BIBLIOTEKI UTRACONE w 1944 roku

Wielka wojna dobiegała końca, ginęli ludzie, płonęły archiwa, muzea i biblioteki. Wszystkiego żal, ale utrata gromadzonych przez lata książek była szczególnie bolesna.
Chciałbym na dwóch przykładach - z płonącej Warszawy i z bombardowanego Budapesztu -pokazać, jak umierały książki, jak były ratowane, jakich trudnych wyborów trzeba było dokonać. Czy ratować Owidiusza, Platona, Safonę, czy może Spinozę, Woltera, Tołstoja?

Wychowany w kulcie książek za największą stratę materialną uważałem zawsze utratę całej biblioteki, nie tylko mojej, ale jakiejkolwiek innej będącej zbiorem kolekcjonowanym przez lata, a nawet pokolenia. W moich zbiorach najstarsze książki liczą sobie 387 i 356 lat, mają zatem długą historię. Kiedy w roku 1629 wydano najstarszą urodził się w sierpniu Jan III Sobieski, a zmarł Szymon Szymonowic, poeta polski epoki renesansu (ur. 1558).

Biblioteka węgierskiego pisarza Sandora Maraia liczyła sobie blisko 6.000 tomów. Opis jej zagłady sprawił na mnie głębokie wrażenie.

W Budapeszcie. Znowu w naszym mieszkaniu. Nie mam niczego innego, tylko te książki w pokoju. Jest między nimi z tysiąc, które są mi szczególnie, głęboko bliskie. Jeśli te książki przepadną... cóż, nie stanie się ze mną nic specjalnego.

Ale stanowią dla mnie źródło siły. Bez nich staję się w pewien sposób głuchy. To moja ojczyzna ten pokój pełen książek. W obcych bibliotekach nie mógłbym odnaleźć więzi z duchem, który przemawia do mnie w tym pokoju, pośród tych książek. Jeśli jutro bomba spustoszy to wszystko, będę bezdomny. Trzeba się z tym liczyć.

Nie będę miał mieszkania? No i co z tego? Wszystko, co ludzkie, ma swój koniec, czemuż nie miałbym utracić rzeczy mi przynależnych? Bomba fosforowa podpali dziś czy jutro pięć tysięcy tomów mego księgozbioru? Są jeszcze książki w bibliotekach świata. A moje meble, ubrania, pamiątki z podróży, z różnych etapów życia... tak, wszystko to w każdej chwili może być zniszczone. (Radio angielskie codziennie obiecuje i zapowiada bombardowanie Budapesztu, a Anglicy dotrzymują słowa). Będę bezdomny, bez ojczyzny, zginie wszystko, co zebrałem i co ma dla mnie wartość; ale moja dusza, dopóki żyję, należy tylko do mnie.

Z rogu ulicy dostrzegam resztki tego, co pozostało z naszego domu i mieszkania. Przez otwór po oknie widzę książki i żyrandol. Ale dom jest całkowicie zrujnowany, do wyburzenia.

Schody, które prowadziły na pierwsze piętro do naszego mieszkania - zerwane; po gruzach udaje mi się wspiąć na piętro. W pokoju pośród skorup kafli pieca odnajduję fotografię przedstawiającą Gorkiego i Tołstoja w ogrodzie w Jasnej Polanie. Na spacerze, podczas którego została wykonana ta fotografia, Tołstoj powiedział Gorkiemu: „Mam już osiemdziesiąt lat i płakać mi się chce, kiedy pomyślę o tym, że na próżno napisałem to wszystko, ludzie niczego się nie nauczyli i nie stali się lepsi". Fotografię chowam do kieszeni. Moje książki rozsypane po podłodze. W pokoju pozbawionym okna i dachu deszcz obraca w papierową papkę sześć tysięcy tomów

W Budzie. Wykopuję spod gruzów dwie etażerki i ładuję na nie tyle książek, ile się tylko da upchnąć. Decyduje się tu o życiu lub śmierci: Julien Green błaga mnie, bym nie pozostawiał go na kupie śmieci. Niech mu będzie, zlitujmy się nad Greenem! A Wilder? Nie, Wilder też nie może tu zostać. Ale co zrobić z Montherlantem, tym zawadiaką? Zasłużył, bym pozostawił go na łaskę losu, życie było dlań ważniejsze niż pisanie...

Prawda, że tej heretyckiej zasadzie czynił zadość nie tyle w uczynkach, co raczej w pismach. W końcu i on uzyskuje miejsce w ratowniczej łódce, która już pęka w szwach i zaraz utonie, nie ma więcej miejsca. Lecz czy mam pozwolić ginąć w odmęcie staremu Gerhartowi Hauptmannowi, z jego osiemdziesięcioma latami i sześcioma tomami dzieł zebranych?... Patrzę na Hauptmanna bezradnie. I uciekam z tymi wszystkimi, których udało mi się uratować.

Furką wywożę na wieś wszystkie książki i ubrania, które zdołałem ocalić z gruzowiska. Siedzę wśród zniszczonych tomów Goethego, na górze tobołów powiązanych z prześcieradeł przypalonych ogniem granatów. Jadę tak przez zrujnowane miasto, w łagodnym wiosennym słońcu. I ta powolna jazda furką stanowi tak naprawdę koniec pewnego etapu mojego życia.

Zdobywam wino w znajomej winiarni, dwadzieścia pięć butelek. (W tych dniach straciłem w Egerze dwadzieścia hektolitrów wina, i jest to jedyna wartościowa rzecz, której utraty prawdziwie żałuję. To było doskonałe wino!).

Dramatyczne zaiste sceny, a jednak pisarz znalazł pocieszenie ratując niewielką cząstkę swoich zbiorów i kupując 25 butelek przedniego wina!

W czasie powstania w 1944 roku w Warszawie (w chwili jego wybuchu byłem na świecie od dwóch tygodni) publicysta muzyczny Jerzy Waldorff także utracił swoją bezcenną bibliotekę.

Okazało się, że kamienica stoi, tylko zamiast jadalni mieszkania Waldorffów jest wielka dziura - skutek uderzenia bomby. Po starym gdańskim zegarze pozostała tylko pognieciona tarcza, wciśnięta między cegły. Brakowało także części książek. Wydania Pism Jana Kochanowskiego z 1611 roku i pierwszego wydania Pana Tadeusza z autografem Adama Mickiewicza. Najwyraźniej zajął się nimi już ktoś wcześniej. „Może dzięki Bogu?... Jeżeli odniósł do pobliskiego uniwersytetu...” - napisał po latach Waldorff.

Zaczął wycinać z ram i pakować do przyniesionego worka ukryte w głębi kominka portrety przodków, lekko tylko posiekane kulami. Na ten widok towarzyszący mu Niemiec ściągnął z pleców i zarepetował karabin:

- Jesteś złodziejem, zaraz cię zastrzelę - zagroził.

Waldorff wspominał, że nigdy jeszcze nie był tak blisko śmierci. Przyszedł mu do głowy pomysł zaskakujący, ale - jak miało się okazać - skuteczny. Przekonał Niemca, że obrazy, które zabiera, to portrety przodków samego dyrektora Wedla i jeśli dyrektor ich nie otrzyma, to na pewno przestanie produkować swoją famose Schokolade dla żołnierzy

Wehrmachtu. „Niemcowi tylko taka głupia chmura przeszła przez gębę, zawołał: Schneller, schneller i znów byłem ocalony” - pisał.

Najbardziej mu było żal miniaturki pistoletu (mieszczącej się w pudełku od zapałek). Otrzymał ją od grupki żołnierzy z batalionu „Zośka”, dla których przed powstaniem miał tajne wykłady z polskiej literatury i historii..Jakiemu złodziejowi mogła spodobać się ta miniaturka”

- ubolewał jeszcze ponad pół wieku po wojnie.

Powrót na Szpitalną, potem do Pruszkowa i dalej do Ojrzanowa odbył się już bez przygód.

Waldorff pocieszył się więc portretami przodków wydobywając je z otchłani wojennego chaosu ryzykując przy tym własnym życiem. A żałował właściwie drobiazgu, miniaturki pistoletu, która w pewnym sensie tłumaczyła jego brak walki z bronią w ręku w powstaniu. A przecież ukończył podchorążówkę kawalerii w Grudziądzu po maturze.

W moim życiu straciłem niewiele książek. Kiedy byłem na III roku studiów okradziono mój depozyt w akademiku z ok. 20 pozycji. Były tam słowniki, podręczniki akademickie i tylko 5 pozycji z literatury po rosyjsku i angielsku.

Straty zatem niewielkie, potem już tylko zbiory rosły, co widoczne jest na mojej stronie poświęconej literaturze i księgozbiorom .

Lęk przed utratą ulubionych książek ustąpił dopiero po powstaniu bibliotek cyfrowych, kiedy to zgromadziłem ponad 25.000 e-booków, które mogę stale nosić przy sobie na karcie pamięci. Oczywiście nie zrekompensuje mi to utraty starodruków, ale jest już wiele bibliotek w sieci, które udostępniają stare księgi w ich oryginalnych formach z pięknymi zdobieniami. Mogę godzinami przeglądać te stare księgi przemawiające z głębin stuleci. Mam jednocześnie świadomość, że nikt ich nie ukradnie, nie zjedzą szkodniki, nie spłoną w pożarze, gdyż w postaci cyfrowej są w pełni chronione. Są wieczne...