie uszedł daleko - 100 stóp dalej został wezwany do poddania przez żołnierza.
Ze słowami "Niech się dzieje wola boska" poddał się. Dopiero teraz
zobaczył, że płaszcz, w którym uciekał, należał do jego żony. Stąd wzięła
się legenda, że Davis został pojmany, gdy uciekał przebrany za kobietę.
W
więzieniu spędził dwa lata. Nigdy nie doszło do procesu, którego żądał.
Jego uwięzienie przyniosło więcej szkody republikanom, niż pożytku. Po
uwolnieniu zwiedził Europę, a w Stanach był dalej przeciwnikiem ingerencji rządu
federalnego w prawa stanów, choć sam przyznawał, że secesja nie jest już możliwa.
Dążył do zachowania tradycji Południa. Zmarł w Nowym Orleanie w 1889 r.
Został tam pogrzebany tymczasowo, a następnie jego trumnę przewieziono do
Richmond. Niemal przez całą drogę orszakowi z Luizjany do Wirginii towarzyszył
szpaler ludzki.
Uwagi bibliograficzne-bogaty zbiór dokumentów związanych z Davisem publikuje w sieci Rice University in Houston, Texas.
Autor: Jerzy Paśko
luty 2004