CHANCELLORSVILLE


[Rozmiar: 43693 bajtów]


Ukazała się kolejna książka z serii „Historyczne Bitwy” wydawnictwa BELLONA poruszająca tym razem temat wojny secesyjnej tj. bitwę pod Chancellorsville stoczoną w początkach maja 1863 roku na terenie stanu Wirginia. Po Gettysburgu i Vicksburgu to kolejna praca z tematyki wojny domowej napisana przez niewątpliwego znawcę przedmiotu Jana Szkudlińskiego, którego pamiętamy z artykułu zamieszczonego w SECESJI N&S nr 5/2004 „Chancellorsville - ostatnie zwycięstwo gen. Lee”.
Omawiana książka przedstawia panoramę bitwy w najdrobniejszych szczegółach, a także poprzedzające to starcie wydarzenia. Oszczędzono czytelnikowi analizy przyczyn wybuchu wojny secesyjnej, a krótkie wprowadzenie do tematu zajmuje tyle miejsca, ile powinno przedstawiając w skrócie uzbrojenie i taktykę walczących stron. Przechodząc do szczegółów autor pomija jednak wielki wysiłek organizacyjny, jaki włożył gen. Joseph Hooker w przygotowanie Armii Potomaku do kampanii wiosennej 1963 roku. Armia ta nie była w pierwszych latach wojny „dobrze zorganizowana, świetnie zaopatrywana, wyposażona w nowoczesną broń i znakomity sprzęt” –jak pisze autor na str.50. Mógłbym tu przedstawić niezwykle długa listę braków w uzbrojeniu czy wyposażeniu poszczególnych rodzajów broni, ale ograniczę się do wiosny 1863 roku.
W przededniu bitwy pod Chancellorsville Armia Potomaku była zdezorganizowana poprzez utworzenie tzw. wielkich dywizji przez gen. Burnside’a, kulało zaopatrzenie w żywność, a poziom wyszkolenia oficerów i podoficerów pozostawiał wiele do życzenia. Wielu żołnierzy chorowało, a opieka medyczna i weterynaryjna była niewystarczająca. O tych działaniach dowódcy Armii Potomaku, które radykalnie poprawiły zdolność bojową i morale piechoty i kawalerii wspominam w artykule zamieszczonym w nr 5/2005 SECESJI N&S.
Trudno mi się też zgodzić z twierdzeniem Szkudlińskiego, że prezydent Lincoln ingerował osobiście w dowodzenie związkami taktycznymi sił federalnych. W telegramach jakie Lincoln słał do dowódców armii czy korpusów można naturalnie wyłuskać przykłady takich poleceń, ale w swej masie były to przede wszystkim apele o przejawienie większej aktywności w obliczu przeciwnika. Prezydent prosił, żądał i domagał się podjęcia jakichkolwiek działań od gen. McClellana, który jest koronnym przykładem dowódcy armii przesadnie ostrożnego i zawsze przeceniającego siły przeciwnika. Takich dowódców wyższego szczebla w armii federalnej było niestety wielu i trudno się dziwić , że Lincoln żądał od nich wywierania stałej presji na przeciwnika. Konkretne rozkazy dla dowódców podpisywał zawsze szef sztabu generalnego gen. Halleck.
Sam opis kilkudniowych starć w niezwykle trudnym terenie Wilderness jest precyzyjny i dokładny. Zgodzić się trzeba z autorem, że plan ofensywy Hookera był dobry, ale zawiodło wykonanie, zawiedli niektórzy dowódcy dywizji i korpusów oraz zła organizacja artylerii. Czynniki losowe także sprzyjały zwycięstwu gen. Lee , choć w tym przypadku ryzyko jakie podjął dowódca armii Południa dzieląc swe ograniczone siły w obliczu wroga, opierało się na doskonalej znajomości cech osobowych generałów wojsk federalnych.
Manewr uderzenia z zaskoczenia na nieosłoniętą flankę wojsk Unii nie był genialny i przy zachowaniu minimalnych środków ostrożności przez dowódcę XI korpusu gen. Howarda, czy wręcz wykonania przez niego otrzymanych od gen. Hookera rozkazów, nie powinien spowodować przełamania i paniki zaskoczonych żołnierzy. Szkudliński trafnie wskazuje na kumulację błędów, przekłamań rozkazów, asekuranctwa wyższych dowódców, która przyniosła sukces konfederatom.
[Rozmiar: 23490 bajtów]
Działania kawalerii w opisywanej kampanii zostały przedstawione bardzo ogólnie. Może był to celowy zamiar autora, ale wypadało poświęcić stronę czy dwie opisowi desperackiej szarży 8. pułku z Pennsylwanii w rejonie Hazel Grove. Sam rajd Stonemana na tyły konfederatów nie był całkowitym niepowodzeniem. Należy pamiętać, że nowojorscy kawalerzyści płk. Kilpatricka dotarli aż na przedmieścia stolicy konfederatów Richmond powodując po drodze wiele zniszczeń torów kolejowych, mostów i magazynów wojskowych. Równie daleko zapuścił się 12. pułk z Illinois dowodzony przez ppłk. Hasbroucka Davisa, który zaatakował pociąg wypełniony żołnierzami Południa jadący z posiłkami dla gen. Lee.
Miało to wielkie znaczenie propagandowe i –obok wygranej potyczki przy brodzie Kelly’ego- dodało pewności siebie kawalerzystom Unii oraz podniosło ich morale. Strategicznego celu nie osiągnięto, działania, a raczej ich brak dywizji Averella były skandaliczne, ale kawaleria choć źle dowodzona, wykonała kawał dobrej roboty, czego autor wydaje się nie dostrzegać.
Minister Wojny Stanton nazwał rajd Stonemama „wspaniałym sukcesem”, a gen. Edwin H. Stoughton, który powrócił z niewoli w Richmond w ramach wymiany jeńców opowiadał w Waszyngtonie o panice w stolicy Konfederacji, jak też o znacznych stratach materialnych tak bolesnych dla Południa.
Z książki nie dowiemy się też nic na temat roli kawalerii, która była w dyspozycji gen. Hookera. To ona osłaniała marsz korpusów piechoty na południe od Rappahannock, pilnowała flank i tyłów zgrupowania. Niestety gen. Pleasonton miał zbyt szczupłe siły, aby podołać wszystkim zadaniom.
Mimo to niedaleko Wilderness Tavern 6. pułk z Nowego Jorku ppłk. Mc Vicara skutecznie przepędził kawalerzystów Stuarta atakujących piechotę federalną. Nieco później, już w godzinach nocnych ten sam dowódca rozbił dwa pułki kawalerii Stuarta, a w czasie szarży otrzymał kulę prosto w serce.
Nie dowiemy się też z książki Szkudlińskiego o wspomnianej wyżej szarży 8. pułku z Pennsylwanii na konfederatów , który poniósł ogromne straty atakując piechotę wąską, leśną drogą. Szarża ta umożliwiła ustawienie baterii artylerii federalnej na kierunku ataku. Sam Pleasonton skierował umiejętnie ogień dział z Hazel Grove na nacierających żołnierzy Jacksona powstrzymując skutecznie ich atak. Te opóźniające działania, pozwoliły opanować panikę i zorganizować nowe linie obronne.
W razie repliki zaznaczam, że doskonale znam charakter Pleasontona i jego własną, nader wygórowaną samoocenę . Stawiał się on po bitwie wręcz w roli zbawcy Armii Potomaku, co było czystą fantazją. Ale to generał Hooker kilka dni później już w Waszyngtonie, bardzo chwalił akcje kawalerii Pleasontona, jak i osobiste zasługi jej dowódcy w pokierowaniu ogniem artylerii w czasie panicznej ucieczki części żołnierzy XI korpusu.
Czy zatem brak większych sił kawalerii był przyczyną porażki gen. Hookera? Taka opinia utrzymywała się dość długo w analizach i komentarzach po bitwie. Dziś jednak większość autorów uznaje, że niezwykle trudne warunki terenowe wykluczały skuteczne ataki kawalerii, która w tym czasie nie była jeszcze gotowa do roli konnej piechoty.
Tylko nieliczna grupa kawalerzystów walczyła spieszona w charakterze tyralierów -był to wydzielony oddział z 6. pułku z Nowego Jorku. Na większą skalę miało to nastąpić dopiero rok później.
Reasumując chciałbym podkreślić, że książka Jana Szkudlińskiego mimo wymienionych tutaj braków jest z pewnością najlepszym opisem jednego z najbardziej krwawych starć w wojnie secesyjnej z dotychczas wydanych przez BELLONĘ książek z tej dziedziny. Mam tu na myśli przegadany i słaby „Vicksburg” J. Wojtczaka i całkiem niezły, pionierski „Gettysburg” Swobody.

Uwagi do wydawnictwa.

1/ wskazane byłoby umieszczać przypisy na końcu każdego rozdziału
2/ brak indeksu nazwisk i nazw geograficznych utrudnia korzystanie z książki
3/ zdjęcia i mapy w tekście nawet kosztem i koloru i jakości
4/ ujednolicenie zapisu numeracji jednostek wojskowych. Jeden autor pisze „8-my pułk” inny „8. pułk” lub bez kropki, korpusy i armie raz są oznaczane cyframi arabskimi, a raz rzymskimi.

Opracował: Zbig K. Penkalski
czerwiec 2006 r.

[konfederaci na Marey's Heights ]

POWRÓT